Kochano mamo - piszę list,
jest mi tutaj dobrze
siostry opiekują się mną
i jestem szczęśliwa.
Chcę żebyś wiedziała,
że wracam do zdrowia.
A póki co... uczę się żyć.
To, co Państwo zapewne do tej pory utożsamiali z tzw. normalnością,
ja, do tej pory, a może i wciąż - i stąd ta ekscytacja -
utożsamiam z moją aberracją,
od tej normy odstępstwem.
Normy własnej, tak dla pewności.
Dusza towarzystwa ze mnie jak z koziej dupy trąba,
kompletnie się - wbrew niektórym opiniom;
cichcem podejrzewam, że wydawanym przez osoby bardziej aspołeczne -
nie nadaję do bycia opisywaną per żywiołowa, pełna życia -
chyba, że własnego -
nic, zero, nie odzywałam się niezapytana [a i wtedy niezbyt chętnie].
Więc postanowiłam coś z tym zrobić,
choćby i na moment, na chwilę,
zobaczyć.
Spróbować, na własną rękę,
jakby to było z ludźmi,
dla odmiany.
Myślę tak cichcem,
że to ze znużenia.
Sobą.
Tym, czym się sobie wydałam wreszcie.
Tym, że już koniec,
pora na coś rewolucyjnie innego.
Nie obcięłam - przesadnie - włosów,
nic sobie nie przekłułam ani nie obtatuowałam.
Wyszłam do świata.
O dziwo.
Wyszłam na urodziny klubu,
gdzieś, gdzie pierwotnie za nic nie poszłabym sama.
Ja i spęd?
Ja sama i spęd?
Nigdy.
Niemniej im dalej w las, tym bardziej zaczęła mi się wizja podobać.
Oczywista - żałowałam, że sama, że będę musiała się mierzyć,
ale coraz bardziej pachniało mi wyzwaniem:
nie wyjdź po godzinie ukradkiem;
nie ucieknij - spróbuj.
Impreza tematyczna - Wielki Gatsby,
nie mogło być lepiej.
Bo i książka. I muzyka. I film.
Zabawiłam się sobą,
jak nie zwykłam.
Yeah, yeah, right,
wymalowałam, wystroiłam i wybrałam.
I się udało.
Udało się tak, że żadnego nocnego nawet nie złapałam,
choć czekać mi przyszło w miłym towarzystwie.
Bez masek - powiedzmy -
bez oszustw, bez krętactw -
bawiłam się świetnie i postanowiłam pociągnąć dalej.
Przez cały tydzień zdobywać opuszczone lądy,
sprawdzać, czy podołam światu twarzą w twarz,
taką, jaka jestem i taką, z jaką mi najlepiej.
I chyba podziałało.
Nie wstaję już z lękiem, czy uda mi się utrzymać
w nie mojej formie,
zrzuciłam wszystko,
co trzymałam na sobie przez kilka lat,
wyszłam do świata taka,
jaka jestem i poza wstępnymi usterkami,
którym sama sobie winna jestem przez maski,
się udaje.
Wychodzę z charakterem -
piękna? bogata? z pozycją?
nie; najbardziej się boję braku charakteru -
i odbijam lądy.
Sprawdza się.
I napędza.
Także Mamo,
ściany są białe
ale poszukam klamek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz