Jestem dziewczyną z Blipa i tego nie przeskoczę. Konto na
Twitterze, chyba nawet drugie w historii, datuje się na rok 2010, jednak próżno
mnie pamiętać na nim z tamtych odległych lat. Było wówczas zamknięte, stanowiąc
odskocznię od rozkolegowanego polskiego odpowiednika, pełniąc rolę
rzeczywistego mikro-bloga, gdzie spisywałam wrażenia i odczucia jak najbardziej
prywatne, dlatego jedynie garstka miała do tego dostęp. Pewnie i tak niewiele
rozumiejąc z tego, co czytają, bo to było supermoje, super dla mnie. Dziś mogę
to powiedzieć, bo z poziomu strony dostać można się ledwie do grudnia zeszłego
roku, a wtedy już było otwarte.
Bardziej regularnie zaczęłam z niego korzystać koło sierpnia
2013, gdy rzeczonego Blipa zamknęli, przyciągając wraz ze mną większość z moich
tamtejszych znajomych.
O zeszłorocznym, pierwszym ogólnopolskim zjeździe
twitterowiczów powiedzieć tak naprawdę mogę niewiele, opierając się głównie na,
jak najbardziej zresztą pozytywnych, relacjach innych osób, gdyż owszem, byłam,
ale całkiem jednak zagubiona. Zapisałam się tak trochę na wariata, z
ciekawości, jednak nie mogąc być na prelekcjach, czułam się nieco wyobcowana na
afterze, zupełnie jak dziecko, które weszło w tłum, znany sobie od dawna. Istotnym
jest jednak, że już wtedy dostrzegłam jakość organizacji – w końcu umiejętność
zainteresowania ponad setki osób wydarzeniami, mającymi miejsce przez niemal
cały dzień, to sztuka. Choćby i pomijając fakt, iż część znała się ze spotkań
lokalnych.
Będąc przez pół dnia w pracy, podglądałam cichcem przebieg
debat toczonych w – jeszcze wtedy – klubie Chwila i co robiło wrażenie, jeszcze
lepsze od jakości rozmówców, to atmosfera panująca wśród publiczności. Wszyscy radośni,
rozbawieni, kompletnie pozbawieni jakiegokolwiek skrępowania, do którego
przecież mieli pełne prawo. Znać po tym, że społeczność Twittera jest
zwyczajnie otwarta. Zero dram, zero konfliktów, brak tak naprawdę wrogów nr
jeden – co, z przykrością stwierdzam, zdarzało się na spotkaniach blipowych
(pewnie dlatego szybko z nich zrezygnowałam).
Samo miejsce – czy jak dziś już należy napisać: Miejsce –
Chwila znane mi jest od bodaj dwóch lat, kiedy to Lekko Stronniczy Karol
Paciorek i Włodek Markowicz organizowali spotkanie towarzyskie pod nazwą Lekko
Stronnicze Piwo. Klub już wtedy wywoływał wrażenie bycia kompletnie innym od
pozostałych warszawskich miejscówek, przynajmniej dla mnie. Interesujący – i intrygujący
– wystrój, masa zdjęć i cytatów rodem z najlepszych filmów, nawiązania do
klasyki w takich drobnostkach jak menu czy informacyjnych wywieszkach. Plus słynna
Baba na Oknie, którą uwieczniłam na zdjęciu i której za każdą wizytą wypatruję.
Jest nadal i mam nadzieję – nie zniknie.
Od tego czasu zaczęłam coraz aktywniej przyglądać się
zarówno poczynaniom Chwili, jak i zdobywać rozeznanie wśród jej stałych
bywalców, nie tylko z Twittera. Pojawiałam się na warszawskich tweetupach,
dodawałam kolejne elementy twitterowej społeczności do obserwowanych,
przekonałam się, iż kierunek, w jakim to wszystko idzie, jest coraz ciekawszy –
patrz: czwartkowe wieczory filmowe, imprezy tematyczne poświęcane kolejnym
poetom, pisarzom, aktorom, plus słynne urodziny Chwili, o których napomknęłam
tutaj (wbrew pozorom stanowi to pewnego rodzaju hołd i pochwałę, bo kto wie, ten wie
z jakim trudem przychodzi mi uczestnictwo w imprezach a kto nie wie, to dlatego,
że właśnie prawie nie bywam), całe skąpane w atmosferze rodem z filmu Wielki Gatsby.
I tak wszystko powyższe skłoniło mnie do wzięcia udziału w
TweetupPL: odsłona druga. Tym razem już na serio, od początku, tj. włączając w
to prelekcje, które odbywały się w Akademii Leona Koźmińskiego, gdzie już na
wstępie zaczęło się robić wesoło. Nie dysponując możliwością skorzystania z
telefonu, weszłam na teren uczelni od strony głównej – mając telefon
dowiedziałabym się, że nie tędy droga. Nieco spłoszona, widząc panią w średnim
wieku na recepcji obmyślałam, w jaki sposób zapytać o Tweetup, by wiedziała o
co chodzi. Uprzedziłam zatem, że zdaję sobie sprawę, iż moje pytanie może być
dziwne, ale czy nie wie, gdzie tu się odbywa spotkanie internautów, na co pani,
ożywiona, w pełni zorientowana rzuciła TweetUp,
tak? Nnnno, no tak. (o.O)
Dalej, czyli po skierowaniu się do właściwego budynku,
wszystko poszło już gładko – w każdym z punktów wielkiego, jasnego korytarza,
gdzie mogłyby mnie spotkać wątpliwości, znajdowała się strzałka, kierująca jak
po sznurku do pożądanej sali. Pod nią czekała już na mnie uśmiechnięta Małgosia
Pawłowska (@avdotiaPL), wręczając bardzo przyjemny w odbiorze identyfikator, na
którym poza moim zdjęciem, podanym na Twitterze „imieniem i nazwiskiem” i nickiem
znajdowała się liczba popełnionych przeze mnie tweetów, obserwowanych i
obserwujących.
Żebyście mieli jakieś rozeznanie a także namacalne
potwierdzenie moich słów o rozwinięciu się na Twitterze przez ubiegły rok, to
proszę, porównam z poprzednim:
Obserwujący 12 -> obserwujący 82
Tweety 2401 -> tweety 10070 (przyznaję, wiele za sprawą
przeniesienia blipowego życia)
Obserwowani 34 -> obserwowani 318
… and counting, także ten.
Tak wyposażona, po przywitaniu się jeszcze z Krzysztofem
Kotkowiczem (@Lancaster’em) wtargnęłam na salę i. Stanęłam strapiona przy
drzwiach, rodem z czasów uczelnianych, gdy zdarzyło mi się spóźnić na wykład.
Shame on me, cichcem udałam się na pierwsze wolne miejsce, które zmuszona byłam
– a może i nie, ale wolałam jednak, bo głupio – opuścić, gdyż pierwszy rząd
zarezerwowany był dla obsługi i działu foto (w różnych miejscach Sieci można
podziwiać dokumentację imprezy, włączając w to streamy).
Szczęśliwie okazało się, że niewiele straciłam – Paweł Tkaczyk
z agencji reklamowej Midea właśnie kończył omawianie pierwszego z kilku punktów
swojej prezentacji.
Mocne wejście – już do końca dnia, mimo kilku następujących
po nim prelegentów, utrzymywało się we mnie wrażenie, iż była to jednak
najlepsza, najbardziej profesjonalna a zarazem świetnie łapiąca kontakt z
widzem opowieść. I to nawet – zwłaszcza – dla takiego laika jak ja. Wszystko przejrzyście,
wszystko ciekawie, nieraz zabawnie. Niby nic dziwnego – sam Paweł reklamuje
się, jako zarabiający na opowieściach, jednak w tym przypadku po prostu to
widać. I słychać. Również jeśli chodzi o newsletter, który zachęcona
zasubskrybowałam. To nie jest z mojej strony żadne krygowanie się i przyznam
się bez bicia, że tematy, które porusza do tej pory interesowały mnie pobieżnie
– jak widzę wyłącznie dlatego, że nikt mi nie potrafił ich przedstawić w sposób
przyciągający moją uwagę. Aż do soboty. Przepraszam, jeśli za bardzo wychwalam,
no ale jak najbardziej zasłużenie, więc będę.
Dalej swoim doświadczeniem i uwagami dzielili się Mateusz
Puszczyński z Allegro i Michał Sadowski z Brand24 i stąd już mam nieco inne
wnioski. Nie podejmuję się oceny czy to było dobre czy złe, gdyż tu akurat dał
o sobie znać mój nikły zasób wiedzy w omawianych tematach, bo ani ze mnie allegrowiczka
ani ktokolwiek, kto miałby powód by śledzić status mojej firmy w mediach
społecznościowych. Owszem, wychylam się tym samym z osobistym lenistwem, gdyż
skoro firmy nie posiadam ani w żadnej nie pracuję jak na razie, to nie
zaprzątam sobie tym głowy. Wiem jednak, że otaczali mnie ludzie, którym to
wszystko jest bliskie, dlatego niech oni się wypowiadają merytorycznie. Ja swoje dostałam później i – jak za chwilę
udowodnię – pod koniec miałam 6 na 8. Czyli na plus.
