mkhm, że tak powiem czara się przelała. chrząkam bo stało się to za sprawą niemal dosłownie kropli, a dosłowniej - menstruacji.
do tej pory się cichcem podśmiewałam z akcji feministek, vide słynne Dni Cipki, zmasowanych ataków do KRRiT za reklamy w których to On siedział na lśniącym motocyklu a One mdlały wokół Niego, czasem musiałam po kilka razy pod rząd obejrzeć jakiś spot pod kątem wyszukania jawnej obrazy kobiet ale już dość.
wspomnianą kroplą krwi została wymieniona przez madafakę strona filuteria.pl a dokładniej to, co znalazłam w tamtejszym, przepraszam bardzo, kalendarzyku krwawienia. mianowicie można sobie ów zamówić w formie plakatu i, jak głosi chyba całkiem poważna informacja, wręczyć lubemu. dla hardkorowców znajduje się też zachęta powieszenia nad łóżkiem.
ja pierdolę? nigdy w życiu? na miejscu lubego bym się popukała w czoło? rozumiem, że nie przemawia teraz przeze mnie podstawowe wyczucie smaku i szczątkowa kultura osobista, a zostałam więźniem tabu menstruacyjnego, prawda? nieprawda. chyba, że tak samo istnieje tabu fekalne albo tabu wymiotne. no bo przecież wszyscy, którzy to czytają, jak również i ja pisząca zdajemy sobie sprawę, że wszyscy wymiotują, wszyscy robią kupę, wszystkie mają okresy a, coby było sprawiedliwie, panowie mają problemy z potencją. to, że akurat wszystkie jak jedna żona miesiączkują, a impotencja nie kosi wszystkich jak jeden mąż, to się proszę z pretensjami do Matki Natury zgłaszać a nie się wydzierać, że to jest bardzo niesprawiedliwe, że nie mówi się o tym głośno.
nie mówi się o tym paradoksalnie nie dlatego, że jest wstydliwe, tylko dlatego, że jest naturalne i nie trzeba się specjalnie nad tym rozwodzić. na poły razi i śmieszy mnie określanie kobiety, która podczas rozmowy w większym towarzystwie (niekoniecznie mieszanym) z lubością dzieli się szczegółami swojego cyklu, mianem wyzwolonej, bo co najwyżej wyzwolona jest z zasad kultury osobistej. to ja się ustawiam następna w kolejce, przedstawię listę mieszanek, których unikam bo potem mam straszną biegunkę. nawet doprecyzuję odcieniami brązu, zgoda? no, tak myślałam.
co do obdarowywania lubego to go mogę, co najwyżej, wyposażyć w wypis dni płodnych bo to go też dotyczy ale rozpiska z uwzględnieniem obfitości krwawienia mu na plaster, wyszłabym na totalną idiotkę.
bzdurne jest także wysługiwanie się PMS-em, jako wymówką na absolutnie wszystko. nie wiem do jakich rozmiarów obrósł ten mit ale chyba o dużo za dużo, bo gdy rozmawiając z jakimś chłopakiem/mężczyzną napomknę, że raczej dzisiaj wolałabym zostać w domu bo się słabiej czuję, to się zmienia nastawienie o 180 st., traktują mnie jak jajko albo jak na bohaterkę miesiąca bo nie leżę na łożu śmierci. i wtedy pytam i widzę jak ich pięknie wkręcono korzystając z faktu, że muszą wierzyć na słowo.
z tymi spotami reklamowymi to jest już jakiś obłęd, ludzie kochani. po pierwsze podpaski i tampony - dlaczego to wszystko jest w domyśle? metaforycznie? dlatego, że do dziś pamiętam żenującą reklamę odświeżacza powietrza do toalety (pytanie co sprawia, że zapach w toalecie jest nieświeży, rozumiem, że za milion?), gdzie chłopiec siedzi na sedesie (mała podpowiedź: chłopcy siusiają na stojąco, więc co chłopiec robił?... dwa miliony), wstaje, zatyka nos i mówi uuuu, co za zapach. obrzydlistwo. co najzabawniejsze to mężczyźni uchodzą za prymitywów bo sobie żartują o puszczaniu bąków. no to skoro oni mają tego nie robić to i kobiety, rozumiem, mają sobie odpuścić temat okresu potraktowanego dosłownie. jak równouprawnienie, to równouprawnienie. ;)
po drugie model pani lamentuje nad zepsutą pralką i dzwoni po fachowca płci męskiej. no i? nie mogę z czystym sumieniem występować w proteście, bo nie dość, że na pralkach się nie znam poważniej niż na obsłudze podczas prania to i niespecjalnie mi się chce tego uczyć. znaczy gdybym musiała... potrafię za to zmieniać koło i odetkać zlew.
znów szukanie winnego nie tam, gdzie trzeba bo budowa mózgu jest umiarkowanie zależna od człowieka i trzeba rozporządzać tym, co się dostało. na pociechę powiem, że logika jest rodzaju żeńskiego, więc możecie się swobodnie z nią zaprzyjaźnić. zalecam. choćby na moment by ogarnąć, że akurat tutaj nie ma co rozdzierać szat.
i ja wiem, ja wiem, nie wszystkie ale, miłe moje, reklama ma trafiać do większości a układ w większości jest właśnie taki – pani pierze panu, pan naprawia pani pralkę (poniekąd też sobie, skoro ona mu w niej pierze). jakby się tak przyjrzeć, to ten układ nie jest zły bo z kolei wątpię, by mężczyznom nie sprawiało kłopotu ogarnięcie co w ilu stopniach, czego z czym nie łączyć, dlaczego nie łączyć, co należy zmiękczyć, zadbać żeby ładnie pachniało… oczywiście, istnieje nisza – nazywa się wyjątki. nie odmieńce, nie dziwadła, nijak pejoratywnie – ot, wyjątki. wyjątki są wyjątkowe.
rozumiem i popieram postulaty rdzennych feministek a wcześniej sufrażystek, które występują w obronie kobiet maltretowanych, dyskryminowanych w miejscach pracy – czyli zwalnianych z powodu zajścia w ciążę czy wręcz nie otrzymujących pracy z uwagi na założenie, że kiedyś mogą w ową ciążę zajść, tracących posadę bo szef uznał, że przestały być atrakcyjne, otrzymujących różne od męskich wynagrodzenia, jeśli faktycznie zakres ich obowiązków i sposób ich wykonywania nie różni się od męskiego – padających ofiarą ortodoksyjnego patriarchatu, gdzie układ sił wygląda tak, że mężczyzna może wszystko a kobieta nic, popieram prawo do przeprowadzenia aborcji na żądanie, tak, tak, tak ale.
ale ten statek już dawno odpłynął. gdy próbuję wykpić to, co wykpiłam powyżej to mi się sprytnie macha przed nosem tym, co poniżej. ejże. gdy mi jakaś wojująca feministka próbuje sprzedać, że jestem niekobieca bo nie walczę o te cipki, cyrki menstruacyjne i to, że pan w mediach trzyma młotek a pani chochlę, to na ogół kończę rozmowę ale tym razem miało być inaczej więc słucham. naprawdę robię coś, co nie jest w interesie kobiet, gdy nie biorę udziału w ich ośmieszaniu się? ja sobie absolutnie nie życzę by one walczyły w ten sposób o moje prawa. nie chcę być kojarzona ze sfrustrowaną bandą rozwścieczonych bab, które cały czas obsesyjnie węszą obrazę swojej godności, jednocześnie pozbawiając się jej własnoręcznie. przecież gdyby miały rację, to sama bym widziała coś niestosownego w tych pełnych szowinizmu i przemocy reklamach, prawda? a nie widzę, sorry. czasem są po prostu niezabawne ale nie bo mnie ktoś obraża, tylko bo reżyser rozstał się z polotem.
odnośnie szumnych parytetów to na boga! jest coś bardziej poniżającego niż zostać wybranym tylko dlatego, że takie są przepisy? rozumiem, że nikomu nie jest znany motyw bycia wybieranym na wuefie jako ostatni, bo no musi być po równo?
weźcie wy się ludzie zastanówcie o co walczycie, okej? właśnie tego typu akcje dają mi dobitnie do zrozumienia, że wojującym feministkom coraz mniej chodzi o coś konkretnego, coraz mniej się same orientują, co powoduje że implikuję im obsesyjność.
życie mi pokazało, no bo jako dziewczyna a obecnie młoda kobieta chcąc, nie chcąc przyglądam się relacjom kobiet z kobietami, że jak się o coś pokłócą, to mogiła. biorąc pod uwagę sytuację w polskiej polityce teraz, gdy jeszcze nie ma żadnych parytetów i faktycznie, gros stanowią mężczyźni to gdyby dodać do tego tyle samo kobiet, które się nie będą w jakiejś ważkiej kwestii zgadzać to… ;]
jak ktoś ma cień oleju w głowie, to zauważy, że nie przemawia przeze mnie mizoginia a coś zgoła przeciwnego – to szczera obawa o wizerunek kobiety w społeczeństwie. silna, niezależna, wyzwolona, pełniąca rolę partnera? proszę bardzo. osłabiona obsesją, z wyżebraną posadą, wulgarna herod-baba? bardzo nie.
a teraz można mnie spalić na stosie za to, że nie palę staników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz