23.12.2013

into the light

Mam dosłownie kilka godzin, by opisać, co się dzieje.
Mam, bo w ferworze przygotowań dorobiłam się kontuzji -
niby zwykłe rozcięcie kciuka, coś, przy czym usłyszałabym,
że przesadzam, bo mam drugi, nadto osiem innych palców,
nie ma więc powodu, by nie zapieprzać.
Przy czymkolwiek,
ale nie przy Świętach.

Tu mnie z troską zalepiono, podwójnie, na wypadek,
oddelegowano na relaks i dano próbny talerz jedzenia.
Mięso też, mimo, że podobno post stoi.

Myśl narodziła się w czwartek,
gdy pogrążona w złej formie uznałam,
że zamiast ubolewać nad tymi,
co to ich nic a nic nie obchodzę,
to należy, kosztem ostatniego wolnego,
udać się do tych, których owszem.
Którzy mają chęć mnie widzieć,
którzy piszą, że cieszą się na mój przyjazd -
mimo, że kilka godzin wcześniej dobili do portu -
którzy chcą i potrzebują.

Dwa dni nieledwie tu siedzę
a jest mi jak pączkowi w maśle.
Pewnie, jeździmy, robi...liśmy,
póki ten palec nie wysiadł,
szaleństwo całkowite,
ale coś się dzieje - nie codzienna stagnacja.
Coś, czego chcą bym była częścią.

Nie, nie zagarnęli mnie z miejsca do robót,
dzwonili, bo święta i spowodowane nimi korki,
a potem - wystając u bramy - napaśli jajecznicą i czterema kanapkami.

Niekończące się pytania,
które wcale nie są złe,
gdy kogoś ciekawią odpowiedzi.
Masa wsparcia i dobra,
miłości i chęci.

Tony zakupów i miliardy czynności,
w końcu Święta.

Miałam może w nocy taką smutną refleksję,
że po tamtej stronie nawet nikt się nie zmartwił,
czy w ogóle dotarłam,
bo wyszłam jak spali a wcześniej ich nie było.

I myślę sobie,
póki jeszcze się nie Zaczęło i mogę chwilę pomyśleć,
że strasznie ich zaniedbałam przez tę pewność,
że będą.

Że zamiast iść tam gdzie chcą,
to biłam głową w drzwi, gdzie nie chcą.

I choć wrócę do starego,
aż za dobrze znanego świata,
to już chociaż wiem,
że jest odskocznia.
I chęć, choć tysiące kilometrów stąd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz