25.02.2012

56daysofstatic.

cóż za wspaniały rok, myślałam, jakże wspaniale nic się złego nie dzieje, myślałam, bo już dawno mam to z sobą ustalone, że jeśli nie jest źle - to znaczy, że jest dobrze. pomijając bowiem tę dalekosiężną zachłanność spod znaku i want more!, która wcale nie jest pozorna, ja naprawdę chcę bardzo, ale na co dzień przyjmuję taktykę właśnie taką - brak złego równa się dobremu. nie wiem skąd to, ale podejrzewam. z niegdysiejszego nagromadzenia tegoż złego, dlatego gwoli równowagi, żeby nie było to wszystko osłabiająco markotne, to teraz doceniam braki, spokój na morzu, nie wspominając o sukcesach, jeśli się jakieś wymskną.

już od miesiąca nieśmiało popatruję na ostatnią notkę, zwłaszcza na jej tytuł i wyszło - jak zwykle niechcący - strasznie symbolicznie: epilog i cisza. popatruję, by w końcu zamknąć okno, bo naprawdę nic się takiego nie działo a jeśli działo, to dobrego, a jeśli dobrego, to o tym się nie pisze, bo dobre należy przeżywać a nie opisywać. strata czasu. zresztą, przepraszam, co bym miała pisać? bezmyślne frazesy, przebieg dni, które były umiarkowanie znaczące, żeby nie powiedzieć wcale? kończyłam ostatnio czwarty sezon Skins - w moim przypadku równa się on ostatniemu, tak, jak miały się równać dwa pierwsze, ale ten łącznik w postaci Effy mnie przekonał, więc obejrzałam kolejny zestaw, dwa ostatnie odcinki... ha, właśnie. minęły dwa miesiące od czasu, gdy przerwałam, tj. w nocy przed Sylwestrem. i zostały mi te dwa. do czego zmierzam, to do sceny, gdy rzeczona Effy rozmawia z psychoterapeutą i pyta go ale czemu nie możemy porozmawiać o dobrych rzeczach? na co słyszy odpowiedź: bo to mnie nie interesuje. zakładając, może nieco dramatycznie, ale tu sobie mogę dramatyzować do woli przecież, że blog pełni rolę takiego niemego psychoterapeuty, to go nie interesują dobre rzeczy. fair enough, o dobrych nie piszę więc.

więc zasada jest taka - jeśli nie piszę, to znaczy, że jest dobrze. a jeśli jest dobrze, to wcale nie musi oznaczać, że się dzieje coś superdobrego, wystarczy, że nie dzieje się nic złego.

a jeśli nawet, to... to zaczęłam już łapać tę zabawę z punktem widzenia. to może sprawiać wrażenie pewnego oszustwa, idealizowania rzeczywistości, wmawiania sobie, naginania faktów, ale to nie to. coś się przełączyło, ja się przełączyłam, świat kręcił się dalej, po swojemu, ale ja patrzyłam nań pod innym kątem. lepszym, milszym, cieplejszym, bardziej beztroskim, z daleka.

i może byłoby tak dalej, gdyby nie budzący mnie sms. jakaś promocja, znowu nie wygrałam samochodu, szkoda, albo i nie, bo jakbym wygrała, to bym musiała się bawić w robienie prawa jazdy, na co po pierwsze - i w sumie ostatnie zarazem - mnie nie stać, dlatego dobrze, że nie wygrałam (acz nadal mam szanse na 50 tysięcy!), ale gorzej, że mnie obudził. bo skoro już sięgnęłam po ten telefon, to rzuciłam okiem w Sieć. ostatnio mi główną odłączyli - już podłączyli, nie pisałabym notek via telefon, litości - dlatego zdana byłam tylko na wersję mobilną i dosłownie, a także w przenośni, otworzyły mi się oczy. może to dlatego, że nie wypiłam jeszcze kryjącej kawy, może dlatego, że zaspana nie nałożyłam jeszcze klapek na oczy, w każdym razie wróciła ta uporczywa, czarna myśl. że nie jest dobrze. co więcej, nie będzie. nie jest dobrze ze światem, do którego przynależę i się raczej nie kroi.

nie mówię o wojnach, mój boże, żeby tu jeszcze były jakieś wojny. nie, serio, jakiś czas temu wracałam z ojcem z prac i on, jak to on zwykł, zagadnął mnie znikąd totalnie o stanie naszej armii. naszej, w sensie kraju. że a, kiedyś to było tyle, tyle i tyle, a teraz jest tylko tyle. kurde, dziwisz się? a za co tu ginąć? nothing to kill or die for. tego nie widać po moich ocenach, bo historia mnie pasjonuje, ale nietutejsza, a w szkołach się tłukło te nasze dynastie, nudne, przepraszam, śmiertelnie, więc z Mieszka miałam dwóje, może tróje, za to z Greków, Rzymian, Egiptu, NSDAP, ZSRR i Mussoliniego czwórki, jak nie piątki. to było ciekawe, za tym coś stało, można było się opowiadać za, przeciw, rwać szaty, dać się aresztować, coś się działo, a nie jakieś miałkie guano. jak to tu teraz.
ja się nawet już nie dziwię, że nic się nie dzieje, bo i niby komu to czynić? przyszłość narodu, co to niby i ja się w nią wliczam, to jakaś totalna porażka. jak nie jest głupi, to zgłupiał. jak nie zgłupiał, to zgłupieje. pewnie dlatego, że łatwiej, przyjemniej. nie martw się = nie myśl najwyraźniej, więc w ramach organizowania sobie przyjemnego, bezstresowego życia wszyscy przestają myśleć. a co za tym idzie, a raczej właśnie nie idzie, tworzyć.

i nie, wcale nie stoję z batem nad biednymi dzieciaczkami, z pozycji tej, co to kreuje jak szalona, bynajmniej. to chyba mnie gryzie najbardziej nawet, że sama się zaniedbałam, kiedyś pisałam, dowiadywałam się, słuchałam, nawet oglądałam, a teraz... no może ostatnio coś drgnęło, ale głównie napędzone mobilizacją wynikającą z długiej posuchy w temacie. mam wymówkę, a jakże. mianowicie taką, że się zwyczajnie odechciewa samemu. napiszę - nikt nie przeczyta, nawet po to, żeby skrytykować, co zmusi do poprawek, czyli jednak rozwoju. obejrzę - nie będzie z kim o tym rozmawiać, bo teraz głównie mówi się o kolejnych poczynaniach sióstr Grey, może tego, pod którym kątem dziś zarzucił szalik Sherlock (kurde, coście z tego zrobili, ja pierniczę. oglądałam pierwszy sezon w czasie jego emisji, czyli tak z półtora roku temu i był spokój, można się było nacieszyć, a teraz to wstyd, panie, się przyznać do oglądania, żeby nie wpaść w nurt fanek jego płaszcza, grzywki, szalika, boże. 3/4 przyjemności z wysmakowanej ekranizacji odpada przez te tandetne postrzeganie go jak boga seksu. oh, and here's the thing - tu naprawdę gros roboty odwala postać, kreacja, nie aktor, wystarczy go zgooglać, wygląda przeciętnie, zwłaszcza w wersji blond) albo kogo poćwiartuje jutro Dexter. już? wszyscy jesteśmy psychopatami czy jeszcze ktoś nie oglądał? a właśnie, here's another thing - to, że nie jesteś drama queen czy też king, to nie znaczy, że jesteś psychopatą. to tylko znaczy, że nie histeryzujesz, co raczej świadczy, wybacz, o normalności.
więc zostało mi tylko słuchanie i tu faktycznie, za przerwę odpowiadam w pełni samodzielnie - przesyt miałam. po latach potrzebowałam ciszy, szczęśliwie mi mija.

to co? wszystko? a nie, jeszcze się na dwa tygodnie rozłożyłam, no przecież. nie powinnam o tym zapominać, zwłaszcza, że dopiero co wychodzę. nic fajnego, mówię wam. co innego siedzieć w domu z własnej woli, a co innego nie mieć siły się z niego ruszyć. z tej całej niemożności chciałam chociaż pranie porobić, a że nie mam pralki działającej - możemy przeskoczyć punkt a dlaczego nie masz pralki i od razu przejść do tego, co się robi jak się jej nie ma, zawsze wolałam zajmować się wyjściem z sytuacji niż siedzeniem i stwierdzaniem wciąż tego samego faktu - to musiało być robione ręcznie. katastrofa. jedno robiłam przez prawie cały dzień, bo się okazywało, że wycieczka z miednicą z wodą i swetrami mnie przerasta. już, lepiej, dziś zrobiłam trzy, ale wcześniej? wkurzająca bezsilność. dosłowna wręcz. obejrzałam też cztery filmy, bardzo symbolicznie się poukładały, bo jeden świetny - J. Edgar, jeden bardzo dobry - This must be the place, jeden całkiem dobry - Ides of March i jeden kiepski, jeśli nie beznadziejny - The Rum Diary. nie wiem, to pewnie moja wina, bo sobie obiecywałam. i po fabule - tak, tam miała być jakaś fabuła - i po Deppie jednak, bo z naszej znajomości wynikało do tej pory, że nawet jak nie jest w formie, to w niej jest. a tu kompletna klapa, granie głównie mimiką, która może i się świetnie sprawdzała w pozostałych jego rolach, ale w tej no wcale. może dlatego, że w innych filmach każda mina była uzasadniona, a tu strzelał oczkami totalnie przypadkowo, na ślepo. i serio? przezabawna scena, w której jadą samochodem, z braku przednich siedzeń jeden facet musi siedzieć drugiemu na kolanach, coby sięgać pedałów i podczas zjeżdżania po schodach wyglądają, jakby jeden posuwał drugiego? naprawdę, Johnny? tak nisko? oh boy, to trochę tłumaczy, czemu Cię kobieta rzuciła, jak się nie poprawisz to zrobię to samo.

i już. i tyle miałam do powiedzenia w temacie - a co się działo jak nic nie pisałaś. było miło, ale się obudziłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz