30.06.2014

3 dziurki w nosie i.

skończyłosię.

ale zacznijmy od początku,
czyli od końca.
mojej imponującej, brawurowej, wymarzonej kariery w handlu.

wbrew pozorom - żaden z powyższych przymiotników nie jest sarkastyczny.
może trochę przesadziłam z tym pierwszym, ale dwa następne - jak najbardziej.

bo czyż nie jest brawurowe otrzymanie pracy dosłownie jadąc do UP? jest.
czyż nie było to wymarzone? było, dawno temu, zamiast księżniczki w zamku.
można się spierać o jakość moich marzeń, ale dopóki je spełniam, to wszystko z nimi ok.

ale skończyło się, minęły trzy miesiące, dozowane to w tym czasie miałam jak z butelki -
najpierw pełne hausty, potem coraz mniej, wolniej, rzadziej, aż do ostatniej kropli.
oczywiście, teoretycznie mogłabym się wybrać po inną, nową butelkę,
może gwoli eksperymentu do innego dostawcy, ale chyba już starczy.
uznajmy to za przygodę, która miała miejsce, bardzo fajnie - czasem i mniej,
ale za to nadal zdobywając różne doświadczenia, jak nie zawodowe, to życiowe -
i pora zmienić tor.

to, co najbardziej jednak doceniam z przeciągu omawianego okresu,
to ponowne odzyskanie otwartości na świat, na ludzi.
do tego stopnia, że zdecydowałam się na pozornie samobójczą akcję
wzięcia udziału w imprezie na +200 osób, co poczytuję sobie za wyczyn
i o nim chętnie opowiem więcej, ale później, bo żeby prawdziwie,
to muszę dużo, a póki co mi się zwyczajnie nie chce.
ale napiszę.
tych tamtych, co przez trzy lata, to jakoś sobie wpisałam na listę obok nie wiem,
rodziców? jednego czy dwóch stałych znajomych? pani z pobliskiego sklepu?
otaczało mnie na co dzień powiedzmy trzydzieści tych samych osób,
starałam się nikogo więcej.
wtopili się w moją rutynę i tak właściwie,
choć podobno codziennie coś się dzieje,
to nie działo się nic. no, może pod koniec.

przestałam mieć jakąkolwiek wizję, że może być inaczej,
że Jutro może być inne niż Wczoraj, autopilot, osiem godzin,
NEXT!
a że już dzięki mnie może być inaczej? dobre sobie.
z jednej strony miałam wokół same pewniki - z drugiej kompletne wolne od wychodzenia poza.
nawet chyba nie bardzo mogłam, bo z tego co pamiętam, to jak tylko się wychyliłam,
to ponosiłam mniej lub bardziej dotkliwe konsekwencje.
słowem - się zastało i zastałam się w tym ja.
wiadomo, że jak nawet tego mnie pozbawiono,
to już całkiem się skończyłam, no bo naprawdę - nawet to?

tymczasem te trzy miesiące naoliwiły mnie na nowo -
nie tylko się coś działo, ale działo się za moją sprawą.
nakręcona tym kołem poszerzałam swoje inne granice.
zyskiwałam znajomych, zacieśniałam niegdyś powstałe już więzy,
co procentuje do dziś i nie wygląda na to, by miało przestać.

jakoś tak odżyłam i to w rdzeniu.
udało się raz - uda się następnym razem.
skutecznie mnie swego czasu odwiedziono od takiej możliwości,
może dlatego, że wpajano mi wciąż, że to nie mi się udało,
tylko komuś udało się coś wobec mnie.
nie mam tego parcia, że musi się udać wczoraj,
że to będzie straszna tragedia, jeśli nie za chwilę.
a co najważniejsze i kompletnie niezależne od tego,
o jakim aspekcie, rejonie, jakiej płaszczyźnie życia mówimy -
udało się będąc mną, tylko i aż, bez udawania kogokolwiek.

a jeśli robisz coś będąc naturalnym, to nikt ci tego, co wtedy zyskasz,
nie odbierze. się wszywa na stałe. nie masz poczucia, że coś ukradłeś,
na nieswoje miny, nieswoje reakcje, nieswoje postawy, nie siebie.

to zaczynamy wycieczkę od nowa.
choć może spod kołdry, bo deszcz piękny, ale tylko zza szyby.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz