17.04.2013

Oh, for the love of god #4


Badacze społeczni zaraz po transformacji orzekli, że mężczyźni gorzej od kobiet odnaleźli się w nowej rzeczywistości. Kobietom przeszkadza męski brak ambicji, narzekają na emocjonalną pustkę, lenistwo, na umysłowy zastój. 

[Faceci są do niczego; wiem, że znajduje się tam jedynie część artykułu, całość wymaga Piano, ale, jako że sama nie korzystam, to nie wymagam kupna, wspieram się tylko ogólnie dostępnym cytatem]
I właściwie mogłabym się zgodzić, z jednym zastrzeżeniem – nie tylko mężczyzn ten problem dotyczy a ogólnie, ludzi.

Choć znane mi są pojęcia prawdziwy mężczyzna i prawdziwa kobieta (na ogół następuje po nich powinien/powinna), sama ich nie używam, gdyż najczęściej już mi szwankuje w momencie prawdziwy człowiek. Oczywiście, mogę wyróżniać czy też darzyć większą bądź mniejszą sympatią pewne cechy, chociażby aparycyjne, to jest to w moim przypadku wyłącznie rzecz gustu – czegoś bardzo indywidualnego i nie porywam się na głoszenie jakoby mój gust był powszechnym obowiązkiem.

Może też dlatego męczą mnie wszelkie próby traktowania mnie jak kobietę, czyli puszczanie mnie przodem w drzwiach, nieustanne ataki, by wyrwać mi torbę z rąk (nie celem kradzieży, tylko bo za ciężkie) czy startowanie z kwiatami wiadomego dnia. To nie przez feminizm, bardzo nie. To przez fakt, że nie czuję potrzeby bycia jakkolwiek uprzywilejowaną z uwagi na płeć. Najpierw niech traktują mnie jak stuprocentowego człowieka, potem będziemy się bawić w podziały wg genitaliów. Jeśli ktoś chce mnie przepuszczać w drzwiach, jednocześnie nie widząc problemu w – powiedzmy – kłamaniu mi w żywe oczy, to ja się naprawdę, bardziej przejmę obecnością tego drugiego niż brakiem tego pierwszego. Z noszeniem ciężkich rzeczy jest najzwyczajniej w świecie tak, że skoro unoszę, to za ciężkie nie jest. Moi koledzy, pakujący na siłowni, mogą potwierdzić, że proszę ich o pomoc, jeśli coś faktycznie przekracza moje możliwości. Bo jest za ciężkie lub – jako żem mała – za wysoko.

Nie stanowi też dla mnie problemu kontakt nieosobisty z drugim człowiekiem (dziś najczęściej spotykany via net), nie głowię się nad tym, czy ktoś się aby nie podaje za chłopaka/dziewczynę, gdy stan faktyczny się różni, bo istotny jest dla mnie człowiek. To, co sobą reprezentuje umysłowo, nie fizycznie.

Głośny ostatnimi laty temat – tolerancji względem odmienności seksualnej – również jest dla mnie naturalny i chyba tak naprawdę nie dlatego, że wspieram bądź nie, tylko mnie nie interesuje zawartość cudzych łóżek (dopóki nie znajduję się w nim sama). Podpisać podpiszę, co mi szkodzi. To, że wśród moich znajomych są osoby homoseksualne nie jest żadną formą wyrażania poglądów – po prostu, fajni, odpowiadający mi charakterem, ludzie.

Pewnie, są cechy, które w ludziach cenię i są takie, których nie trawię, ale jeśli zdarzy się tak, że akurat większość kobiet albo mniejszość mężczyzn nimi dysponuje, to z daleka widać tendencję, niemniej z bliska, dla mnie, nie ma ona większego znaczenia. Równie mocno męczą mnie rozhisteryzowane kobiety, co rozhisteryzowani mężczyźni. Jak równie chętnie lgnę do inteligentnych mężczyzn, co inteligentnych kobiet.

Bliższy mi jest podział na role, jakie ludzie pełnią w moim życiu. Jeśli ktoś się z niej nie wywiązuje, to mam żal a czasem i złość, ale nie dlatego, że stereotypowo zostały im przypisane, tylko do tej pory grało, a teraz już nie. To, że on utrzymywał dom, więc ona powinna o niego dbać jest indywidualne akurat dla konkretnej pary, stąd przekonanie, że powinno tak być z nimi dalej. Życie przedstawiło mi sporo innych, gdzie to on był świetnym kucharzem, a ona zarabiała i jeśli któreś z nich przestanie, to będzie równie źle. Chyba, że się zamienili, to ok.

Póki co skupiam się na szukaniu w ludziach ludzi. Co tylko na piśmie wygląda w sposób oczywisty. Jak wielokrotnie powtarzałam – nie jestem wierząca, więc dla mnie ponad Człowiekiem nie ma już nic, On powinien być najwłaściwszy. Popełniać błędy, bo to przecież… ludzkie, ale nie celowo, nie z rozmysłem. Grać, ale nie oszukiwać w trakcie. Tymczasem coraz częściej w codziennym życiu spotykam się z właśnie taką planowaną nieuczciwością, podsłuchuję plany, które już w momencie powstawania zakładają przekręty. I to nie tylko finansowe. Określane, dla urody, mianem sprytu, może cwaniactwa, ale z puszczonym okiem, świadome postępowanie, tłumaczone dla urody. Stara mi się wpoić, że to jakaś norma, tymczasem ja wciąż nie uznaję normy za normalną.

Wciąż wyszukuję ludzi silnych, gdyż to, co ja, szumnie określając przeżyłam, nijak mnie uświęca, dlatego ok, mogę przystać na wersję, że jestem silna. Ale w takim razie chcę mieć wokół równych sobie. Co najmniej.

Niezmiennie mnie raduje widok osób, które osiągają swoje cele, które realizują swoje marzenia. Kiedyś, gdy jeszcze żadnego nie zrealizowałam, to też myślałam, że marzy się po to, by się nie spełniło, jednak już przeszłam tę magiczną furtkę, już kilka zrealizowanych mam na koncie i satysfakcja od tego nie spada, wręcz rośnie apetyt na więcej, dlatego już wiem, że można. Trzeba. Się chociażby starać.

Powiedziano mi niedawno, że z nikim się nie zwiążę, bo szukam związku idealnego, czytaj – nierealnego. Pech chce, ale nie mój, że niedługo potem przeczytałam Gdy ludzie dobrze ze sobą żyją, naczynia zmywają się same (te naczynia to przypadek, acz fakt, że chętniej dzięki nim zajrzałam) i odkryłam, że moje idealne, to czyjeś normalne, czyli tak naprawdę nie chcę niemożliwego. Dlatego tym mniej chętnie się tej wizji pozbędę. Da się? Da się. A jak się nie da, to na co mi to?

Mam nadzieję, że nie przegapiłam czasów, gdy ludzie chcieli być bardziej godni miana człowieka. A potem będziemy się spierać o stronę drzwi czy łóżka.