Badacze społeczni zaraz po transformacji orzekli,
że mężczyźni gorzej od kobiet odnaleźli się w nowej rzeczywistości. Kobietom
przeszkadza męski brak ambicji, narzekają na emocjonalną pustkę, lenistwo, na
umysłowy zastój.
[Faceci są do niczego;
wiem, że znajduje się tam jedynie część artykułu, całość wymaga Piano, ale,
jako że sama nie korzystam, to nie wymagam kupna, wspieram się tylko ogólnie
dostępnym cytatem]
I właściwie mogłabym się zgodzić, z jednym zastrzeżeniem –
nie tylko mężczyzn ten problem dotyczy a ogólnie, ludzi.
Choć znane mi są pojęcia prawdziwy
mężczyzna i prawdziwa kobieta (na
ogół następuje po nich powinien/powinna),
sama ich nie używam, gdyż najczęściej już mi szwankuje w momencie prawdziwy człowiek. Oczywiście, mogę
wyróżniać czy też darzyć większą bądź mniejszą sympatią pewne cechy, chociażby
aparycyjne, to jest to w moim przypadku wyłącznie rzecz gustu – czegoś bardzo
indywidualnego i nie porywam się na głoszenie jakoby mój gust był powszechnym
obowiązkiem.
Może też dlatego męczą mnie wszelkie próby traktowania mnie
jak kobietę, czyli puszczanie mnie
przodem w drzwiach, nieustanne ataki, by wyrwać mi torbę z rąk (nie celem
kradzieży, tylko bo za ciężkie) czy
startowanie z kwiatami wiadomego dnia. To nie przez feminizm, bardzo nie. To
przez fakt, że nie czuję potrzeby bycia jakkolwiek uprzywilejowaną z uwagi na
płeć. Najpierw niech traktują mnie jak stuprocentowego człowieka, potem
będziemy się bawić w podziały wg genitaliów. Jeśli ktoś chce mnie przepuszczać
w drzwiach, jednocześnie nie widząc problemu w – powiedzmy – kłamaniu mi w żywe
oczy, to ja się naprawdę, bardziej przejmę obecnością tego drugiego niż brakiem
tego pierwszego. Z noszeniem ciężkich rzeczy jest najzwyczajniej w świecie tak,
że skoro unoszę, to za ciężkie nie jest. Moi koledzy, pakujący na siłowni, mogą
potwierdzić, że proszę ich o pomoc, jeśli coś faktycznie przekracza moje
możliwości. Bo jest za ciężkie lub – jako żem mała – za wysoko.
Nie stanowi też dla mnie problemu kontakt nieosobisty z
drugim człowiekiem (dziś najczęściej spotykany via net), nie głowię się nad
tym, czy ktoś się aby nie podaje za chłopaka/dziewczynę, gdy stan faktyczny się
różni, bo istotny jest dla mnie człowiek. To, co sobą reprezentuje umysłowo,
nie fizycznie.
Głośny ostatnimi laty temat – tolerancji względem
odmienności seksualnej – również jest dla mnie naturalny i chyba tak naprawdę
nie dlatego, że wspieram bądź nie, tylko mnie nie interesuje zawartość cudzych
łóżek (dopóki nie znajduję się w nim sama). Podpisać podpiszę, co mi szkodzi.
To, że wśród moich znajomych są osoby homoseksualne nie jest żadną formą
wyrażania poglądów – po prostu, fajni, odpowiadający mi charakterem, ludzie.
Pewnie, są cechy, które w ludziach cenię i są takie, których
nie trawię, ale jeśli zdarzy się tak, że akurat większość kobiet albo mniejszość mężczyzn
nimi dysponuje, to z daleka widać tendencję, niemniej z bliska, dla mnie, nie
ma ona większego znaczenia. Równie mocno męczą mnie rozhisteryzowane kobiety,
co rozhisteryzowani mężczyźni. Jak równie chętnie lgnę do inteligentnych mężczyzn,
co inteligentnych kobiet.
Bliższy mi jest podział na role, jakie ludzie pełnią w moim
życiu. Jeśli ktoś się z niej nie wywiązuje, to mam żal a czasem i złość, ale
nie dlatego, że stereotypowo zostały im przypisane, tylko do tej pory grało, a
teraz już nie. To, że on utrzymywał
dom, więc ona powinna o niego dbać
jest indywidualne akurat dla konkretnej pary, stąd przekonanie, że powinno tak
być z nimi dalej. Życie przedstawiło mi sporo innych, gdzie to on był świetnym kucharzem, a ona zarabiała i jeśli któreś z nich
przestanie, to będzie równie źle. Chyba, że się zamienili, to ok.
Póki co skupiam się na szukaniu w ludziach ludzi. Co tylko
na piśmie wygląda w sposób oczywisty. Jak wielokrotnie powtarzałam – nie jestem
wierząca, więc dla mnie ponad Człowiekiem nie ma już nic, On powinien być
najwłaściwszy. Popełniać błędy, bo to przecież… ludzkie, ale nie celowo, nie z
rozmysłem. Grać, ale nie oszukiwać w trakcie. Tymczasem coraz częściej w
codziennym życiu spotykam się z właśnie taką planowaną nieuczciwością,
podsłuchuję plany, które już w momencie powstawania zakładają przekręty. I to
nie tylko finansowe. Określane, dla urody, mianem sprytu, może cwaniactwa, ale
z puszczonym okiem, świadome postępowanie, tłumaczone dla urody. Stara mi się
wpoić, że to jakaś norma, tymczasem
ja wciąż nie uznaję normy za normalną.
Wciąż wyszukuję ludzi silnych, gdyż to, co ja, szumnie
określając przeżyłam, nijak mnie
uświęca, dlatego ok, mogę przystać na wersję, że jestem silna. Ale w takim razie chcę mieć wokół równych sobie. Co
najmniej.
Niezmiennie mnie raduje widok osób, które osiągają swoje
cele, które realizują swoje marzenia. Kiedyś, gdy jeszcze żadnego nie
zrealizowałam, to też myślałam, że marzy się po to, by się nie spełniło, jednak
już przeszłam tę magiczną furtkę, już kilka zrealizowanych mam na koncie i
satysfakcja od tego nie spada, wręcz rośnie apetyt na więcej, dlatego już wiem,
że można. Trzeba. Się chociażby starać.
Powiedziano mi niedawno, że z nikim się nie zwiążę, bo
szukam związku idealnego, czytaj – nierealnego. Pech chce, ale nie mój, że
niedługo potem przeczytałam Gdy ludzie dobrze ze sobą żyją, naczynia zmywają się same (te naczynia to przypadek, acz fakt,
że chętniej dzięki nim zajrzałam) i odkryłam, że moje idealne, to czyjeś normalne, czyli tak naprawdę nie chcę
niemożliwego. Dlatego tym mniej chętnie się tej wizji pozbędę. Da się? Da się.
A jak się nie da, to na co mi to?
Mam nadzieję, że nie przegapiłam czasów, gdy ludzie chcieli
być bardziej godni miana człowieka. A potem będziemy się spierać o stronę drzwi
czy łóżka.