He floated back down 'cause he wanted to share
His key to the locks on the chains he saw everywhere
Nie można się czuć za dobrze, prawda? Kiedy wszyscy wokół mają masę kłopotów, niezależnie, czy prawdziwych czy mniej poważnych, dla nich to nadal kłopoty, kiedy sama pewnie też je mam, a jeśli nawet nie, to no nigdy nie jest tak, żeby nie mogło być lepiej, to nie może być aż za dobrze, nie?
Nieprawda. Może. Może być tak, że pewnego ranka ktoś Cię podpala i płoniesz cały tydzień, cały czas, płomień tylko rośnie, już nie jest miłym ciepłem, a parzy, wydobywa się zewsząd, tamuje oddech, wybucha uszami, oczy goreją wpatrzone w martwe punkty, wszystko jest mniejsze przy tym. Więc chcę o tym mówić, wygadać to, już z czasem nie opowiedzieć, a się tego pozbyć, wyrzucić, bo tego wcale nie ubywa. Paradoksalnie, choć pod wpływem ognia powinnam się niszczyć, to nie mogę, jestem niby już strasznie zmęczona, ale nadal mnie zostaje wystarczająco.
To przychodzi bez ostrzeżenia, znienacka trafia, mydli oczy na początku, że ach, pewnie mam dobry dzień, pewnie, dla odmiany, wstałam prawą nogą, będzie milutko. Ale dzień się kończy, a ja jakoś kończyć się nie chcę. Idę z sobą na stary układ, kiedy nie chce mi się spać, ale stary, weź się zmuś, jutro wstajemy wcześniej to będzie nam fajnie, bo się wyśpimy i w ogóle. Nie chce. Więc go męczę, jak dziecko, niech się wybawi, to padnie. W końcu, o czwartej, ostatnia deska ratunku, zakład z samą sobą - zamykam oczy i choćby nie wiem co, nie otwieram. Karą będzie dalsze męczenie się, więc gra warta świeczki. Zasypiam. Na cztery godziny?
Komuś coś się gdzieś powiodło, więc się cieszę, normalne. Ale czy to tym razem tylko radość, w którą nie wątpię, ona nie jest sztuczna, ona po prostu jest nieco podsypana. Moim płomieniem na raty. Bo w cały proces trzymania kciuków wkładam jeszcze parę iskier. Wtłaczam, by jakoś porozdzielać.
Bo czy coś się stało? Nie, nic się nie stało. To nie jest tak, że jest jakiś przyczynek, jakaś dobra nowina, wręcz chyba nawet przeciwnie. Moje urlopy, heh. Moje dni wolne, wakacje, ferie, jeśli nie wiązały się z żadnym wyjazdem, a rzadko się wiązały, nie mówię tego z żalem, ot, stwierdzam fakt, nie są przeze mnie najlepiej wspominane.
Uwielbiam być sama, bo wtedy mam dla siebie czas, jak to gdzieś przeczytałam, trwa wtedy me time, ale ów me time, myślenie o sobie rzadko kiedy było pozytywne. Nie boję się myśleć o sobie negatywnie, dlatego nadal sobie to chwalę, ale raczej wgryzam się wtedy w siebie i to dosłownie wgryzam. Tworząc raczej mikroranki niż zajmując się opatrywaniem przez kogoś zadanych. Dlatego ten tydzień teraz, to szumne majowe, to miało wyglądać inaczej. Nawet sobie narobiłam planów, nazbierałam roboty, żeby nie przesadzić z dołkiem, a tu zastała mnie górka. Wulkan wręcz, wodospad. Jeden po drugim, rozpędzone pociągi.
Wychodzę z domu, jest nadzieja. W końcu gdy wychodzę z domu, pogadać z kimś, wysłuchać, to naprawdę w tym czasie poświęcam uwagę komuś, więc mam nadzieję, że teraz też tak będzie, że mnie nieco stonuje, no przecież zaraz to się skończy jakimś narcyzmem, a ja gardzę. Narcyzami. Więc tym bardziej bym sama nie chciała.
Udaje się, połowicznie. Wraz z domieszką jakiegoś, lekkiego przecież i w rozsądnych ilościach, alkoholu, jest nawet miło, bo trochę zmętniało. No i wciąż mam to pozytywne podejście, dlatego podczas wizyty daję z siebie wszystko. Czy to komuś wystarczy, to inna rzecz już, bo więcej niż sobą być na ten czas nie mogę, ale to wszystko na co mnie stać. Niektórzy twierdzą nawet, że to dużo.
Ale i ten spokój nie trwa długo, wracam do siebie po godzinie, jest po staremu, znowu zapalona. Chcę wyjść, biegać, krzyczeć, tańczyć, co z tego, że jest pierwsza w nocy? Co mi z tego, że tam znowu kogoś biją, zabijają, jak to zawsze w wolną noc na Chomiku, ja się nie boję, dam sobie radę ze światem. Świat to pryszcz.
Nie boję się o siebie, boję się o Mamę, więc zostaję. Tak, ojciec jest niby w domu, ale jakby go nie było, jak zwykle, więc muszę zostać. Co z tego, że wygram ze światem za oknem, jak po tej stronie ona sobie coś zrobi, prawda? Jeszcze resztki odpowiedzialności zostały.
Następnego dnia już stwierdzam, że może to wina tego, że trzymam w sobie, nie daję poznać, wraz z odpowiedzialnością wszak chodzi przyzwoitość i jeszcze trzymałam to w ryzach, ale może niesłusznie? Więc idę i próbuję opowiedzieć. Komuś kto wie, kto słyszał, komu niewiele już obcego zostało, zwłaszcza niewiele mnie obcej ma do poznania. I nie znajduję słów, wszystkie są za małe, nie takie, porównania są śmiesznie nieodpowiednie. Nie mówię, że płonę, bo wiadomo, jak to zabrzmi, prześmiesznie, przesadnie, hiperbola a może i podtekst. Nie ma żadnych podtekstów, ja naprawdę wolałabym tak goreć z uczucia, pragnienia, jednej, konkretnej, nazwanej rzeczy. Bo wtedy bym załatwiła, żeby się pozbyć, ale nie ma. Nic nie ma, tu nie ma przyczyny. Tylko rozpęd.
I jego pochodne, jak słowotok, nieważne, czy pisany czy mówiony. Jak szalona napieprzam w te klawisze, dzielę się sobą, jak umiem, żeby to znalazło wszystko ujście. Reputacja? Nie ma znaczenia, nawet gdy zaczynam naruszać tę, która jest istotna, ta najpierwsza, nie wizerunek, bo nie mam, tylko wtedy, gdy zaczynam działać wbrew sobie.
Nie spodziewałem się po Tobie takiej aktywności, uwierz mi, że ja też nie. Jak to minie, to zniknę, postaram się nie wyrządzić wcześniej krzywd sobie i innym i zniknę, żeby i to, co teraz wychodzi zniknęło, ale na razie się sączy. I to w najlepszym przypadku sączy, bo ja raczej pluję. Żeby wyszło, żeby zmniejszyć, ustabilizować.
Do tego ten cały urlop, ludzie też chcą odpocząć, dlatego troszkę żal, że to kino nie wyszło, ale ja przecież świetnie rozumiem. Ja też powinnam odpoczywać. I chcę, jak bardzo już chcę. To może się przyda w przyszłym tygodniu, gdy to wpuszczę w pracę, przełożę na tempo i jakość, ale na razie brak wentylu.
Blog. To żadna praca, ale jednak coś tworzę, to może tu. Ale co godzinę mam pisać? Bez przesady, a z czasem i sensu. Może porysuję? Nie umiem, dwie lewe rączki artystyczne, ale co tam, najwyżej nikomu nie pokażę. Tyle, że jaki rysunek, tu od razu ma być obraz, cholerna kaplica Sykstyńska, to wszystko pozostałe jest za małe.
Stosunek do innych? Niejasny. Może dwie, góra trzy osoby naprawdę są ważne, coś znaczą, więcej niż zwykle, bo przecież tu płonę, więc i emocje podgrzane, ale reszta? Malutka. I to, co z nimi związane też drobne.
Kiedyś było prosto - ot, mali, żadni, niewarci uwagi. Teraz, gdy wiem, że mi się tak skończy i znów zyskają wartość, nawet potem już większą, niż na nią zasługują, bo to ja będę nisko, to się boję. Mam jeszcze tyle trzeźwości myślenia, by się powstrzymać na zaś i nie musieć po sobie obecnej sprzątać. Bo nikomu to dobrze nie zrobi. Mi? Przez chwilę.
Siedzę przy lampce, nie alkoholu, tylko takiej z żarówką, żeby było ciemniej, spokojniej, ciszej, może zwolnię. Bo już nie mogę, chcę spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz