5.12.2011

bo ma być akcja.

jestem kompletnie nieprzywykła do stagnacji. pewnie dlatego z takim trudem przychodzi mi po pierwsze myślenie o sobie w domku, z kominkiem, w ciepłych skarpetach, z parującym kubkiem, wielkim psem - bez "misia" na podłodze, bo to straszna tandeta, niezależnie od tego ile kosztował i czy tandetą przez to nie jest - gromadką dzieci i przystojnym panem w białym golfie. na dzień, dwa - może? ale na tydzień? na, nie daj bóg, zawsze? nie, dziękuję. chyba, że od tego kominka by się coś zajęło co jakiś czas, pies by zaatakował kilku sąsiadów, ciepłe skarpety stałyby się brudne i trzeba byłoby prać, dzieci byłyby dziećmi, takimi z siniakami, uwagami, kłótniami, wywiadówkami, nocnymi niepowrotami, a pan w golfie wydałby się przystojny jeszcze jakiejś innej. to może, może wtedy bym rozważyła.
po drugie ciężko mi się pogodzić z faktem, że ktoś tak by chciał. ciężko, gdyż próby pogodzenia się podejmuję, albowiem wbrew temu, co mi wszyscy zarzucają, to wcale nie uważam, jakobym pozjadała wszystkie rozumy i mój sposób był jedyny słuszny. inna sprawa, że przeginają w tych zarzutach, no bo gdybym się nie zgadzała z poglądami, jakie głoszę, to bym miała inne, nie? i pewnie dlatego je głoszę z takim przekonaniem. niniejszym przepraszam, że nie jestem zastraszoną kuropatwą i wypowiadam się pewnie. albo i nie przepraszam?


gdyż to jest nudne. śmiertelnie. i to, że zdarza mi się nie być zadowoloną z obrotu spraw to wcale nie znaczy, że ja żałuję, że się tak potoczyły. że wolałabym, by nie ruszyły się z miejsca, absolutnie. coś się dzieje. źle lub dobrze, ale się dzieje. tegoroczny urlop wrześniowy wzięłam, bo mi wszyscy nad głową wisieli i jeszcze podjudzali, że lepiej wziąć, bo podobno za niewykorzystany nie zapłacą, to wzięłam. zwolnień, wbrew pozorom, też nie lubię. ferii też nie. wakacji takoż. opalania się nie cierpię, chyba, że w kraju, gdzie słońce smaży w ruchu, wraz z wiatrem. ale jak mi kazali plackiem leżeć - och, spróbuj, naprawdę, należy ci się po tych wszystkich trudach - to myślałam, że pierdolca dostanę. z tych nudów aż zasnęłam, w południe, pełne słońce w Hiszpanii. resztę sobie dośpiewajcie, siadać przez tydzień nie mogłam a peel-off miałam bajeczny. ała.

ostatnie wydarzenia po drugiej stronie monitora najprzyjemniejsze, przyznaję to, nie są. powiedzmy sobie, że mówię roboczo o dwóch, głównych. telefony w środku nocy nigdy nie przynoszą dobrych wiadomości, inne telefony, w których słychać słowa jak brzytwy, takoż. od dawien dawna obserwuję ludzi - dosłownie i nie - i z tychże obserwacji mi wynika, że po dwóch złych wiadomościach, otrzymanych w krótkim odstępie czasowym - hm, hm, hm, 3? 4 dni? - najoptymalniej byłoby się podłamać. machnąć chusteczką, zaraz potem ręką, położyć się i przeczekiwać. aż pierdolnie. aż umrze. aż zadzwoni trzeci telefon.
ale to nie ja. ja się kładę, jak się nic nie dzieje i czekam, aż się stanie. myślę, że mam to po Mamie. pomijając to, z czego pamiętam ją głównie, tj. z rzeczy złych, to wryły mi się w pamięć jej akcje ratunkowe np. kiedy nikt nie reagował - ona reagowała. często ryzykując, bo gabaryty też mam po niej, a ta szła w oko cyklonu, w dwóch rosłych tytanów z klatki, by ratować trzeciego, co już na klęczkach ostatnich się słaniał. to ona była od ratowania katowanych sąsiadek, to wokół niej i ofiary stał krąg, gdy ktoś na bazarze dostał wylewu, to ona z tą szabelką...
a jak akurat nikt się nie tłukł, nie zabijał, nie słaniał, nie paliło się, to wyraźnie nasłuchiwała. szukała sobie pulsu do trzymania ręki nań.

tu chyba chodzi o żywioł, o bycie w. nerwy, telefony, stres, doping. doping. doping. ruch, myśl, zmysł, acz nie każdy, coś, iskra, ikra. ma być. ciepłe fotele są bardzo nie dla mnie, chyba, że wystaje jakaś sprężynka i pili.

jakby się tak myślą zapuścić, to w żadnej z dotkniętych dziedzin nie było statycznie. w miłości było burzliwie, nawet jak żadnej nie ma, to też jest burzliwie, gdyż, jak wiadomo, nie ten jest ugotowany, który jest sam, bo a nuż, widelec, jakiś potencjał, tylko ten, który już jest czyjś. bo prędzej czy później pójdzie w te kominki, misie i psy. edukacyjnie... mniemam, że normalnie to było w podstawówce tylko. w relacjach międzyludzkich, to wy już dobrze wiecie, że jest wszędzie popierdolone równo a jak jest dobrze przez podejrzanie długo, to to jest tylko kwestia czasu. nie aż się skończy na amen, nie. aż drgnie. w domu, który teoretycznie podchodzi pod relacje międzyludzkie, aczkolwiek tu są narzucone, bo sobie ni matki, ni ojca, ni brata, ni siostry, ni ciotek, wujków, nie wybierałam, wszędzie, cholera, coś. i bardzo dobrze.

dlatego nie wiem czy przestrzegać, ostrzegać, uspakajać czy może wyjaśniać - ja się nie cieszę z tego zawału. ja się cieszę, że jest po co wstać z łóżka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz