26.05.2012

dzień.

nie mogę Ci złożyć życzeń urodzinowych bez uprzedniego powiadomienia, że je masz. nie mogę też złożyć Ci życzeń imieninowych ani z okazji Twojego dnia, dopóki nie wprowadzę Cię w realia co do roku, miesiąca i dnia, starając się mówić wyraźnie, ale szybko, żebyś w połowie nie zapytała ale który rok?
dlatego też mam pewne obawy, czy kiedykolwiek będę w stanie powiedzieć Ci to, co tak naprawdę mam Ci do przekazania.

kilka tygodni temu, gdy wróciłam z pracy, dałaś mi coś na wzór laurki, pięknie wykaligrafowane słowa, układające się na pomarańczowej, ozdobnej tekturce w treść przepraszającą. wyrażasz na niej nadzieję, że będziesz w stanie Ty, Twój bóg i ludzie, których napotkam w przyszłości, wynagrodzić mi całe zło, którego przeze mnie doświadczyłaś.
i z jednej strony głos odebrało mi wzruszenie, no bo jednak a z drugiej bezsilna wściekłość, że pamiętasz to wszystko - lub tylko powtarzasz to, co Ci opowiadano? - nie będąc jednocześnie świadoma dzisiejszej daty. naprawdę, byłoby lepiej, gdyby ta Twoja niepamięć działała w drugą stronę, byłoby mi łatwiej się dostosować do prośby. nie znasz daty moich urodzin, ale z nieznośną precyzją, przy absolutnie każdej nadarzającej się okazji, opowiadasz o sobie z wtedy. z wtedy, kiedy byłaś najgorszym człowiekiem, bo już nawet nie tylko Matką, jakiego znałam. a ja naprawdę nie potrzebuję tych przypomnień. byłam tam. słyszałam. widziałam. pamiętam każdą noc. i w obliczu obecnych faktów starałam się je zepchnąć, bo teraz już by to było nie fair.

spisywałam tu skrzętnie wszystkie odczucia i refleksje płynące z Twojego hm, nawet nie wiem jak to określić. osiągnięcia punktu krytycznego? i tego, co działo się po Twoim powrocie ze szpitali. całkowicie zresztą zbędne były te notatki, bo takich rzeczy się nie zapomina. nie zapomina się chwili radości? satysfakcji? że wreszcie musiałaś za te lata zapłacić. nie zapomina się ot tak godzin przekonywania siebie w głowie, że przecież tak nie można, że nikt na taki koniec nie zasłużył. nie zapomnę, ale tym razem już sobie, że przez chwilę byłam znowu wściekła, że spadłaś jak kot, bo mimo, że w gówno to na cztery łapy. że trzeba się nad Tobą pochylić, znów będę musiała zapomnieć o sobie i przejść do porządku dziennego, że teraz Ci się pomaga i de facto nie zapłacisz za to, co zrobiłaś mi, Gośce, Tacie, bo tego nie pamiętasz.

teraz, gdy patrzę czasem wstecz, choć niechętnie, bo to mi wcale nie pomaga, to zaczynam więcej rozumieć. że nie byłaś sama najlżejszego chowu, że Cię wiele faktów przygniotło. fakt Twojej adopcji traktowałam dość luźno, bo była wewnątrzrodzinna czyli nie taka prawdziwa. utratę dziecka omiatałam myślą ledwie, bo dla mnie zawsze istniał jako pojęcie. może gdyby był młodszy ode mnie... zwiodła mnie siła, z jaką przezwyciężyłaś czasy choroby i chemioterapii, jak dzielnie poszłaś do znajomej fryzjerki, by po godzinach ogoliła Ci głowę na zero, z jaką wprawą wyszukiwałaś peruki.
nie wiem czy to wszystko i jeszcze trochę będzie w stanie prawdziwie wytłumaczyć mi te dwadzieścia lat. czy jednak nie powinnam się czuć rozgoryczona, że płaciłam za Tomka, że należało mnie traktować jak oddzielną jednostkę, która nie zawiniła przecież tym, że się urodziła. czy nie mogłam jednak oczekiwać, że będziesz rodzicem, skoro już zdecydowaliście się próbować dalej. czy sama mając trudne dzieciństwo, pod bokiem ojca pijaka, fundować to samo swoim dzieciom. zwłaszcza, gdy widziałaś, że Twój syn podąża w dokładnie tę samą stronę. zresztą nawet tę chemioterapię mi spieprzyłaś, bo ciężko było Ci współczuć, gdy igrałaś z ogniem wciąż pijąc, choć wszyscy lekarze, wszyscy moi nauczyciele od biologii, każde źródło mi potwierdzało, że absolutnie nie powinnaś tego robić.
nawet maturę mi poniekąd spieprzyłaś, bo zostałam z tym sama, gdy Tata jeździł do Ciebie do szpitala i woził Cię na kolejne ostre dyżury. wychodziłam z sali, dzwoniłam do niego, żeby podzielić się wrażeniami, a on mi przerywał i karmił kolejnymi doniesieniami o Tobie. i nie wiedziałam kompletnie jak mam się czuć, biczowałam się w głowie, że dopuszczam do siebie poczucie kradzieży z Twojej strony. ukradłaś mi te momenty.
potem oddałaś z nawiązką - nikt się tyle razy nie cieszył z mojej zdanej matury. a kiedy Ty będziesz zdawać maturę? już zdałam. ojej... [za godzinę] a Ty nie powinnaś w tym roku zdawać matury? ... już zdałam. ojej... [pół godziny] a Ty kiedy skończysz tę trzecią klasę? bo wiesz, chyba matura będzie. 


czy wybaczę? wybaczę. byłam wielokrotnie w o wiele mniejszych opałach, a reagowałam podobnie. poniekąd chyba nawet zaczynam być wdzięczna, gdy widzę świat, w który powoli wchodzę i widzę, że na swój dziwny sposób to mi pomogło stać się tym, kim jestem. że rozumiem więcej, umiem sobie radzić w trudniejszych i bardziej skomplikowanych sytuacjach niż moi znajomi. zapomnieć - nie zapomnę, głównie z tych samych powodów, ale i dlatego, że zapomnieć się nie da.
nie mam żalu, nie mam już do kogo go mieć. spokojnie mogę bowiem uznać, że tamta już umarła, dostałam Cię nową. też ze skazami, na które kompletnie nie byłam przygotowana.
też bowiem nawalałam i chyba już nie mogę mówić, że nie z mojej winy. nie mogę się już tłumaczyć, że krzyczę, bo nigdy nie nauczyli mnie cierpliwości. tego akurat powinnam nauczyć się sama. i uczę. a przynajmniej się powstrzymywać.

szkoda, że nigdy się nie dowiesz. choć i tak by się zmarnowało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz