7.08.2012

lust for life.

chcecie nazwisk? nie będzie. chcecie imion, sensaci? na próżno. chyba, że moje własne - to pierwsze, drugie oraz trzecie, nazwisko jedno, póki co, nick jeden acz wsparty od niedawna imieniem. niczyj inny. mój, mój, mój.

mimo, że taka niewielka w rozmiarze, to objąć cały świat bym mogła. i się staram. rękoma, rozumem, oczami. wszystko takie jaskrawe, żywe, wciągające. run baby, run, run into. czy raczej dive into, choć pływać nie umiem wcale, to nałykam się życia, zachłysnę, bardzo chętnie.

i znów nic się takiego nie stało, że o. nie będzie strachu, że coś się nagle skończy, bo nic się nie zaczęło. jakieś tam próby budowy, ale na razie w fazie ciepłych rozmyślań dopiero, z których zawsze będzie można dać nogę niepostrzeżenie, więc póki co się pobawię myślami i scenariuszami. wybiorę najlepszy i go nie zrealizuję zapewne, ale och, co to będzie za ekscytujący casting.

fakty? fakty są bardzo z tyłu głowy zniknięte, schowane, dzieją się sobie, popatruję i usuwam się z nieprzyjaznych dróg. widzę, dlatego wszystko Wam opowiem, obiecuję, ale jak już się skończę. na razie trwam w pełni słońca.

i tak sobie nieśmiało myślę, acz coraz odważniej, że skoro nie ma co się kończyć, to może to tak sobie dotrwa do wyczekiwanej od lat daty. bo wiecie co? ja zawsze chciałam mieć dwadzieścia pięć lat. dlatego jakbym miała do nich dotrwać o taka, to chyba będę je pamiętać do kolejnej setki.

will i have flashlights, nightmares, sudden explosions? no pewnie, że tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz