… to właśnie ten film najbardziej kojarzy mi się ze
Świętami.
Był taki kanał, Filmnet. Na nikim to dziś już nie zrobi
wrażenia, ale był to chyba pierwszy kanał, po którym zżynały inne CBSEuropy i
AleKina! Nadawał, co prawda, trzy razy ten sam film, za to raz z lektorem,
potem z napisami, by na końcu w oryginale; głównie nocą.
I tej nocy mieliliśmy mak. To znaczy ja dopingowałam
bardziej, to była stara maszynka, taka przytwierdzana śrubą do rogu stołu –
zawsze się zresztą kiwała, by przy odważniejszym ruchu zlecieć. Korba też była
żeliwna, mięsista i potrafiłam ją wtedy wyłącznie oburącz a to spowalniało
sprawę, zwłaszcza, gdy – i to zapamiętałam na wieki wieków – do klusków dwa razy, do makowca trzy.
Była chyba czwarta w nocy, rzecz nie do pomyślenia, że nie
spałam, ale wtedy mogłam. Ten jeden raz.
Pierogi, pierniki, uszka też wykrawałam. Czyli stałam na
czerwonym stołku, który był dwustronny, czyli dało się go stawiać i niżej i
wyżej, i przypatrywałam się z połączeniem ekscytacji i namaszczenia. Z podobnym
zresztą podawałam Mamie farsz na łyżeczce. Czasem pozwalała mi coś samej
ulepić. Koślawe to było, ale gotowała mój wytwór.
Puszczanie oczka dziobem przez karpia w wannie, ubieranie
rano w Wigilię choinki – na to też mam swoiste skojarzenie; albo koncertówka
Gunsów [ta czerwona bandana!] albo When You're Gone ,
zupełnie bez znaczenia wtedy; chyba słuchałyśmy po prostu The Best Of.. z
Siostrą.
Właśnie, Siostra. Jak się ma rodzeństwo, to wszystko musi
być podwójne, tyle, że różne.
Ona miała niebieską lalkę, ja różową – wcześniej wybierała.
Ona namazała moimi flamastrami bombkę złotą – ja miałam
srebrną.
Stożek ustawiał Ojciec (mój!); 190 zobowiązuje.
Moja Mama występowała w chusteczce na głowie – kto by
pomyślał, że dziś wystąpi w podobnej, tyle, że z zgoła innych powodów?
Rodzina przybierała na ilości, podobnież jak suma anegdot („Babciu,
mogę pierożka?” i zjadła nam wszystkie uszka przed czasem), było coraz milej,
weselej, dłużej.
Aż.
Z początku malała ilość potraw,
potem ozdób, bo się wykruszały,
potem ludzi, bo sąsiedzi mieli swoje imprezy,
potem zaczęliśmy spędzać Wigilię u Brata, bo już się
dorobił,
potem zaczęliśmy mieć stroiki zamiast choinki, gdzie
dawaliśmy sobie prezenty,
potem skończyły się prezenty i tylko życzenia,
potem skończyły się stroiki.
Dziś wracam ze świata tętniącego Świętami do domu.
Gdy spytali mnie, jaka jest moja ulubiona potrawa,
to coś tam wybrałam, ale w myśli ta, która jest.
Dziś jedno nie wie, jaki mamy dzień a drugie wcale o to nie
dba.
Dziś, podobnie jak rok temu, nie ma.
Nie zazdroszczę złowieszczo,
nie patrzę z nienawiścią na podniecenie Świętami,
niech mają, jak mogą, popieram żarliwie.
Dziś biorę wolny poniedziałek, by móc uciec już w sobotę.
Gdzieś, gdzie te Święta naprawdę się odbędą.
I podam obie ręce, by ukręcić mak.
Ale nie tu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz