ja nie wiem, ja może nie jestem jednak tak mądra, bystra i
inteligentna, jak się mogłoby zdawać, bo w konfrontacji z takimi sytuacjami, to
ja całkowicie wysiadam, odpadam, dosłownie nie. ro. zu. miem. staję tak przed
faktami i załamując ręce pytam what
happened? no, może nie dosłownie, znaczy nie na głos, ale gdyby to był
film, to tak by to wyglądało.
i tak jest za kolejnym razem już, zero nauki, kompletny brak
wniosków, wciąż ta sama scena.
chciałam być jej przyjaciółką, wydawało mi się, że jestem i
to nie z tytułu a roli. i starałam się być.
byłam na prawie każde zawołanie – na jedno nie i wtedy się
porobiło, ale wcześniej tak.
najpierw czysto towarzysko, później gdy miała problem, to
nieistotne jak ważny by mi się wydawał albo czasem nie, to byłam. do późnego
wieczora, choć wiadomo, że wymagało to paru poświęceń nieraz. wcale mi nie
ciążyły, potrzebowała, to rezygnowałam z czegoś innego.
była chora i nie mogła wyjść z domu – jeździłam z jej
zaprzyjaźnionym taksówkarzem do aptek, sklepów, wypełniając listy zakupów.
gdy chciała gdzieś wyjść, ale wolała nie sama – miała, albo
sprawiała wrażenie, teraz już sama nie wiem, opory przed samodzielnymi
wyjściami, całkowicie było to dla mnie zrozumiałe, sama mam i to jak
najprawdziwsze – szłam. czasem w różne dziwne, tj. bardzo nie w moim stylu,
towarzystwa, ale przełamywałam się i szłam. różnie wychodziło, raz się
wkręcałam, raz nie, ale ona się dobrze bawiła, więc doczekiwałam, aż przyjdzie
pora wyjścia, ale szłam.
jak miewała bardzo zły humor, często tak bywało a nawet
kilkakrotnie miała do tego faktyczne powody, to siedziałam godzinami,
rozmawiałam albo nie rozmawiałam, ale byłam i czekałam cierpliwie aż sama
zachce rozmawiać, słuchając w międzyczasie muzyki czy oglądając serial, choć
mogłyśmy go oglądać oddzielnie w domach.
co niespotykane, rozmawiałam z nią niemal codziennie, czy
osobiście czy nie, choć nie mam potrzeby codziennej rozmowy, bo to nudne się
robi z czasem, ale dla niej żaden problem, więc rozmawiałam. nawet jak się na
miesiąc od wszystkich odcięłam, to jako jedyna miała do mnie stały dostęp.
telefoniczny, internetowy i osobisty.
poprosiła mnie o zrobienie czegoś bardzo absurdalnego i
długo musiała mnie prosić i namawiać, zrobiłam, potem dostałam za to po głowie,
ale miało to być dla niej z korzyścią, więc żaden problem.
nawet, gdy już przestałyśmy mieć kontakt, to, na fali
strasznie głupiej dramy, takiej, co tylko znudzone panienki odgrywają, się
przejęłam, czy nie stało się coś poważnego. nie stało.
za to mi zaczęło być jej szkoda. tak po prostu, mimo, że nie
musiało, to było, bo się martwiłam, co się z nią stało później, czy i czemu jej
się nie układa, nie ułożyło jednak i że biedna to dziewczyna tak naprawdę.
mało. nie, nie tak się z ludźmi chyba postępuje.
bo potem się okazuje, że to zasługiwało jedynie na
oszczerstwa pod adresem. najzwyklejsze oszustwa, bo to, co słyszę teraz a
co wcześniej usłyszeli inni, to jest po prostu nieprawda.
fakt, jak przeczytałam dotkliwy artykuł – tak, tak, nawet
nie plotkę kątem, cichcem a cały artykuł – na swój temat, to mi się odechciało
troski i współczucia, bo ileż można, niemniej dopiero wtedy.
i tak się zastanawiam właściwie i po prostu – dlaczego.
czy ja od ludzi za dużo wymagam, nie oczekując niczego
prawdziwie niemożliwego, jak zwykłej przyzwoitości? szczerości? normalności?
bo jak tak spojrzeć do góry to to nie jest opis niczego
nietypowego, tak chyba wyglądają przyjaźnie, tak? no, może te damskie jeszcze
są okraszone paroma wieczorkami przy obgadywaniu facetów, przymierzaniu kiecek,
butów i malowaniu się do siedzenia we trzy przy kawie czy winie, ale powiedzmy
to mnie ominęło, bo wtedy nie byłyśmy – ja nadal nie jestem – fankami takiego
stylu bycia.
więc dlaczego niczego niezwykłego nie chcąc i tak się musi
okazać, że chciałam za dużo?
i czy to ja popełniłam błąd, czy raczej ktoś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz