do hymnu!
o tego, o. Wielu się zarzekało, że nie posłucha, więc jeśli nadal w tym trwają, to uwaga, będą spoilery.
Usłyszałam go wczoraj, a właściwie to przedwczoraj, jakieś pół godziny po tym, gdy wrzucono go do Sieci pt hymnu reprezentacji Polski na EURO 2012, czyli zakładam, że niedługo po ogłoszeniu wyników. Głosowania, w którym udziału nie brałam, więc i niespecjalnie mam co judzić. Ach, gdyby jeszcze było na co... nie ukrywam, że w pierwszej chwili wzięłam to, jak zresztą większość, za żart. Bardzo udany, bo obśmiałam się jak jamka norki i to wcale nie złośliwie, a serdecznie. Bo to zabawne jest.
Problem (?) zaczął się rano, gdy lud powstał majowo i do kawy wziął się za odsłuch. I zaczął, jak to się barwnie określa, hejterzyć, jak to lud. W Internecie zwłaszcza. Czasem, coraz częściej nawet, mam wrażenie, że tu muszą siedzieć bardzo smutni ludzie, którzy nienawidzą wszystkiego i wszystkich. Ja chociaż część rzeczy, ludzi czy zjawisk lubię, a i tak mi niełatwo, to jak musi być im?... No ale. Współczuciem dla totalnych hejterów zajmę się kiedy indziej. Miało być o hymnie.
I z jednej strony podzielam ich komentarze, wychodzące nieco dalej poza co za syf, padaka, żenua, bo faktycznie jest dość, hm, niecodzienny, zapewne kontrowersyjny i w innych okolicznościach przyrody nie do zaakceptowania. Ale tu właśnie te okoliczności go całkowicie usprawiedliwiają.
Przyznam się, że od kilku miesięcy mam dość osobliwą rozrywkę zliczania fakapów, jakie się nam, organizatorom, przydarzają - które powodujemy - w związku z tym całym Euro. A to autostrady nieskończone, a to te, co skończone, to nieprzejezdne, a to jakieś remonty nie wyszły bądź nie wyjdą, a to na stadionie co drugi mecz się nie odbywa, bo zakazy, bo zagrożenie, bo orzełek nie patrzy w tę stronę, co powinien, a to to i tamto znowuż. Pierwszymi pięcioma doniesieniami się przejęłam. Tzn. nie, kłamię, nie tyle przejęłam, co szkoda mi było, bo jeszcze traktowałam tę całą imprezę serio i faktycznie miałam jakieś, achu, achu, patriotyczne zrywy. Okazało się, że, jak większość moich patriotycznych zrywów, niesłusznie. I nadeszła ulga i czas rozrywki.
Hymn, wraz ze swoją wartością tekstową i muzyczną, idealnie się wpasowuje w ten cały Absurd 2012, który udało się nam zmontować na czerwiec. Wisienka na paradnym torcie. Który po prostu trzeba wiedzieć, z czym zjeść i że nie należy doń zasiadać w smokingu, bo wtedy rozczarowanie gwarantowane. Przypominam sobie Atlantę Edyty Górniak, pieśń tęskną i ze wszech miar poważną, gdzie było o śpiewie stadionów i milknięciu wojen i wypatruję, równie tęsknie, Mieczysława Szcześniaka. Nie, żebym kpiła z Dumki, ale o ile pamiętam, to trochę okoliczności nie te.
Bądźmy przez sekundę szczerzy, szansa na nasz heroizm podczas tegorocznych mistrzostw jest silnie znikoma. Jakaś jest i jeśli wygramy cokolwiek, to będę rada, ale tak wnosząc z ostatnich dokonań i obecnej sławy reprezentacji, to no troszeczkę powagi. Tu powaga nie ma sensu, a tylko narobi nadziei i będzie płacz.
Nadto chyba nazbyt dosłownie co poniektórzy potraktowali słowo hymn. Mówimy o piłce, nie o walecznym Narodzie powstańców. Idealny hymn, jak rozumiem, obleciałby wszystkie powstania, samolot, krzyż, brzozę, Oświęcim, Katyń, męczeństwo i piłka w bramce zostałaby porównana do Mesjasza, który ratuje nas na scenie międzynarodowej. Gdzie te armaty?
Myślę, że na tle tych wszystkich naszych niedociągnięć - eufemistycznie bardzo określając te fakapy - organizacyjnych Koko koko Euro Spoko będzie jednym z naszych najmniejszych problemów i powodów do hańby. Co więcej, wcale bym się nie zdziwiła, gdyby miał stanowić jeden z jaśniejszych punktów tej całej imprezy w naszym kontekście.
I chyba najbardziej adekwatnym finałem tego wywodu okaże się cytat - Why. So. Serious.?