W międzyczasie odbyła się pierwsza z kilku przerw kawowych,
gdzie z bardzo miłym zaskoczeniem znalazłam stoły uginające się od termosów z
kawą, herbatą, cukiernic, dzbanków z mlekiem, talerzy z ciasteczkami, sztućców
i naczyń pochodnych. Szczerze mówiąc, gdy czytałam line-up to jako przerwę kawową wyobrażałam sobie
zwyczajną przerwę, gdzie kto chce może dobić do automatu czy też jednej z kilku
akademickich stołówek, a tu takie rzeczy. Kolejny wielki plus dla organizatorów
i kolejny dowód na to – a do wieczora miało się ich objawić jeszcze kilka – że ich
doniesienia o ogromie przygotowań, pojawiające się z coraz większą
częstotliwością na Twitterze i Facebooku w dniach ostatnich, nijak nie były
przesadzone.
Po powrocie „wynagrodzono” mi poprzednie wyobcowanie – Przemysław
Przybylski, występujący z ramienia Lotniska Chopina, rozpoczął swoisty cykl
opowieści tych, którzy w mediach tak dosłownie nie siedzą a zajmują się promocją swoich firm na Twitterze. I tu już
czułam się pewniej – omawiali bowiem kwestię komunikacji, nie jakichś
wymyślnych pozycji w silnie hermetycznych rankingach, a ta jest mi przecież bliska.
Przybylski – poza wychwalanym już Tkaczykiem – mówił jak
człowiek. Opowiadał o tym, jak jego firma nawiązuje kontakt ze społecznością i
jak na jego firmę ci ludzie reagują. Mówił do mnie i o mnie, internautce, która
niezbratana z żadną firmą nastawiona jest na odbiór, mówił o tym, co mi
Lotnisko Chopina może i chce dać. Zdjęcia pośród chmur, tapety z samolotami,
nawiązanie do słynnego lądowania kpt. Wrony czy, podobno, najbardziej
precyzyjna prognoza pogody. Dał – orientacyjne, ale takie mi wystarczą, nie
robią mętliku w głowie – dane o tym, jak wypada Lotnisko polskie na tle innych
lotnisk w Sieci (całkiem nieźle, tak w ogóle). Przyjemne i udane wystąpienie.
Następny w kolejce był Mateusz Miernikowski z agencji
Konceptika i @PlaystationPL, pełen energii chłopak, który w zgrabny, acz
dostrzegalny, sposób opowiadał o kontaktach swojej firmy z Twitterem, promując
przy okazji markę. Podtrzymywał, co prawda, rzuconą już kilkakrotnie przez
poprzedników tezę, iż w Twitterze nie chodzi o reklamę a o nawiązanie kontaktu
z potencjalnymi klientami, co zaowocować dopiero może ich lojalnością przy
wyborze dostawcy danej usługi czy produktu, jednak wizja najlepszego na rynku
PS wisiała. Well, nic dziwnego, raczej zabawne to było niż rażące. Nie wiem, co
prawda, nadal Dlaczego Twitter jest bardziej jak Jobs a nie jak
Mojżesz, ale analogie chwytliwe.
W podobnym, huraoptymistycznym, nakręconym tonie wypowiadał
się kolejny prezentujący – Konrad Traczyk z Hash.fm, firmy zajmującej się
tworzeniem bardzo szczegółowego, jak najbardziej pełnego profilu (portfolio)
właściwie każdego chętnego internauty. Swoją opowieścią starał się udowodnić i
przekonać nas, iż nie ma aktywności lepszej i gorszej, a podziały na
użytkowników danych serwisów są bardzo umowne i tak naprawdę każdy, kto tworzy
coś w Internecie – bloga, często aktualizowany profil na Instagramie, Youtube
czy choćby właśnie Twitterze – jest, jak to ujął, Digital Influencerem i
powinien to wykorzystać. Z czasem odpowiednio wypromowana działalność, a tym
już zajmą się ludzie z Hash.fm, może zacząć dawać bardzo wymierne i namacalne
korzyści, np. dzięki zainteresowaniu reklamodawców. Kto wie, kto wie, może
kiedyś, może gdzieś.
Takie trochę droga pani z warzywniaka, you can be a STAR! Chociaż
tak w sumie, to właściwie czemu nie.
Najbardziej rozłożył mnie Olaf Krynicki z Samsung Polska. W biogramie
na stronie TweetUpPL przeczytać można, iż jest od niedawna aktywnym użytkownikiem Twittera i to widać było i
słychać. Jak dziecko w sklepie ze słodyczami. Opowiedział nam całą swoją
przygodę z odkrywaniem Twittera, próbami okiełznania 140znakowego okienka, cały
taki zajarany ekscytował się każdym nowym rozmówcą, mówił o środowych
spotkaniach z twitterowiczami, które tak mu się podobają, że jak raz zmuszony
był jedno odpuścić, to „tęsknił”. To też jest dobra forma rozmowy z
użytkownikami obecnymi na sali – swój chłop, bardziej od nas niż do nas.
Wieńczące część oficjalną wystąpienie – gdyż, jak pewnie
większość, która zgrała się podczas kilku przerw kawowych, nie zostałam na
debacie, woląc debatować w podgrupach; przysięgam, rozmawiałam przynajmniej
przez chwilę o tym, co było mówione ;) – Weroniki Niżnik i Natalii Gańko z IRCenter
mnie nieco zmieszało. Opowiadały o tej części Twittera, czy ogólniej,
Internetu, bo przecież Twitter to tylko kanał, wentyl, którym przecieka całość
życia w Sieci, którą do tej pory wypierałam ze świadomości, która tak bardzo
żyje obok mnie i tak szczęśliwie udaje mi się trzymać za murami mojego odcinka
Internetu. Do tej pory miałam cichą nadzieję, że te absurdalne Trend Topics,
które widuję kontem oka, jak #onedirectioncome2polandplzzz,
#czemunielubieszkoly, czy omawiane zresztą #okresowehistorie, to jest jakieś
minimum, które zyskuje popularność nie dlatego, że wielu używa tylko kilku
używa po wielokroć. O ja naiwna. I o ja naprawdę żyjąca innym życiem za młodu,
gdy problem głośno odlepiającej się podpaski nie spędzał mi snu z oczu, nawet
chyba się nigdy nie przysłuchiwałam. No dobra, żeby nie było, że jestem taka
kompletnie wyżej, to mogę przyznać, że wzbraniam się przed zarówno papierem jak
i podpaskami zapachowymi, bo mnie mdli, jak po otwarciu opakowania pół
mieszkania, bo już nawet nie tylko łazienki, intensywnie emituje zapach pola
rumiankowego. Ale też nie jest to rzecz, którą dzieliłabym się w necie – aż do
teraz i obiecuję sobie i innym, że to było jednorazowe wyznanie. Ponadto nadal
jest ktoś, kto słucha Biebera nieironicznie, podobnie One Direction a kiedyś
pewnie Tokio Hotel. Bolesne spotkanie z realiami i zacieśniam furtki jeszcze bardziej,
by się obok tego nie znaleźć, nawet w nocy, gdy wszyscy śpią i z nudów oglądam
najpopularniejsze hashtagi.
Jak wspomniałam, debata mnie ominęła a w tym czasie ze
znajomymi udałam się do Miejsce Chwila na lekki bifor przed afterem. Wnioski z
samej imprezy mam jak najbardziej pozytywne, udało mi się spotkać, a czasem
nawet i poznać, osoby, które do tej pory kojarzyłam wyłącznie z nicków czy
wręcz jedynie opowieści, miałam niepowtarzalną – bo każdy jego występ jest
niepowtarzalny – usłyszeć a przede wszystkim ZOBACZYĆ, bo i o oprawę wizualną
dba bardzo, fragmenty setu nakręcanego przez właściciela Miiejsca, DJa Tytusa „Tito”
Hołdysa i pójść o w miarę cywilizowanej porze do domu.
Pójść z wrażeniem, że wzięłam choćby cząstkowo – głowę dam,
że niewielu nadal wie, kim jestem, nie ma mnie na żadnym zdjęciu, tzn. się
wypatrzyłam na jednym, ale nie powiem gdzie i która to – udział w przede
wszystkim fantastycznie zorganizowanej imprezie, za co kolejny i kolejny a
także następny raz należą się podziękowania i zachwyty nad Małgosią,
Krzysztofem i wszystkimi, którzy ich wsparli, odkryłam, że ponad 200 osób nie
musi być wcale takie straszne, jeśli są do siebie wzajemnie nastawieni ciepło i
otwarcie – serio, na Blipie i blipiwach to od razu było wiadomo, by tego z tym
czy z tamtą nie sadzać, w ogóle nie dopuszczać do kontaktu, najlepiej
organizować dwie imprezy, gdzie na jedną przyjdą ci a na drugą tamci, bo jest
jakaś afera, mniejsza czy, na ogół, większa – a tu tego nie ma, kompletnie. Nie
wiem, może ktoś się i kłóci, ale nie psuje nikomu przez to zabawy, dnia pełnego
Twittera i tweetujących. Nie będę uderzać w słowa rodzina, bo to brzmi trochę kpiąco a tym razem, zupełnie do siebie
niepodobnie, kpić wcale nie chcę, bo nie mam z czego.
A i jeszcze coś – wyszłam w przekonaniu, że wrócę. Co najmniej
już w sierpniu.
Zdjęć swoich nie mam,
nie robiłam, do tego stopnia było, że z telefonu nawet nie korzystałam, więc
pozwolę sobie podrzucić link do galerii, którą stworzyła i zgromadziła @wittamina,
jedna z naczelnych reporterek tegorocznego TweetupPL a także nieco bardziej swojskiej, bardzo sympatycznej autorstwa Marcina Fabianowicza
Także ten. Bardzo Dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz