12.07.2013

Right, write.

Nie wiem, co Frank miałby do powiedzenia na temat pisania o pisaniu, skoro jednak wielokrotnie spotykałam się z przypadkami czytania o czytaniu, to chyba mogę zaryzykować.
Tym bardziej, że trafiłam na bardzo przyjemny tekst i zamiast jedynie poprzeć go lajkiem, odniosę się ze swojej strony.

Czytać? Pisać? Grać? Malować? Śpiewać? Rysować? Lepić?

Pisać. Śpiewać to wyłącznie hobbistycznie, bo lubię, acz ze świadomością, że nie umiem, więc wyłącznie dla własnej rozrywki. I może nie tyle podejmuję się oceny mojego pisania, co jest to chyba jedyna możliwa dla mnie forma wyrazu. Mówić nie lubię i wie to każdy, kto miał ze mną do czynienia. Nie lubię, nie umiem, mniejsza o to, jest jak jest. Jeśli mam w jakikolwiek sposób dzielić się na poważnie, czyt. w szerszej formie, sobą, to głównie za pomocą tekstu.

Sferę edukacyjną zostawię odłogiem, bo każdy wtedy pisał. Jedni dłuższą formą, inni krótszą, nie do końca chcę to podciągać pod faktyczną formę wyrazu, bo było przecież z przymusu i na ocenę.
Z poetycką twórczością własną miałam bardzo krótką styczność, gdzieś w okolicach lat dziesięciu, jeszcze zanim się okazało, że ja nie lubię pretensjonalnie i nierzeczowo, a tym przecież w ogromnej mierze poezja się cechuje. I całkowicie wbrew temu, co sobie myśli pewien pan z mojej pracy, gdyż w większości przypadków myśli sobie o mnie zupełne dziwności - nie jestem stworzona do poezji. No ni cholery nie. Wolę prozę, choćby krótką.

O pamiętnikach już kiedyś było - w ten czy inny sposób prowadzę. Choćby i na poziomie bloga. I teraz pojawia się kwestia - czemu w Internecie a nie w zeszycie. Wytłumaczenia są dwa, jedno bardziej prozaiczne, drugie bardziej emo.
Otóż ja jestem strasznym bałaganiarzem, co prowadzi do roli naczelnej gubiącej. A skoro już pisać to po to, by przetrwało, prawda? No, a Internet przetrwa i jest jeszcze na dodatek wszędzie dostępny. Dla mnie. Mam bowiem częstokroć potrzebę przeczytania sobie tekstu sprzed jakiegoś okresu, z jakichś powodów jest mi natychmiast potrzebny, dlatego sobie go tu znajduję. I dlatego złożyłam wszystkie blogi do kupy. Można by pewnie spytać, czemu nie w Wordzie. No więc kolejny mój feler - mi się z tym ciągle coś dzieje. A to mi się dyski palą, a to sobie kasuję płytę główną, jak ostatnio, a by pamiętać o każdorazowym zapisywaniu na pamięć - która jest najczęściej malutka, dlatego patrz: skłonność do gubienia - nie wspomnę. I to jest ten praktyczny powód.
Ten mniej... oj no dobra, jestem co prawda tym cholernym introwertykiem, co to nic nie mówi i z nikim się nie dzieli, jednak jeśli już znajdzie się, raz na milion lat, ktokolwiek, kto te wszystkie moje komunikaty rozumie, akceptuje a czasem nawet się z nimi zgodzi, to nie powiem, by nie było to miłe. Tym milsze, że rzadkie. It's cool to be weird, but not necessary a weirdo. Wolę mieć znajomych z drugiego końca kraju, niż z sąsiedztwa, którym jednak musiałabym wciskać kity i pozy. Zresztą nie umiem, nigdy sobie nie dałam możliwości do nauki. I póki ktokolwiek się jeszcze na tym drugim końcu kraju znajduje, to nie mam co się uczyć.

Zresztą to nie są nieograniczone masy, jak zwykli myśleć ludzie z zewnątrz. Wielokrotnie, w różnych przybytkach, pytano mnie, czemu sobie nie znajdę prawdziwych znajomych. Marszczyłam wtedy pytająco brwi - nie do końca jeszcze opanowałam sztukę marszczenia jednej, ale ćwiczę - póki nie zorientowałam się, że my zgoła inaczej rozumiemy prawdziwość. Dla nich wszak była to kwestia posiadania kończyn, głosu i tej całej materialnej otoczki. Ja natomiast wychodziłam - i wychodzę - z założenia, że prawdziwy znajomy, to, no, wiadomo, cała ta ideologiczna sprawa. I niemal nigdy - poza znajomym z Nowej Zelandii, bo dla mnie to kompletna abstrakcja, zwłaszcza, gdy pisze mi good morning koło północy - nie postrzegałam tych postaci jako niematerialne. Ludzie, jak wszyscy inni. Tyle, że daleko. Nie przeszkadza mi to wcale się z nimi cieszyć, martwić, kłócić, być na nich złą przez pół dnia a nawet i dłużej.

Fakt mojego przywiązania do tej formy wyrazu widać bardzo dokładnie w sytuacjach, gdy zostaję jej pozbawiona - kiedy dochodzi do kontaktu ze mną osobiście. Bo Ty, tak na żywo, to jesteś strasznie nudna, stwierdziła kiedyś znajoma, której dano było mnie poznać właśnie drogą internetową. I ma rację, wcale się nie obraziłam. Raczej zaskoczyła mnie pretensja bądź cień rozczarowania, jaki usłyszałam w jej głosie, gdyż ja przecież nigdy nie mówiłam, że jest inaczej. Owszem, jestem bardzo nudna. Prawie nic nie mówię. A jeśli już, to bardzo powierzchownie. I cicho. Niereformowalne, póki co. Wszelkie próby zmiany tego stanu kończyły się w dość opłakany sposób, dlatego jednak będę trzymać się swoich dances alone in my room.

Nawiązując jednak do linkowanego tekstu - wypisywanie się najzwyczajniej w świecie pomaga. Nie tylko w zapamiętywaniu, ale jako sposób na pozbycie się z głowy. Niedawno zaczynałam tu cykl, którego próżno dziś szukać - ULice. Pomysł podszedł mi bowiem tak bardzo, że zaczęłam wypisywać wszystko, także to, co chciałabym jednak zostawić dla siebie, z prozaicznej intymności. Inaczej musiałabym to cenzurować, pomijać, albo decydować się na najwyższą formę ekshibicjonizmu, co jest dość obrzydliwe. Dobrze, że w porę sobie to uświadomiłam, nim zaczęłam ujawniać rzeczy, o których do tej pory nie pisałam. Także potwierdzam - takie spisywanie jest bardzo dobrym pomysłem na uporanie się z problemem, rozliczenie się z różnymi kwestiami, pomaga nawet przetrwać w dobrej kondycji następny dzień, gdy już znalazło się ujście. Jednak wtedy nie powinno to ukazywać się publicznie, nawet anonimowo.

Co innego spisywanie odczuć, wrażeń. Myślałam ostatnio o tym wszystkim, co kryje się w kategorii parts, że należałoby do tego wrócić. Nakładanie na samą siebie karbów nie było jednak najszczęśliwszym pomysłem, bo w efekcie jedynie się wszystko składało i składało, by nieoczekiwanie wybuchnąć w sposób, że tak to ujmę, mało właściwy. A co ktoś pomyśli? Umówmy się - mało kto pomyśli cokolwiek. A jeśli, to znaczy, że właśnie powinien mieć z tym kontakt. Zresztą i tak to jest dla mnie. Ostatnio na przykład, wróciłam sobie do tych zapisków kontrastując ze stanem na dzisiaj. I choćby po to były potrzebne. I będą kolejne.

Pisanie o czymś? O, jak najbardziej. Już nie czysto szkolnie, na zadany temat, raczej ten, który rzeczywiście zainteresuje. Choć pewien problem pojawia się, gdy przychodzi do pisania kompleksowego. Nie mogłabym być tak naprawdę redaktorką czegokolwiek, tak na dłuższą metę. Kiedyś miałam okazję i czułam się z tym umiarkowanie. Znalazłam materiały, ułożyłam chronologię zagadnienia, spisałam i koniec. Zero możliwości manewru, przemycenia własnej opinii, nic z tych rzeczy. Niezbyt przyjemne doświadczenie. Zwłaszcza, gdy wypluto mi to w zupełnie innej formie, ze zmienionym językiem, co wypaczało pierwotny sens, bo najwyraźniej mało chwytliwe było. Zmęczyłabym się czymś takim na dłuższą metę.
Ale jeśli sama wybieram temat, bliski z jakiegoś powodu, bądź wcale nie, świeża fascynacja - bardzo chętnie wyrażę opinię. Bo to na ogół jest taka zależność, że im mniej człowiek mówi, tym więcej czasu poświęca na myślenie, zatem nietrudno mu mieć opinię. To, jak mało popularna jest na ogół i jak umiarkowanie uniwersalnym językiem pisana, to zupełnie inna bajka.

Najgorzej mi chyba wychodzi opisywanie bądź relacjonowanie. Zawsze bowiem umyka mi cała garść emocji, jakie wyniosłam z miejsc i wydarzeń, dlatego gdy postawię ostatnią kropkę, to i tak mam wrażenie, że to nie jest dokończone. Oczywista pułapka, nigdy tak naprawdę nie będzie, dlatego powoli zaczynam przymykać oko i liczyć, że tylko mi się tak wydaje. Zresztą przecież tylko ja wiem, że było coś więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz