Jak mówiłam, odpuszczę sobie tegoroczne podsumowanie roku, bo gdy zrobiłam choćby szkic w głowie, to nie wyrobiłam. Nie zamierzam też nikogo narażać - a już zwłaszcza siebie samej po raz drugi - na lekturę, bo albo nie byłaby pozytywna albo musiałabym kłamać. Albo przeinaczać, pomijać, przemilczeć...
Święta też szerokim łukiem pominę, bo ja bardzo lubię święta, całe te przygotowania, oprawę, nawet ciężarówkę Coca-Coli oraz fakt, że znów był Kevin..., tyle, że nie w naszym wykonaniu. Od paru lat już, więc sza.
Jednak jest coś, wniosek płynący ze spokojnego spojrzenia wstecz, ta Refleksja, do której skłania tradycja, warte omówienia. Stety, niestety, nie mam już tylu lat, by mieć nadzieję, że ktoś postanowi coś z tym zrobić. Ale po pierwsze - ja chcę to powiedzieć, po drugie - może przynajmniej nie będzie to się odbywało w takim tempie, maszyna zwolni, skręci, cokolwiek.
Teraz już mnie nic nie dziwi. Ojciec ma ze swoją własną córką x potomstwa? Aha. Czternastoletnie dziewczynki dają się wywieźć kolegom do pracy w niemieckiej agencji? Aha. Wliczają religię do średniej? Aha. Ludzie giną, bo zupa była za słona? Aha.
... nie należy mylić braku zaskoczenia z akceptacją, poparciem, zgodą na, ale wszystko już chyba było i wpuszczam jednym uchem - okiem - by drugim wypuścić, bo.
Bo ja nie byłam taka od urodzenia, zimna, wyrachowana, cyniczna i aha. Owszem, łatwo nie miałam ale miałam nadzieję, że mam źle i jest nas niewielu - nie, nie robiłam z siebie ofiary losu - i że z czasem, coraz szerzej otwierający się dla mnie świat, coraz większa ilość poznanych osób (a co za tym idzie, większy przekrój charakterów), zobaczę sobie ten fajny świat.
Może niekoniecznie bez wojen, głodu i ubóstwa bo to nazbyt idylliczne i w to się miło wierzyło, gdy się miało osiem lat, ale patrzyłam wtedy na dorosłych z podziwem, że oni tacy Mądrzy, że w wieku pięćdziesięciu paru lat mają znajomych jeszcze ze studiów/liceum, że tak ładnie sobie przysięgają przed ołtarzem - najwięcej ślubów zaliczyłam, gdy ledwo stołu sięgałam - że tzw. podsrywanki są dewizą podstawówkowiczów.
I, jak nietrudno się domyśleć, wcale tak nie jest.
Zasiadam rano z kawą do tego czytnika już od roku jak nic, jak nie dłużej i zagłębiam się w to grzęzawisko zboczeńców, oszustów, fanatyków, zbrodniarzy, awanturników, homofobów, antysemitów a komentarze pod każdą z tych informacji, dają mi dobitnie do zrozumienia, że nie są sami, że prowadzą za sobą sobie podobnych.
Nie chcę się wybielać, bo przecież zaraz przyznam się do słabości, ale ja nie jestem bezduszna. Wręcz przeciwnie - wielu mówi, całkiem słusznie - że nadwrażliwa. I gdybym pozwoliła sobie na odczytanie czegoś więcej, niż suchego tekstu, na wytknięcie redaktorom analfabetyzmu, ignorancji gramatycznej czy pogoni za tanią sensacją, gdybym chciała coś zrozumieć, odczytać między wersami, zastanowić się nad tym co przeczytałam... słowem, gdybym dała się wciągnąć w owo grzęzawisko, to wpadłabym prędko po uszy i ciężko by było mnie stamtąd wyciągnąć.
Na początku owszem, włosy stawały mi dęba, przeżywałam, bulwersowałam się, pytałam moich autorytetów jak to możliwe?, ale ileż można? Zwłaszcza, że znieczulica zbiera większe żniwa od najmodniejszego wirusa danego sezonu i w mig się zorientowałam, że tylko mnie to obchodzi, że wokół mnie same pobłażliwe uśmiechy lub cyniczne takie jest życie.
I choć nie umiem jeszcze do końca niczym się nie przejmować i odseparowywać na bezpieczną odległość tego, co potrafi zachwiać moją - wciąż rzadko bardzo osiąganą, acz częściej niż kiedyś - równowagę nerwową, to wiem, że jeśli coś jest dla mnie złe i jestem za słaba by to pokonać, to muszę to puszczać koło oka czy ucha. Ten właśnie los spotkał doniesienia ze świata a głównie z Polski.
Ale jednocześnie czytam, słucham, dowiaduję się bo nadzieja we mnie wcale nie zgasła i wszystko co nowe, ma dla mnie potencjał, dostaje szansę i wielki pokład dopingu, że coś zmieni.
Choć otaczają mnie rozbite rodziny, zakończone z hukiem związki, pozwy rozwodowe to każda wieść o nowej rodzinie, nowym związku i każde zaproszenie na ślub jest przyjmowane przeze mnie wcale nie z przekąsem, a z uśmiechem. Bo może tym razem? Może właśnie oni?
Co do przyjaciół jeszcze ze studiów, a w moim przypadku z gimnazjum czy liceum, to chodzę na spotkania, mimo, że czasem mi się nie chce, ale czym bym się różniła od tych, nad którymi załamuję ręce, gdybym nie chodziła? Gdybym nie dawała szans?
Niczym. Sama nad sobą musiałabym je też załamać. A, umówmy się, że nie chcę tego zrobić nigdy.
Mówicie, że Internet to jest taka super sprawa, że Przyszłość i niebawem nie będzie elementem zaledwie a głównym źródłem wszystkiego a w żyłach popłynie e-krew. Tak, tak mogło być. To mógłby być bardzo fajny scenariusz. Ale nie kroi się.
Jak mam się cieszyć z wizji świata, w której wszystko się minimalizuje, zanikają umiejętności czegokolwiek, bo wszystko dawane jest w formie zupki instant, gdzie rolę wody spełnia kliknięcie?
Gdzie w jednym rzędzie Friends - przyjaciół? - stawiam kogoś, kto faktycznie był przy mnie osiem lat, w najlepszych i najcięższych momentach wraz z kimś, kto po prostu zapodaje fajne linki? Jak to odróżniać, gdzie szukać kryteriów, kiedy wszystko się miesza a dostawca linków z czasem ma takie pojęcie o mnie, jak ta ośmioletnia współtowarzyszka życia, bo po co mamy robić cokolwiek, skoro możemy się zggadać?
Gdzie zanika z wolna - wolna? - możliwość i chęć dyskusji, bo swobodnie możemy sobie znaleźć grono inne, tam gdzie się z nami zgadzają od początku i przyjacielem nie staje się ten, który niechcący wpłynął na nasze postrzeganie świata, tylko ten, który lubi te same potrawy czy zespoły albo partie?
To miało pomóc, a nie odczłowieczyć. Supermarkety wirtualne miały być dla osób starszych czy tych, którzy raz na jakiś czas są zabiegani, chorzy, niedysponowani, no i faktycznie, łatwiej im zamówić pana z siateczką, niż wyjść do osiedlowego, czy nawet wsiąść w samochód do większego przybytku.
A tymczasem piętnaście kliknięć i się żyje.
Audiobooki, bo już nawet nie te koszmarne e-booki, robią oszałamiającą karierę, bo sobie wsadzasz książkę w ucho i ci czytają. No to po co ten płacz nad poziomem matury, skoro już za parę dni, za dni parę będzie można bez trudu świat opędzić z wykształceniem podstawowym?
No, część musi się poświęcić i iść na tę informatykę, bo trzeba kręcić papkę ale reszta? Kliknij, czytaj i powodzenia.
No więc, milusińscy Wy moi, wcale się nie cieszę. Nic a nic. I przez to obrywają nowi w moim otoczeniu, bo pokładam w nich wszelką wiarę, że nie cieszą się podobnie jak ja i będą mieli odwagę, by mi pomóc to zatrzymać, chociażby zahamować. Będą umieli powiedzieć #off i żyć, taki był przecież plan.
A póki co idę się położyć. I obym wstała. Bo coraz częściej chce mi się leżeć i czekać w całkowitym zaślepieniu i ogłuszeniu na < /life >.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz