i wszystko się posypało, jak ten słynny domek z kart.
a nawet hah, nie żaden domek a wieżowiec cały,
skrupulatnie budowane intrygi, całe piętra pozorów,
tapety masek się odkleiły, podłogi z wrażeń skrzypnęły za bardzo;
upadło, przepadło, eksplodowało, wybuchło.
i ja się nawet, z jednej strony, cieszę,
bo przecież zawsze wiedziałam, że to jedna wielka bzdura,
przypudrowana, wyklepana, zakłamana rzeczywistość,
więc poniekąd triumfuję,
nareszcie jest naprawdę.
a z drugiej jednak, to martwi nieco,
przede wszystkim - obrzydza,
co tyle czasu było skrywane,
pękł balonik? pękł i wylała się żółć.
cuchnąca, podgniła żółć,
kto mógł przypuszczać, że jej aż tak tyle.
wcale nie chodzi o mnie,
ja jestem na uprzywilejowanym,
mnie się albo pomija, bo nie gram tu roli,
albo wręcz przeciwnie - mnie się chce pozyskać,
bo z racji braku korzyści, bycia pośrodku,
to jestem tym 51 procentem.
czego nigdy chyba nie potrafiłam wykorzystać,
dać się podkupić, przekupić, obiecująco przekonać,
to ja nie, durna naiwna, pozostawałam niewzruszona.
nie daję się wciągnąć,
choć wnioski wyciągam.
smutne to jednak, jak teatr się wali,
ten taki, do którego przez całe życie.
uczyłam się z kolejnych spektakli, heh, wzorców,
toposy, wskazówki, reguły, sposoby,
symbole, jakieś kotwice, zajęcia z normalności.
i teraz to wszystko puff, szlag trafia,
jedno po drugim, drugie po trzecim,
na łeb, na szyję, na szkiełko i oko.
czyli, że co? czyli się nie da,
ułuda, bzdura, niemożność istnienia.
nie ma bajeczek, nie było, makiety.
a nie mówiłam?
bo Ciebie to wcale nie obchodzi!
nie, pewnie, kompletnie, nic a nic.
tak sobie, z nudów nie śpię,
z gówniarskiej przekory wychylam się za okno,
świecę punkcikiem żaru dla widowiska,
gdzieżbym mogła się przejmować.
to wcale przecież nie są najbliżsi mi ludzie,
nie okazuje się właśnie, że oparcie mam w ruinach,
nie gaszę ciepłej, zdrowej stronniczości,
by sprawiedliwie i ze stali oceniać posunięcia.
i tylko z dziwnego, nieznanego powodu,
zamiast trzasnąć to wszystko w cholerę,
obiecać sobie solennie, by za nic się nie pakować w rodziny,
to myślę gorączkowo, żeby nie zrobić jej czegoś takiego.
spróbować stworzyć coś szczerego, dobrego,
ciepłego i trwałego.
jak nie wyjdzie, to spoko -
właśnie się doszkalam, jak sobie poradzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz