1.04.2015

I told you..., so what?

Idzie wiosna, mam dobrą nowinę!

Może niekoniecznie taką, jakoby faktycznie szła, bo idzie jej to nadchodzenie cokolwiek opornie i bardzo mnie to martwi, gdyż miałam związane z nią ambitne plany, ale o tym może kiedy indziej. Na pewno nawet, ale nie tu.
Teraz chcę się podzielić całkowicie świeżą refleksją; podzielić, jednak przede wszystkim sama sobie ją w poważnym miejscu zapisać, bo jest dla mnie istotna i życzyłabym sobie wielce, by się ostała ze mną na dłużej, bo myślę, że pozwoli mi zostać lepszym człowiekiem, jak dorosnę.

Właśnie, poniekąd chodzi o dorastanie.
Jak się przez wiele, wiele lat życia, przez - dzięki? różnym sytuacjom żyło życiem starej malutkiej, tej, co pozjadała - a przynajmniej miała takie wrażenie, rzadko czym trącane - większość rozumów, nieśmiertelne too old in my shoes, to zreflektowanie się, iż nastąpiła właśnie przemiana czegoś obiektywnie rzecz biorąc gówniarskiego w dojrzalsze, to trochę cieszy i nie tylko dlatego, że już gówniarskiego nie ma, ale że jakieś jednak było. Hej, czyli trochę tym dzieckiem jednak udało mi się być. Szkoda tylko, że tym razem przejawiało się to negatywnie. Dla mnie i dla innych, pewnie należałoby przeprosić. Więc jak ktoś się kiedyś poczuł, to przepraszam, szczerze.

Zobaczyłam to bardzo wyraźnie w ciągu ostatnich dni, gdy rozgrywała się pewna akcja w moim życiu rodzinno-osobistym. Była ofiara - a zarazem własny kat - była osoba, która czyhała na jej niepowodzenie, a gdy wreszcie się doczekała i ofiara sobie samodzielnie wyrządziła przewidywaną krzywdę, to niemal wysyczała z szelmowsko uśmiechniętych ust a nie mówiłem? W rzeczywistości zajęło mu to kilka zdań, no ale sens był ten sam. Taki jakiś pieprzony triumf się z niego wydobywa. Tak, nadal. Trochę go przez to od kilku dni nie znoszę, bardziej niż na ogół. Chyba się nie spodziewałam, że będzie aż tak bezduszny. No nic. Albo no wiele, ale nie o tym miałam.

Miewałam tak, niestety. Nie tyle ludziom źle życzyłam, co w przypadku kilku osób widziałam wyraźnie, że ich działania dadzą niekorzystny dla nich skutek. Czasem ich ostrzegałam, czasem - gdy miałam do nich głębokie żale o coś, co mi zrobili albo moim bliskim - nie, trzymając kciuki za karmę, która niebawem lała ich po mordach. Tak, wtedy odczuwałam satysfakcję. W przypadku tych ostrzeganych pojawiał się natomiast cień nie wiem, najpierw oczywistej złości, bo gdyby mnie słuchali a potem kwitowałam to sobie że okej, trochę szkoda, ale nie było tak, że nikt - ja! - ich nie ostrzegał.

Refleksja dziś jest taka, że z tego się wyrasta.

Naprawdę, przy odrobinie szczęścia - w na ogół nieszczęściu niestety - i otwartych oczach można zauważyć, jak niewłaściwe jest to podejście. I nie tylko wobec drugiej osoby, ale głównie wobec tego wszechwiedzącego. Że poza sekundą, dniem, tygodniem zwiewnej satysfakcji zostaje się z ręką w nocniku, bo co mi właściwie po tamtej wiedzy. Jeśli mogłam zapobiec i się nie udało, to przecież moja klęska. Jeśli nie mogłam i pozostawało mi tylko patrzeć, znając kolejną klatkę tego filmu, to przecież to strasznie smutne. Że właściwie jeśli ktoś zrobił mi źle i jemu teraz stało się - bez mojego udziału, bo zemsta to co innego i tu refleksji raczej mieć nie będę, bo nigdy nie bawiłam się w zemsty, może poniekąd z racji posiadania krztyny sumienia, co cofała mnie w końcu przed - źle, to przecież w najgorszym wypadku jest nas nieszczęśliwych dwoje. Wcale nie raźniej. Chyba wolę, jak się ludziom wokół mnie powodzi, bo jest szansa, że i mi zacznie.
Dlatego nie, już dziękuję za takie autodestrukcyjne emocje. Za to, by ktoś na mnie spojrzał tak, jak ja dziś patrzę na tego uśmieszkowatego, z obrzydzeniem, pogardą i zwiększającą się obojętnością. Jaki on musi być nieszczęśliwy sam, skoro takie rzeczy go cieszą.

Nie jestem - poniekąd niestety - członkinią Armii Zbawienia, nie dostanę jak pan w Zdarzyło się jutro gazety codziennej, tyle że o numer w przód, nie wyciągnę pływających z gówien, w jakich się znajdują, ale jeśli już, to wolę im pomagać a nie patrzeć jak grzęzną. Mówiąc sam żeś sobie winien, uprzedzałam Cię, to teraz masz. To przechodzi, oby z wiekiem, bo jest szansa, że i innym przejdzie. Z czasem.

To jednak było obrzydliwe. I niskie. Patrząc po tych, co nadal kibicują cudzym porażkom, to chyba warto z siebie to wyrzucić. Bo potem się, tak teraz czuję i oby mi to zostało, o sobie lepiej myśli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz