gdy siedzę sobie i smętnie spoglądam na te sieciowe marudy, smutasy, jęczybuły i płaczki, których tydzień zaczyna się od lanego poniedziałku, przestanego w korkach poranku czy przystanego na... przystankach, bo znowu uciekł autobus a jak już przyjechał to ochlapał, następnie uwiózł do znienawidzonego już miejsca pracy, gdzie doją, łoją i nie można sobie kupić samochodu - w którym stałoby się pewnie w korkach - którym wróciłoby się do domu, w którym znów trzeba zrobić za słoną zupę, a za słoną bo się kocha nieszczęśliwie i nie dość, że przeholowało się z solą to jeszcze skropiony wywar został łzami, których żaden przyjaciel nie obetrze, bo wszyscy są w necie, dlatego tam się pochlipuje, by wreszcie popłacić jak zwykle za wysokie rachunki za Internet, ten sam, w którym się codziennie płacze, a potem wyciera się nos i kładzie się spać do łóżka albo samemu, względnie z kimś, z kim nie chce się leżeć...
to w końcu spytałam się siebie a czemuż to ja tak nie szlocham?
przecież mam prawo, należy mi się, przecież jestem do jasnej anieli, smutną Karolcią, biedną Bee, więc dalej, jazda, rycz mała, rycz, płacz maleńka, płacz, bo akurat Tobie wolno, bo Ty taka, że ojej.
pewnie dlatego, że niespecjalnie mam powód. pewnie jak kogoś zestrzeliwuję kilkoma faktami, to robią mu się oczy, jak guzy ale on zostaje tymi faktami zestrzelony w... godzinę? kwadransik? a to jest po prostu kilka lat w pigułce. tak na tu i teraz to jest całkiem nieźle, wręcz dobrze.
chora jestem tam gdzieś w backgroundzie, przypominam sobie w sumie tylko wtedy, gdy chodzi o zrywy altruizmu, bo sobie przypominam, że nie mogę sobie na nie pozwolić. nadrabiam pomocą w innych dziedzinach, więc teraz to są tylko scenki w stylu o, autobus krwiodawstwa.. ech, no cóż. i idę dalej.
w domu, w sensie z rodzicami, układy mam naprawdę bardzo dobre. mają swoje przywary, mają swoje dziwactwa, M. ma swoją amnezję ale i szlagi trafiają mnie już od takiego czasu, że niespecjalnie je wyróżniam. naprawdę, wyszliśmy, jak na nas, na całkiem fajną prostą.
oho, jak na nas. ano jak na nas, bo jednak swoje mamy za uszami i zgarbieni nieco od ciężarów rzeczywistości ale bliżej nam do zakurzonego, wesołego garbusa niż sponiewieranego Quasimodo.
pieniędzy nie mamy ale i nigdy nie byliśmy bogaczami, a jak byliśmy to dawno temu i nieprawda, nie pieprznęliśmy na łeb, na szyję na giełdzie, to wszystko przychodziło stopniowo, status z sezonu na sezon się zmieniał, więc to wszystko odbywało się płynnie, dało się poogarniać, z czasem malało, malało, topniało, topniało, czasem się zdarzają przypływy ale bez żadnych o, to teraz szybko, prędko, to, to, to i to, dlatego tak łatwo przychodzi mi pewnie rozporządzanie posiadanym, bez większych ofiar.
co na pewno trzeba moim rodzicom zapisać na ogromny plus, to fakt z jaką tolerancją przyjęli moją decyzję o studiach. no, tolerancja M. to w głównej mierze wynika z faktu, że ona nie za bardzo kojarzy dopóki jej nie wyjaśnię, ale T.? jak sobie słucham historii o rodzicach moich znajomych czy czytam artykuły w gazetach, to no muszę uczciwie docenić fakt, że mnie nikt z domu nie wyrzucił, nie urządzono mi karczemnej awantury, nie jestem skrycie podejrzewana o szaleństwo czy odpał młodzieńczy, potraktowano mnie super serio i pogodzono się z moją decyzją, bo zrozumiało się jej powody.
znajomi? przyjaciele? no tu już naprawdę złego słowa powiedzieć nie mogę, bo miałam autentycznie i nosa i szczęście - ciekawi to ludzie, nie jacyś byleby ktoś, szczęście miałam, że się pojawili tak czy inaczej w moim pobliżu - nosa, że wyłuskałam ich z tłumu. kiedyś powiedziałam, że nie mogłabym urządzić imprezy, na której zebrałabym ich wszystkich w jednym miejscu. nie dlatego, że ich tak dużo, no bez przesady ale... oni by się pozabijali prędzej czy później. tak to grono jest zróżnicowane.
miałam sporo szczęścia, bo mam swojego speca w każdej dziedzinie, każda osoba czy każda grupka łechta inny obszar. kiedyś popełniałam błąd, który popełniło kilka osób w moim przypadku - miałam (byłam) jeden, jedyny kierunek (jednym, jedynym kierunkiem), co mimo wspaniałości danej osoby (eee... mojej wspaniałości? ;>) oznaczało monopol na opinie, zero konfrontacji z innym podejściem, brak szansy na złote środki. więc teraz już wolę mieć każde z innej parafii ale nie żyć nieswoim życiem. co z całego serca radzę tym, dla których jestem wyrocznią bo kolaże są ciekawsze od kopii.
a ci byli, to też raczej umierało śmiercią naturalną, na całe 23 lata radosnej, mniej lub bardziej, egzystencji, potrafię wskazać góra trzy osoby, z którymi umarło, bo coś. całkiem niezły wynik, jak tak patrzę wokół.
i mimo to wszystko, to nadal jestem smutna Karolcia czy tam biedna Bee. widać się pozostaje cieszyć, że mnie nie znali w czasach, o których teraz tylko opowiadam. musiałabym stanowić obraz nędzy i rozpaczy. choć może ja nie wiem, teraz też się odbywa jakaś sytuacja dziejowa, bo z tego co pamiętam, to podczas najistotniejszych fragmentów biografii też byłam taka raczej na luzie.
może ja po prostu nie mam w naturze biadolenia. co, zamiast określać zamknięciem w sobie, potraktuję jako ogromny plus. jeśli łaska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz