Zacznijmy może od tego, że przez dobre pół godziny byłam bliska wywaleniu tego wszystkiego w cybernetyczny kosmos. Tak, tak, wiem, że nie dosłowny, że jakby się ktoś bardzo uparł, co byłoby nieco creepy, tak między nami, to by znalazł i poukładał klocki. Choć może nie dałabym szansy, bo znaj swojego wroga i sama umiem znaleźć, więc zadbałabym i o to, by nie poszło mu za łatwo.
Doszłam jednak do wniosku, że choć może wstydzić się jest czego, to nie zrobiłam niczego, czego nie robią inni i ja przynajmniej wygrywam tym, że się ogarnęłam, że dostrzegam bardzo wyraźnie niewłaściwość tych wszystkich znajdujących się tu treści, produkowanych hurtowo przez ostatni czas. Uczę się na własnych błędach, to jest coś najwyraźniej. I że mogę do tego podejść jak do źle obranej ścieżki, z której jak najszybciej wyjdę, zostawiając sobie ku przestrodze z niej zdjęcia.
Skoro i tak zdecydowałam się przeżyć kilka żyć w jednym, nie fiksując się na sztywno obranym torze, tylko, trochę jak aktor, sprawdzić się w różnych rolach, to mogę po prostu uznać, że akurat do roli płaczliwej pindy nadal - bo od dawna to u siebie podejrzewałam, ale wszyscy wokół się upierali, że powinnam spróbować - stworzona no nijak nie jestem. Nawet jeśli z czasem zaczęło mi iść nieźle, to wcale mi to nie pomagało.
Mam taką bliznę w zgięciu łokcia i ona raz na iks czasu wymaga przeczyszczenia. Tak co kilka miesięcy mniej więcej. Nic dramatycznego, swobodnie robię to wyłącznie przy pomocy palców, żadnych narzędzi, wot, czystą drugą ręką. W każdym razie chodzi mi o to, że tu, ze mną, jest chyba podobnie. Jednak pierwszy impuls najtrafniejszy i jak zwykłam uciekać sobie na miesiąc, tak naprawdę nie tylko z Internetu, a zewsząd, ograniczając się wyłącznie do wykonywania obowiązków i pojawiania się w miejscach, w których nie mogę nie być, tak powinnam była uciec i teraz, a nie się w tym wszystkim babrać. Bo z miesiąca się zrobiło, no... kilka miesięcy i w ogóle niepotrzebna szopka. Jak w bliźnie przesadnie nie grzebię, tak i sobie w głowie nie powinnam. Jeszcze się wda zakażenie i trzeba będzie amputować.
A szkoda by było, bo właśnie się w niej zaczęło fajnie robić. Od kilku dni się nieśmiało przymierzam do zrealizowania kilku projektów, wrócenia na szczyty możliwości, a kto wie, czy nie wyżej. Zacząć tworzyć, pisać, ale już nie o sobie, rozkręcić na nowo maszynę. Nawet sobie, na poczet, zmodyfikowałam layout, żeby to jakoś wyglądało. Notki temu pisałam, oddając cześć Jonowi, że jak on mi zorganizował wygląd bloga - taki zielono-brązowo-żółty, z Pszczołą u mikrofonu (która kojarzyła mi się - i kojarzy - z reklamą Pepsi, w której mucha śpiewa Brown Sugar Stonesów), pamięta ktoś? - to ja się czułam w obowiązku zorganizowania treści, która zasługiwałaby na takie szaty. Wbrew pozorom takie karby wcale nie były takie złe, pewnie, ograniczały nieco emozapędy, ale jak się okazuje, mnie trzeba w tej kwestii ograniczać. I mobilizować do pracy. Świat bowiem nie stanął w miejscu, nadal dzieją się na nim rzeczy warte komentarza, albo niewarte, ale komentarz sam się na usta ciśnie, nadal jest - co haustami odkrywam w pracy, jeśli akurat nie śmigam po pokoju z segregatorami - mnóstwo muzyki, którą warto byłoby przybliżyć, filmów, budzących refleksje, choćby i przestrzegających..., słowem - szczęśliwie świat się na mnie nie kończy i jeśli kiedykolwiek, a pewnie często mi się zdarzało, wspominałam o swoim egoizmie, to bynajmniej nie chodziło mi o egocentryzm.
Prędzej o megalomanię, że tak naprawdę mogę wszystko i chętnie po to sięgam. Tak jak sięgnąć mogę i dziś. Ze stolika obok patrzą na mnie trzy koperty, z biletami na maj, lipiec i wrzesień. Dodając do tego bilety na bus do Trójmiasta - załatwiłabym to już dawno, gdyby były dostępne - i jeszcze dwa, na listopad i chyba kolejny lipcowy, ale lokalnie, mam przed sobą wizję przygód. Zabawy. Niezależnie od jakości - przeżyć i wspomnień. I już wiem, że ważnych doświadczeń, bo jakby się te koncerty nie udały, to każdy zostaje mi później w głowie na lata. A tu, pod wpływem chwili, na akapity.
Nie będę też tracić czasu na tzw. próbowanie swoich sił w dziedzinach, w których na pewno polegnę czy w takich, na które nie znajdę czasu, bo się tylko napalę a potem rozeźlę, że nic z tego nie wyszło. Nie będzie zatem ze mnie ani fotografa, ani muzyka, ani sportowca. Muzyka głównie dlatego, że mnie na to nie stać, bo jako słuchacz stawiam na jakość, więc pewnie skoro już, to wolałabym coś o podobnie wysokiej jakości - dźwięku - produkować, a to tanie wtedy nie jest. Za to pisać mogę. To mi wychodzi i nie ukrywam, że lubię. Pewnie dlatego też mi wychodzi. Pisać tu, pisać gdzie indziej, może się wreszcie odważyć i postarać się pisać dla pieniędzy, zrobić z tego swoją specjalność. I przy okazji żyć, czerpać garściami zewsząd, obserwować, by móc potem o tym pisać.
A tamte wszystkie łzawe historyjki, to nie wiem. Może odseparuję do kategorii, żeby każdy się w to pchał na własne życzenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz