29.01.2014

New York. STOP.

jak się ma wielu znajomych spoza Warszawy, bądź - albo oraz - czytuje się wiele relacji, opinii ludzi spoza tego miasta, to przeważa miażdżąco jeden zarzut - jej pęd. że wszyscy gnają, coraz szybciej, bez opamiętania, fizycznie czy psychicznie, natychmiast chcą osiągać coraz więcej i bardziej.

w sumie rzadko mi to w niej przeszkadzało, sama chciałam jak najintensywniej życie przeżywać, nie widziałam niczego zdrożnego w ruchu, bo ukuło się przekonanie, że co się nie rusza to nie żyje. moment, w którym stajesz jest momentem, w którym się cofasz. miło było się wyrwać na spokojną, sielską wieś, opowiedzieć sobie po powrocie, jak to tam bajkowo, ale tak naprawdę to ja bym nie chciała na dłużej, wiadomo.

wielkie, szumne opowieści, ile to ja mam lat, ile ktoś ma lat, ile powinien mieć wtedy na koncie - tym w banku i tym ogólnym, wypisanych spraw w kręgach na pniu.
i pewnie dlatego nagła przerwa, taka w stylu ucięcia brzytwą, wydawała się czymś nie do ogarnięcia, czymś niewyobrażalnie strasznym, spadkiem z koła ceramicznego, gdy glina, jak wiemy, z plaskiem się zniekształca.

tonący brzytwy się chwyta. najczęściej chwyta się i brzydko.
i się rani, tnie, kaleczy, ale łapie ją raz po raz, bo wypadnie.
i co?

i nic. mija właśnie miesiąc i chciałam tylko powiedzieć, że nie stał się żaden dramat w tym czasie. ja sobie spokojnie, nareszcie spokojnie, dochodzę do siebie, schodzą ze mnie wszystkie, nałapane przez długi czas, stresy, uspakajam się z wolna, daleko mi do depresji, wręcz wstaję zadowolona, wyspana - to naprawdę się przydaje; 5:30, czapki z głów, ale od pięciu kaw lepszy jest, powiadam, sen - coraz bardziej świadoma tego, że właściwie droga wolna, mogę zacząć od nowa.

zwalniam sobie z wolna znad głowy bat, że to musi się wszystko rozwiązać i ułożyć już, na wczoraj, przestaję sobie wyrzucać wielką bezczynność, bo w tym czasie odbywa się zupełnie inny, korzystny proces. schodzi to wszystko, żeby nie użyć tego strasznego słowa oczyszcza.
mam do niego pewną awersję od czasu, gdy moja ciotka, wielka quasi eko maniaczka, oznajmiła światu, że ona się teraz będzie oczyszczać i wyglądało to cokolwiek jak z ezoterycznych poradników - jadła dziwne rzeczy, wciskając je innym, przechodziła jakieś metafizyczne przemiany, no więc nie, nie takie coś zachodzi.

obawiałam się tego na wstępie, bo wiadomo - nie idzie do przodu, to się cofa. wielka, kłamliwa wizja stęchnięcia rychłego została mi skutecznie zaszczepiona, więc starałam się z nią walczyć jak z wiatrakami, łapczywie i niepotrzebnie.
dziwnie było tak nagle spowolnieć, dać sobie luzu, kiedy wcześniej odpuszczanie równałam z porażką, a tych się boję przecież najbardziej.

z konkretnych stron nie odczuwam, tak naprawdę, żadnej różnicy. niepowetowana strata ogromnego majątku nie odcisnęła się bolesnym piętnem na moim życiu codziennym, gdyż, jak się okazuje, po opłaceniu rachunków niewiele i tak zostawało a teraz po prostu opłaca je kto inny. nie zastanawiam się przesadnie kto, wystarczy, że nie ja. brzmi to nieco egoistycznie, lub brzmiałoby, gdybym nie podchodziła do tego jak do oddania pałeczki. teraz ich kolej. ta nieoczekiwana zmiana ról, a raczej odwrócenie ich na powrót, zamiast martwić, to cieszy.

kilka dni temu rozmawiałam z Siostrą, jej pierwszym, no jednym z pierwszych pytań było

- no i jak Wy będziecie teraz żyć? przecież to Ty zawsze...

no właśnie. ja.
nie wiem jak My będziemy żyć, Ja żyję całkiem dobrze. a przynajmniej nie gorzej niż się nauczyłam przez lata. od czasu podjęcia pracy bowiem wyrobiłam w sobie mechanizm niezależności finansowej, chociażby jednostronnej i ona nadal działa. proste jak na coś nie mam to tego nie mam, nadal nie proszę nikogo o żadne pożyczki, podarki, po prostu tego co mam jest mniej. nie mam poczucia, że przeszłam na czyjekolwiek utrzymanie, sama sobie organizuję.

zajęcie? mam. w konsekwencji założenia bloga postanowiłam zająć się tymi wszystkimi płytami, które jeszcze się w domu ostały po niegdysiejszym zamiłowaniu Ojca. tzn. zamiłowanie może i zostało, ale płyt przestało przybywać z akcentem na zaczęło ubywać, ale jakieś tam się ostały. w perspektywie dni bardzo dużo. i się nimi zajmę. będę słuchać, pisać, porównywać, odkrywać, wzbogacać się - także i ekhem, ekhem, literacko, bo lata przerwy mnie odstawiły nieco od potoczystości i trzeba się doszlifować na powrót (to smutne, ale codzienne wciskanie kombinacji pięciu przycisków nieco ogranicza, zwłaszcza, gdy wieczorem nie ma się już siły a w nocy trzeba spać, zamiast poddawać się wenie).
że nic na tym nie zarobię? na razie żadna różnica.

oczywiście, spokojnie, ja nie zapominam o potrzebie podjęcia kolejnej pracy, siedzę po nocach, gdy wszyscy śpią i nie ma dekoncentracji i wysyłam, przeglądam, rejestruję się tu i ówdzie, zyskuję rozeznanie i działam. po prostu staram się by było coś pomiędzy.

i coraz bardziej jest. tyle, że na spokojnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz