22.05.2012

w komunikacji publicznej zawsze siadam tyłem do kierunku jazdy.

jechałam sobie dziś autobusem linii 178, gdzieś za piętnaście siódma, zgasiwszy uprzednio papierosa, którego zapaliłam zaraz po opuszczeniu 167-ki. do niej z kolei dostałam się dzięki 121-ce, którą złapałam po nagłym opuszczeniu domu, w którym wstałam o wpół do szóstej. jechałam i myślałam, nie pierwszy raz zresztą, że to nie dla mnie, że choć początkowo się w tym - pozornie - odnajdywałam, udało mi się nawet przyzwyczaić, to nadal ma to niewiele wspólnego ze mną. ten porządek. te godziny, ta precyzja. ja to umiem robić, owszem, ale umiem - stety bądź nie - robić wiele rzeczy, co jakby nijak nie oznacza, że dobrze się czuję podczas ich wykonywania. a raczej - nie swojsko. to nie ja.
przełożyłam to sobie, jak to ja, na inne dziedziny życia też, ten szablon przyłożyłam do innych teł i z miejsca dostrzegłam prawidłowość. mnie można przystroić w piórka, nałożyć mi maskę, nawet, na potrzeby chwili, dam się wbić w obcasy, ale będą uwierać. będę boleśnie przyginać palce i wystarczy chwila, ten moment, gdy stopy mi się skryją pod stołem i je dwoma pchnięciami zrzucę. i nieważne, że mi ładnie, może nawet ładniej niż w oryginale, że jestem wyższa i smuklejsza. to nie jestem ja i nigdy nie będę. a jeśli będą mi je wpychać na siłę, to połamię. odłamię obcasy i pobiegnę, jak pani z reklamy Mentosów z lat 90.

swoją drogą pani z reklamy sprzed 17 lat też mi się w ten szablon niejako wpasowuje. obejrzałam ten spot przed chwilą, coby załączyć prawidłowy link i uśmiecham się właśnie od ucha do ucha, na wspomnienie tamtych czasów, gdy powtarzałam za lektorem the freshmaker, niespecjalnie wiedząc, co to znaczy. i tego chcę się trzymać, przy tym chcę pozostać, może niekoniecznie przy wieku lat... siedmiu? ale przy okresie, kiedy czegoś mnie uczono a nie zmieniano to, co już umiem. kiedy chcąc mnie wychować budowano, a nie naprawiano. jak to wychowanie się skończyło to inna rzecz, zapewne znalazło się niemało usterek konstrukcyjnych, ale to one mnie tworzą. mnie, jako oddzielną osobę, nie kolejny fragment masy. to naprawdę jest tak, że jestem bardzo wdzięczna rodzicom za to, co mi przekazali pomiędzy jednym błędem a drugim. czasem tylko zdarzy mi się wyrazić niemy żal, że nie uprzedzili przy okazji, w co mnie taką wpuszczają i że mało kto dysponuje tym samym, ale ten żal jest krótkotrwały. pozostaje jednak wdzięczność. archaiczne te wartości, ale jakieś. po pierwsze być. po dwusetne między innymi.

ciężko jednak stwierdzić, żebym żałowała tych prób koegzystencji - nie nauczyły mnie może zbyt wiele, raczej tylko upewniły w początkowo obranych pozycjach, ale były interesującym doświadczeniem. niczym więcej, ale i niczym mniej. stałam obok i obserwowałam. dowiedziałam się nie tylko co, ale i jak. nie było to zachęcające, ale przynajmniej odpadną wyrzuty sumienia, że doszło do jakiejś pomyłki z mojej strony. może trochę za dużo nadziei położonej tu i ówdzie. nic, z czego nie dałoby się wrócić do punktu wyjścia.

czytam sobie nocami te stare notki, z różnych okresów i to wszystko miało charakter wycieczek. wypuszczałam się na eskapady po życiu, po świecie, ale zawsze wracałam tam, gdzie mi dobrze. naturalnie, czyli dobrze.
próbowałam cudzych rytmów, nie odnajdując się w nich mniej bądź bardziej. i właściwie nie chcę.

ta moja rzeczywistość może i wygląda źle, ale i nie jest do wyglądania. jest do bycia rzeczywistością. i co najważniejsze, nią jest. nie jest też do tłumaczenia, bo ja ją świetnie rozumiem, a przecież to mi ma służyć. i służy. tobie nie musi.

a gdy wysiadłam wreszcie z tego autobusu, to podążyłam dzielnie wzdłuż ulicy, schodząc w dół, wdrapując się na górę. mijałam ludzi, autobusy, trzy koty, pizzerię, dotarłam do celu i wróciłam. jak zwykle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz