choć na co dzień poziom romantyzmu, jakim zwykłam władać, oscyluje boleśnie - a może nie? - gdzieś w okolicy zera, tak jak w zegarku, już od pierwszego września zalicza pewne zwyżki formy, szarżując nieobyczajnie wieczorami.
od kiedy pamiętam mam na opak i w czasie, gdy normalni ludzie tryskają energią, humorem... życiem w miesiącach letnich, jesienią oddając się płochliwej zadumie, tak ja, może z przegrzania, może z przesuszenia, zadumę zaliczam na przełomie lipca i sierpnia. wcale nie taką znowu płochliwą, bo pech chce - serio, pech, nie przepadam wszak w za dużej ilości - że moja zaduma trąci stanem poddepresyjnym i nawet, gdy byłam małą dziewczynką, oglądającą zza bramy domu dziadka barwne pielgrzymki - wtedy nie byłam cyniczna i one były tylko barwne, okej? nie wnikałam, co oni i z kim robią na kolejnych przystankach i dlaczego żenująco coverują Alexię intonując uh la la la, kocham Jezusa, uh la la la la, Maryję też! (true story) - to jak już ona przeszła, to i mi nastrój siadał. wiemy już bowiem, że to, iż bawiłam się podobno setnie z kuzynką wcale nie oznacza, że równie setnie było w środku. chyba, że jak już podrosłyśmy i zaczęłyśmy jeździć tu i tam setki w siebie wlewając, to może i.
ale kiedy ja nie o genezie mojego potencjalnego pijaństwa miałam, tylko o jesieni, prawda. myślę, że jedno i drugie - tj. skłonność do dygresji - mam po Mamusi Szanownej.
więc przyszła i działa, jak tylko ona potrafi. może te zasługi to tak trochę awansem, bo jest kolejnym przystankiem po kiepskim lecie i dlatego przypisuję jej działanie regeneracyjne? bo wszystko się kiedyś kończy, zły nastrój też. ale nie, to ten wiatr, który zarazem urealnia nazbyt już sztucznie lepką rzeczywistość a i podrywa do działania. chłód motywuje.
czujesz, że żyjesz nie wtedy, gdy Cię spieka na plaży, oślepia o świcie i gryzie komarami - wtedy właściwie niewiele czujesz, bo Ci mdło od przesytu ciepła, leniwie i przed niczym nie trzeba się bronić. chyba, że przed tymi komarami. czujesz, że żyjesz wtedy, gdy musisz w sobie wskrzesić energię przed chłodem, gdy poranny wiatr Cię smaga po policzkach, gdy trzeba sięgnąć po sweter, kubek ciepłej kawy, herbaty, aby móc w spokoju popatrzeć na taniec za oknem. kiedy wymagana jest jakakolwiek aktywność.
i gdy temperatura nareszcie współgra z nastrojem, nigdy nie jest jednoznaczna, raz ciepło z wiatrem a raz chłodno z nieśmiałymi promieniami. wtedy to jest Twoje miejsce na ziemi. no, moje. Twoje pewnie nieraz też.
nigdy nie walczyłam na ochotnika, zawsze, bo musiałam. i wtedy dopiero dostrzegałam te zasoby energii, zalegające całe lato, jakby wcale ich nie było, więc to oczywiste, że najsilniejsza czuję się jesienią. czuję siłę, bo muszę jej użyć. wtedy przekonuję się na pewno, że jest.
kastrują mi koleżankę w pracy. wiecie, dziewczyna przyszła z impetem w lipcu, zrobiła rząd, wszystkim oczy zbielały albo z zachwytu - ja tu - albo z zawiści. uprzedziłam ją, z czym powinna się liczyć i z niedowierzaniem acz z pełnym szacunkiem przyglądałam się dzień po dniu, jak sobie nie daje w kaszę dmuchać. niestety, dobrali się do niej. albo zaczęła pękać. widząc coraz częściej ślady łez na jej policzkach, dostrzegając, że moje słowa wsparcia dają skutek za krótki, postanowiłam porobić za jej tarczę. nie wiem, pewnie nadal z zachwytu i już trochę też z obawy, że taki piękny start a tak nic z tego wyjść może. nie obwiniam jej, okoliczności łatwe nie były.
i chyba dziękuję, że to się stało teraz, kiedy mi się chce i mogę, bo zaciśniemy zęby i będzie z tego coś dobrego.
przyszła. jestem jak najlepszej myśli.
wszyscy kochamy jezusa
OdpowiedzUsuńa kochajcie sobie do woli
OdpowiedzUsuń