a nie usunę no bo przecież tydzień nie minie, a założę nowe. stety, niestety jest kilka osób (acz tendencja wyraźnie spadkowa, z takiego Blipa to częściej wywalam ostatnio a nie dodaję), z którymi warto mieć kontakt a nie wszystkie znajomości osiągnęły pułap żebrania o gg, telefon czy maila, nie wspominając o spotkaniach. zresztą wiadomo, że mam romantyczne podejście i nie nick + awatar, tylko żywi ludzie.
choć to ostatnie to nieco kontrowersyjne jest, bo coraz mniej mi się w przysłowiowej pale mieści, że to nie zawsze jest świetnie dopracowana kreacja, tylko ktoś jakiś jest naprawdę.
a co Cię to obchodzi?, zapyta, nie bez kozery, jakiś współczłonek grupy zrzeszającej ten bardziej buntowniczy odłam zen, czyli and not a single fuck was given that day czy bardziej lokalnie mam to w dupie.
obchodzi o tyle, że po pierwsze wychodzi na jaw moja koszmarna naiwność, kiedy to myślałam wstępnie, że owszem, łatwo nie miałam ale miałam nadzieję, że mam źle i jest nas niewielu - nie, nie robiłam z siebie ofiary losu - i że z czasem, coraz szerzej otwierający się dla mnie świat, coraz większa ilość poznanych osób (a co za tym idzie, większy przekrój charakterów), zobaczę sobie ten fajny świat. (tak, ta notka teraz wygląda jak bliźniaczka tamtej, ale no co mogę powiedzieć?... nie zmieniło się, cholera, nie zmieniło. a już na pewno nie na lepsze.) a później, że to kwestia towarzystwa, które wystarczy zmienić i po problemie. nic. bardziej. mylnego. nawet nie wiem, czy nie gorzej, bo się przyzwyczajasz już do świadomości, że trafiłeś tam, gdzie należy i nagle jebut. po drugie, i to nie jest żadna kokieteria, bo mówiłam coś nie coś o swoim stosunku do swojego poziomu, ja jestem, do jasnej cholery, dzieciakiem, młokosem, na starcie a kątem ust się uśmiecham, gdy per dziecko mówi o mnie ktoś, kto jest dorosły, póki się nie odezwie. ale tylko kątem, bo faktycznie proporcje są mega zaburzone i nieco straszno, gdy za jakieś siedem, osiem lat to będzie moje otoczenie tak już całkiem. choć tu też może być gorzej, bo... po trzecie. to już nie tylko Internet, to już kwestia ogólniejsza, mianowicie jak tak patrzę zarówno na dzieciaki w rodzinie, jak i dzieciaki w Sieci i oglądam kolejne pomysły do zrealizowania, by ułatwić życie tymże dzieciom, to poddaję w coraz to i większą wątpliwość fakt posiadania własnych. znaczy no dobra, przesadzam, bo pewnie koniec końców postanowię, że powiję, będą jak A boy named Sue ale nie powiem, że taki był szczyt moich marzeń, coby wydać dziecko na
najprostszy sposób - urwanie sobie od internetu - też nie da pożądanych skutków, bo po pierwsze a niby dlaczego? czyż nie jest łatwiej pisać maile? czyż nie fajniej jest dokonywać przelewów via net, zamiast stać w kolejce do okienka? czyż naprawdę nie jest fajnie nie musieć się fatygować, kiedy nie chce mi się wychodzić z domu, a mimo to mieć kontakt z kimś? a poza tym w ogóle ja bardzo przepraszam ale dlaczego to ja mam sobie odmawiać, rezygnować, skoro jedyny problem ze mną polega na tym, że problem dostrzegam?
zresztą stety, niestety, prawda, podać mogę kilka takich osób, że za cholerę bym ich nie poznała w realu (najlepszy dowód - jedna z nich mieszka naprawdę niedaleko, raz w tygodniu przez rok bywałam rzut beretem od niej i dopiero net nam o sobie powiedział) i byłoby to przykre, tak ich nie poznać. no i ta garstka, wiadomo, od razu staje okoniem przed kasowaniem konta, no bo skoro ich znalazłam, to może jeszcze kiedyś.... błędne koło, pat i w ogóle.
a poza tym to bardzo naiwny wniosek, że to wszystko wina Internetu. to tylko pryzmat, medium, narzędzie. więc mówiąc Internet jest zły mam na myśli coś w stylu szkoła psuje nasze dzieci ale nie instytucja szkoły, nie budynek przecież, tylko tałatajstwo tam skupione.
ojej. jakie mi się trafne porównanie udało, mogę nawet doprecyzować, że piaskownica. nie powiem, że przedszkole, bo nie uczęszczałam i się w sumie nie znam ale co mnie uderza to infantylność wyrażająca się w niczym innym jak plotkowaniu. takim, kurde, na chama obrabianiu dupy, co absolutnie niczemu nie służy. wiem, że to popularny argument w Sieci, że pewnie mówisz coś bo masz kompleksy ale w tym przypadku naprawdę trzeba je mieć, by podnosić sobie ego czymś tak niskim, jak kolportowaniem informacji nt. czyjegoś życia prywatnego. zresztą pudło, to też nie podnosi czyjejś wartości - raczej ją obniża. zresztą nie wiem co trzeba sobie myśleć, pewnie niewiele, żeby nie wpaść na pomysł, że ten zna tego, tego zna tamta, tamta zna tamtych a tamci znają tego pierwszego... sama ostatnio odkryłam, że mój kolega z podstawówki zna moich znajomych. serio się mam czuć w konfrontacji z czymś takim jak dziecko? ja?
z trochę innej beczki, to kwestia prywatności w Sieci to też jest śmiech na sali. jakby się ktoś bardzo uparł to w pół godziny ustali wszystko co mu jest potrzebne do dobrania się do mojej realnej dupy, tyle, że... nie bardzo mu daję do tego powody. z rozbawieniem i pewnym jednak zaskoczeniem przyglądam się ludziom, którzy myślą, że jak nie podali swojego imienia i nazwiska, nie podali adresu z dokładnością do numeru mieszkania czy domu, to mogą wszystko. ano nie mogą. znaczy mogą ale nie radzę beztrosko.
z nadmiernej troski o swoją prywatność słyną te wszystkie oszołomy polityczne, co to pamiętam, się chciały z pozwami rzucać, a to mi przypomina o temacie sieciowych szarpanin z takowymi. to też się, cholera, zrobiło nudne, przelatują mi przed oczami te pierdoły i kiedyś to było zabawne a teraz ziewam po czoło. don't get me wrong, ja ich lubię ale już jakby poza sekcją tych pierdół, bo to w kółko ten sam komplecik oszołomów, co pociąga za sobą ten sam co zwykle komplet argumentów.
i nie mam już chyba pomysłów, jestem nieziemsko znużona, nie chce mi się trzymać języka za zębami ale muszę bo niczym się od tej dziecinady nie będę różniła, a widzę że niczego nie udało im się ugrać więc szkoda nerwów. po prostu to jest wszystko tak bardzo nie tak, że nie wiem. i mi to już raczej nie minie, się obawiam, może tylko jak ten bumerang, ulatywać i wracać i kosić po kolanach. pyszna perspektywa.
wiem i wierzę w jedno - lepiej, żebym teraz ideały spuściła do klopa i budowała na tym, co pozostanie. pytanie tylko co?
a teraz bardzo przepraszam ale ja skończę, bo mi humor czernieje im dłużej to ciągnę. co nie jest wskazane, bo wtedy tylko ziółka pomogą a ja za ziółkami niekoniecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz