Londyn, Londyn, jakież to piękne miasto, ten Londyn. Z jakąż kulturą i tradycją, samo w sobie jest Sirem na mapie Europy. Urocze uliczki, czerwone budki telefoniczne, równie czerwone piętrowe autobusy, a ulicami swoimi prowadzi ludzi, którzy mówią z najobłędniejszym akcentem na calutkim świecie. Dlatego pewnie zrobiłam wyjątek i postanowiłam przeczytać, czemu go właśnie palą jak zapałkę i co kryje się pod intrygującym słowem riots, krzyczącym od kilku dni na mnie zewsząd. Od kilku lat mieszają się to tu, to tam, więc nie zajmuję swojej pięknej główki dociekaniem, o co, bo powody są najczęściej cokolwiek hermetyczne – np. polityczne – albo całkiem mi odległe, czyli religijne.
Tym razem jednak było inaczej, no bo burzą mi Londyn. To się dowiedziałam i mi ręce opadły. Nie, nie na nich. Na rzesze potępiających ich osób. A nawet nie potępiających, ot, bezmyślnie, kompletnie, mam nadzieję, bezrefleksyjnie mówiących o nich per chuligani. Dowiedziałam się otóż o zabójstwie Marka Duggana, a raczej o okolicznościach.
Na próżno wertowałam każdą informację w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, co ten Mark zrobił, że go zastrzelono. Wpierw było dobrze, najwcześniejsze newsy donosiły o wymianie ognia, zainaugurowanej przez tego dwudziestodziewięciolatka. No dobrze, trudno, stało się, nieszczęśliwy wypadek, on strzelał, więc i oni zaczęli, zabili, straszna szkoda, ale powiedzmy, że to w afekcie. Afekt da się usprawiedliwić. Jednak tuż przed północą przeczytałam, że wcale nieprawda. Owszem, miał przy sobie broń palną, ale jej nie użył. Stanowił potencjalne zagrożenie, więc go całkiem rzeczywiście zabili.
I odbył się protest, jakiś lichy, pod budynkiem, cichy proteścik, przechodzący kompletnie bez echa. Zabili faceta, więc tamci stanęli z tekturkami na kijach i pokrzykiwali, choćby i fucki, ale cicho. Pod budynkiem. Kto słyszał o tym proteście, nim zamienił się w palenie Londynu? No kto? Inaczej: kto słyszał o zabójstwie Marka, nim zapłonęło miasto?
Przez policjantów, przemiłych Patów.
A gdy protest wyszedł na ulice, to zaczęło uwierać. Bo to brzydko tak, zburzą Big Bena, ej. Bądźcie sobie przeciwni, posłuchajmy razem Rage’ów, pomachajmy głowami do Children of the Revolution, pozgadzajmy się, że świat jest absurdalny, ale no weźcie, jak tak można? Chodźmy do domu, napijmy się razem herbaty i zagryźmy ciasteczkiem. Bo potem nie będzie można nakręcić Notting Hill 2, jeśli z Notting Hill pozostaną zgliszcza.
Ja wiem, ja wiem, wkładają Wam w ręce niezły argument, że podłączyli się ludzie niebaczący na ideę, ale zawsze się tacy znajdą. Owszem, mam do nich nieco żalu, bo dzięki nim ten tydzień zapisze się w historii jako pięć dni rozwalania miasta z niewiadomojakiego powodu.
Bo w tym tkwi ta moja nadzieja, że nikomu się nie chciało dotrzeć do źródła i dlatego określają ich mianem idiotów. A jeśli wiedzą o Dugganie, o okolicznościach, w jakich zginął i nadal uważają, że protestowanie przeciwko takim praktykom to idiotyzm, to nie wiem, chyba jest mi niedobrze. Nie, że smutno, ot, gardzę nimi.
Bo cóż innego można zrobić z ludźmi o tak ograniczonych umysłach, że nie są w stanie oddzielić od siebie sprzeciwu wobec zabijania niewinnych ludzi od napędzonego oczywistą wrzawą tłumu. Owce są wszędzie, ale warto spojrzeć za czym idą, nim wszystko podsumuje się idiotyzmem.
A że płoną budynki, giną ludzie – haha, każdy widzi, że zginęło iluś tam policjantów, jedna ofiara zamieszek, a nikt pierwszej ofiary nie dostrzega, serio, nikt. Początkowo mało kto wiedział, o co poszło, bo tylko było słychać o zamieszkach, nie wiadomo skąd. - ? Bardzo przepraszam, ale nie słyszałam o rewolucji w białych rękawiczkach.
Oczywiście, że mi szkoda miast, szkoda Sony, ale czy to na pewno wina tych na ulicach?
Także pijcie sobie herbatkę. Tchórzliwi konformiści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz