26.02.2012

it's cool to be rebel, isn't it?

miałam, proszę ja Was, kolegę, takiego jeszcze z liceum. pierwszego liceum, co ma o tyle znaczenie, że ci z drugiego poznani zostali później, a tu liczy się też staż znajomości. znaliśmy się osiem? dziewięć lat? chodząc razem dla klasy trzymaliśmy się blisko - acz nigdy tak blisko, jak zwykli się trzymać chłopcy z dziewczynami w liceum. nie, nigdy nie byliśmy razem, zresztą byłoby to o tyle trudne, że on mi opowiadał godzinami o swojej dziewczynie a ja mu donosiłam o kolejnych chłopakach, którzy zaczynali mieć znaczenie, aż w końcu zostawali chłopakami pełnoprawnymi. kiepskie podłoże pod związek, naprawdę. później zmieniłam klasę - pisałam o tym kiedyś, z integracyjnej do zwykłej poszłam, bo miałam ambicje. i nawet wtedy spędzaliśmy razem przerwy, chodziliśmy do pobliskiego parku - na placu Wilsona, jakby ktoś kojarzył. do kina chyba nigdy nas nie dociągnęło ostatecznie, ale szyld kina Wisła, widoczny z parku, inaugurował rozmowy o filmie, muzyce, kulturze, społeczeństwie i tak dalej i tak dalej. taki mniej więcej był naturalny ciąg rozmowy codziennej.
potem poszliśmy do różnych szkół, co w niczym nam nie przeszkodziło - mieliśmy Internet już przecież, więc gg w ciągłym ruchu. oboje byliśmy ironiczni, sarkastyczni, więc mimo, że był młodszy, to dogadywaliśmy się pierwszorzędnie, okraszając to wybitnymi potyczkami słownymi. czyli nie tylko wspieraliśmy się w problemach, wzajemnie się stymulowaliśmy podczas tych rozmów.
wylądowaliśmy w końcu w układzie, w jakim zwykłam lądować z moimi kolegami - on nadaje o kolejnych laskach, ja z niego przez kwadrans kpię bezlitośnie, w końcu kopię go, nadal wspierająco acz specyficznie może, w tyłek, on mi jest wdzięczny i za jakiś czas zdaje relację, jak poszło. później mu nie wychodzi, przychodzi się wyżalić, ja oceniam skalę zniszczeń i albo mu podpowiadam jak o nią walczyć, albo jak dać sobie spokój. w międzyczasie nadal mówimy o filmach, muzyce, kulturze i społeczeństwie. i nadal nic z nas nie wychodzi. jest czysto.
mówiąc o kulturze i społeczeństwie używamy brzydkich wyrazów i epitetów, którymi określamy całą zarazę naszych czasów - brokat, szminki, kasę, cynizm, hipokryzję, bezduszność, tandetę, etc.
w tym jesteśmy bardzo zgodni - tylko prawda się liczy, żadne wazeliniarstwo, no excuses, jesteśmy prawdziwi, szczerzy, zarówno wobec siebie, jak i wobec świata.

on ma swoją ofiarę w tym kulturalnym światku, pewnego muzyka, niegdyś gwiazdę, dziś sam popiół z niego został. spopielona gwiazda ma syna, co wyżej nos niż dupę nosi, mają klub w Warszawie, on z niego kpi, ja go nieco mityguję, bo byłam raz w tym klubie i nie było tak strasznie. klub, jak klub. ale jego nienawiść jest krwawa i nie do okiełznania.

po pewnym czasie dostaję na Fb zaproszenie na wieczór filmowy, organizowany przez omawianego kolegę, odbywający się... w wyżej wymienionym klubie. nieco zaskoczona pytam, o co chodzi, a on mi rozradowany mówi, że o boże, nie uwierzysz, poszedłem tam do nich, bo to niedaleko mojego domu i spytałem, nie żeby z nadzieją, czy nie dałoby się wynająć sali na wieczór. mówię mu chłopie, ale czemu tam? przecież Ty tych ludzi nie znosisz, zdajesz sobie sprawę, że to będzie po części sygnowane ich nazwiskiem, więc wtf? mówimy o centrum Warszawy, mało masz klubów? ja wiem - mówi kolega - wiem, ale to jest blisko, no i zajrzałem i słuchaj, zgodzili się, to czemu nie?
akurat tak się złożyło, że nie mogłam pójść, dlatego doczekuję się relacji spod palców rozgorączkowanego kolegi. słuchaj, oni są świetni, naprawdę, ojciec i syn, ten koleś jest genialny, mój ziom już teraz, a ten klub? widziałaś ten klub? widziałam, opowiadałam Ci o nim, toś mnie od czci i wiary odżegnał, wraz z moją znajomą, która miała tam ze mną iść, aż Was musiałam na tym wallu rozdzielać a ją uspokajać, bo popadła w ślepą nienawiść do Ciebie, choć na oczy Cię nie widziała. acz jej się trochę nie dziwię, w końcu ziałeś taką nienawiścią z kolei do klubu i założycieli, że sama się czułam przy Tobie nieswojo. naprawdę, mówię Ci, za tydzień znowu masz szansę, robimy imprezę [jakąś tam, okolicznościową] i już się dogadałem z nim i pomoże nam i wiesz co, i on ma jakiś zespół i gra i śpiewa tańczy i wianki wije?

juź? macie obraz, w jaką stronę to szło? wreszcie po kilku miesiącach takich zaproszeń, na żadne zresztą nie odpowiedziałam pozytywnie, poprosiłam łaskawie o zaprzestanie wysyłania mi ich. jakoś mi się niedobrze robiło na widok zbuntowanego kumpla, który z dnia na dzień staje się chodzącą reklamą klubu, który wykpiwał i założycieli, których miał za najgorsze mendy w polskim szołbiznesie. wypomniałam mu to, przy okazji, a właściwie spytałam skąd ta zmiana, o co chodzi i dlaczego on? obraził się. widać prawda w oczy kole.

tyle, że kole nie tylko jego, ale i mnie, bo naprawdę nic bym nie miała przeciwko koledze, który lansuje się w znanym klubie, skoro lubi. mam kilkoro znajomych, szlajających się po takich miejscach z metką, sami noszą przy tym metki, są przy tym wypindrzeni i odpicowani, ale przynajmniej się z tym nie kryją i już ich takich poznałam. nie należą na pewno do kręgu moich najbliższych znajomych, ale no znam, to co mam mówić, że nie znam. a on? niedobrze mi się robi. jak sobie przypominam te nasze rozmowy w parku, to nie tylko mi szkoda, że ich już nie ma, ale mnie przeraża zestawienie ich treści z tym, co widzę teraz.
przecież nie minęło tak wiele lat, nie jesteśmy tak starzy - w ogóle nie jesteśmy starzy, do cholery - żeby to wszystko sprzedawać, wyrzekać się tych ideałów, a jeśli tak, to znaczy, że wcale nie byli ich tak pewni, więc po co, no po co to mówili? on i jemu podobni. w tym samym liceum uczyły się i tandetne przyszłe kurewki i nażelowani dresiarze z samochodami od tatusiów, więc czemu już wtedy się z nimi nie trzymali? umiałam się bawić sama przecież, bo mimo posiadania siostry, wychowywana byłam jak jedynaczka, gdyż ta się w miarę szybko wyprowadziła a i wcześniej nie miałyśmy najlepszych relacji, także nie byli mi potrzebni znajomi. tylko tacy wchodzili w grę, z którymi naprawdę było mi po drodze. i z nim mi było.

i z innymi później, niektórymi, też mi było, więc o co chodzi? to jest jak z obietnicami - nie umiesz dotrzymać, nie składaj, nie będzie problemu potem. nie wierzysz w przekonania, które głosisz - głoś inne. mam więcej szacunku do tandetnych przyszłych kurewek, bo one przynajmniej od razu mówiły, dawały do zrozumienia, czego chcą. to, że ich pragnienia ograniczały się do cudzych portfeli i rozporków, to inna rzecz, ale przynajmniej nie udawały, że to, co powyżej klatki i kaloryfera je interesuje. dlatego mnie nie dziwi, że jedna jest modelką, a druga ma sześcioletnie dziecko. to było do przewidzenia, a to, że moi, za przeproszeniem, przyjaciele się staną gwiazdami, a co za tym idzie, zakłamanymi gnidami, wcale. szok i niedowierzanie. i mdłości.

obrażaj się do woli, idź do diabła i organizuj sobie Chwile. ja pozostanę przy swoim poletku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz