30.12.2011

historia pewnego zasznurowania.

to chyba tak jest od czasu sprawy w sądzie. gdzieś na przełomie gimnazjum i liceum się zaczęła, nie wiem kto był zapalnikiem, czy usłużny sąsiad, który widział i słyszał, czy ktoś ze szkoły, kto widział i słyszał, mogę mieć tylko podejrzenia, ale to już nieistotne. bo się zaczęła burza.

chcieli rodzicom odebrać prawa do mnie - za zaniedbania i brak opieki tak naprawdę rodzicielskiej. za patologię, jaką stanowiła pijąca matka córki, a przecież ta powinna być dla mnie wzorem. i akceptujący to ojciec, a przynajmniej - niesprzeciwiający się. rozpoczął się ciąg rozpraw, wizyt, zmieniające się, z braku wytrzymałości, kuratorki i pytania. niekończąca się ilość pytań, gdzie trzeba było bardzo dokładnie ważyć słowa, bo inaczej...

o sprawie, siłą rzeczy, dowiedziała się szkoła i nakazali chodzenie do pedagoga. to nie to samo, co pani psycholog od grupy DDA, a szkoda. ona była taką miłą, rozumiejącą, ale nieaktywną ciotką, która poza pomaganiem mi doraźnym nic nie robiła. pedagog niestety robił więcej. byłam młoda, ufna, głupia, naiwna i myślałam, że mi pomoże jakoś to wszystko poukładać. nie zmienić tylko naprawić. w końcu to byli moi rodzice, moja siostra, mój dom. ciasny, ale własny, kochałam ich przecież, choć oni nie umieli mi tego okazać. ale nigdy tak naprawdę nie chciałam ich opuszczać. piętnaście, szesnaście, siedemnaście a potem osiemnaście lat z nimi spędziłam i dałam radę, więc zaciskałam zęby na każdy następny rok. ale w międzyczasie chodziłam. i mówiłam. całkowicie niepotrzebnie.

przychodziłam w ciągu dnia, po nocnej kolejnej awanturze i odpowiadałam szczerze na pytania. raz chyba, niestety, wymsknęło mi się nie chcę tam dłużej być. proste, zmęczone, przecież nieważne, z irytacji, bezsilności, chwilowa niedyspozycja. tymczasem te rozmowy były nagrywane. spisywane. nie mogłam się wyprzeć. zawsze, niestety, byłam szczera, tego mnie nauczono.

moje jedno niefortunne zdanie włączyło straszne machiny. nie pokażę Wam drzwi domów dziecka, przed jakimi kilkakrotnie stałam, ale adresy mam wryte do końca. później, w liceum, poznałam chłopaka, który faktycznie w domu dziecka się wychowywał, zero romantyzmu, zwyczajny kumpel. z paczki. i tą właśnie paczką poszliśmy kiedyś, bo chciał odwiedzić wychowawców, chyba z okazji Dnia Nauczyciela. poczekałam przed wejściem. tego by było jednak za dużo.

kuratorki były dwie, jedna, ta druga, miła i ciepła, ale nieudolna, a druga, ta pierwsza, straszny wamp. ona chyba miała już z góry ustaloną wizję i dopasowywała moje słowa do jej urzeczywistnienia. a jak się zorientowałam, by uważać na słowa przy niej, to było za późno. setki raportów, opinii, telefonów, wizyt, rewizji, wywiadów.
moja Matka, przy całej swojej niewłaściwości, jest pieruńsko inteligentna. no, była, zanim sobie pół mózgu wyżarła alkoholem. wymyśliła sobie wtedy, żeby zrobić mnie chorą, bo wiadomo jakie są sądy w Polsce i na pewno ją ze mną zostawią. nie chodziło w tym o mnie, chodziło o wygraną. karta przetargowa. pamiętam nawet straszną scenę, ale idealnie ukazującą problem, gdy mnie ciągnęli na ulicy za ręce - jedno w przód, drugie w tył, z całej siły. niby banał, nic mi nie zrobili, nie rozerwali na pół, ale pamiętam ją bardzo dokładnie. taka symboliczna. a ja przecież zawsze pamiętam wszystko.
zaczął się rajd po szpitalach, zaczęły się piorunujące diagnozy, nie wiem skąd wzięte, może ich przekupiła, może rozdmuchała objawy, pewnie im strasznie kłamała, bo za każdym razem, gdy z nią byłam u lekarza, to na końcu ja wychodziłam a ona zostawała. i rozmawiała. a potem ja okazywałam się umierać. najdokładniej pamiętam to o mukowiscydozie, bo obejrzałam film jakoś w trakcie tej fazy. grał w nim Fred Savage, ten z Cudownych Lat i to było straszne. mukowiscydoza, czyli postępujące zwiotczenie mięśni, koło dwudziestego roku życia jesteś w środku jak z rozgotowanego makaronu. robisz pod siebie, nie możesz wstać, płyniesz, w końcu nie jesteś w stanie podnieść słuchawki telefonu. oglądałam to z okropną świadomością, że i ja tak skończę. i to wszystko dlaczego? bo Mama miała taką fanaberię, kompletnie nie dbając, że ja to słyszę. wydała na mnie, dla żartu i pustego triumfu, wyrok. każdy skurcz, każdy ból ręki mnie przerażał, że to już, że się zaczęło, że teraz tylko rok w męczarni i umrę. a zresztą, będę umierać codziennie, aż w końcu padnie ostatni mięsień, ten najważniejszy, wyzionie ostatnie uderzenie. i po mnie.

i po to to wszystko, by za miesiąc odwołać. i wsadzić mnie do szpitala neurologicznego, bo bolała mnie głowa - jak miała nie boleć, jak tu na okrągło było duszno, nie spałam, bo za ścianą wydarzało się piekło - i zapewne mam guza, raka, umieram, koniec świata. byłam na oddziale z chłopcem, który miał epilepsję. raz dostał przy mnie ataku. mądra byłam, to mu wsadziłam ścierkę między zęby, żeby nie odgryzł języka i poleciałam po pielęgniarki. na stołówce byłam panią świata, bo mi, jako jedynej, dawali nóż do obiadu. plastikowy, ale jednak. nic dziwnego, w końcu reszta dzieci wsadzała sobie wszystko do oka. i to nie dlatego, że była w takim wieku, kiedy wszystko wsadza się we wszystko.
pamiętam, że odwiedzała mnie tylko Mama, ojciec nigdy. potem okazało się, że to dlatego, iż zmarł Dziadek i on nie miał czasu, świetnie rozumiem, ale dlaczego mi nikt tego nie powiedział wcześniej? bo to może sfałszować wyniki. badań robionych dla picu, bo mi przecież nic nie było. upośledzona, jak widać, nie jestem, może nawet wręcz przeciwnie. ale siedem dni ze świadomością, że ojca nie obchodzi własna córka, jedyna podobno, w plecy. faktycznie, wtedy Mama mogła być górą. bo przychodziła.

najgorsze chyba jednak było, jak próbowali z mojego ojca zrobić kazirodczego pedofila. tu już kompletnie miałam związane ręce, bo co? sypiałaś kiedyś z ojcem w jednym łóżku? pewnie, że tak, bo byli goście i nie było gdzie. kij z tym, że mieliśmy oddzielne pościele, jedno łóżko. duże łóżko. ale jedno. czy Cię kiedyś kąpał? pewnie, że tak, jak byłam mała, to mi mył głowę, bo miałam porażenie lewej strony ciała i nie umiałam sama spłukać a matka spała. czy widział Cię kiedyś w bieliźnie? nie, ale w kostiumie dwuczęściowym, jak byliśmy w Międzyzdrojach. to w ogóle było zabawne, bo góra jeszcze wtedy do niczego nie była mi potrzebna, ale miałam starszą siostrę i ona już miała biust, więc się chciałam poczuć dorosła. czy bierze Cię na kolana? oczywiście, uwielbiam, sama mu na nie wchodzę, bo jest duży i silny i potrafi mnie objąć tak, że nie słyszę i nie widzę szalejącej Mamy. ukryć mnie umie. czy wiesz o polucjach i porannych erekcjach? o czym, kurwa? i było coraz obrzydliwiej. nienawidziłam Matki serdecznie za to, że tego nie przerwała, że tylko to napędzała, że jak oglądaliśmy film na jednej kanapie siedząc, to ona popatrywała zza regału i miała TEN wzrok. więc znowu szłam do pedagoga i mówiłam, że jej nienawidzę. czyli co? dom dziecka.

nie chcielibyście zeznawać patrząc w oczy rodzicom, uwierzcie. to jest straszne.

przez te zabawy i testy i rozrywki Mamusi straciłam dwa lata szkoły. nie nie zdawałam - nie klasyfikowali mnie, bo albo byłam w szpitalu, by udowodnić, że umieram, albo na spotkaniach w poradniach, na testach inteligencji dla sądu, na rozprawach, wywiadach, wizytacjach. a w nocy nie spałam, bo Mama szalała.

tak, chyba wtedy oduczyłam się mówić. bo wszystko, co powiesz może być użyte przeciwko Tobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz