To naprawdę zabawne - słyszeć od świata, że się jest zasadniczym, podczas gdy nie kto inny, jak on właśnie, obwarowuje mnie zasadami, których, tak nawiasem, kompletnie nie rozumiem. A jeśli nawet rozumiem, to nie widzę sensu ich powstania, sensu w osiąganiu celu, do którego prowadzą. Jasne, że manipulacja słodko smakuje, kombinowanie, projektowanie szpil, nitek i obserwowanie jak ktoś reaguje na wbijanie czy pociąganie za, ale na końcu jest wielkie oszustwo. Nieuniknione pytania Czy gdyby nie..., to czy mimo to..? Owszem, bardzo ładnie się cyrk wybudowało, wymyślało sztuczki a następnie tresowało zwierzynę, ale lwy tak naprawdę nie skaczą przez płonące obręcze. Bo i po cholerę by miały?
Najlepiej mi będąc dostępną w wersji saute, względnie wręcz z wody, gdy mówię jak jest i obserwuję reakcje. Przynajmniej mi odpadają zaskoczenia, które jakoś tak dziwnie mają tę właściwość, że najczęściej są przykre. Choć kątem oka, cieniem uśmiechu czy echem poklasku doceniam kunszt, z jakim wszyscy wokół reżyserują sobie życie, grają sumiennie według reguł ustalonych przez nie-wiadomo-już-kogo, bo od tak dawna się je stosuje, to jednak bardziej mi ich szkoda. Wygląda to tak, jakby nie wierzyli, że może im się udać tak zwyczajnie, po prostu, naturalnie. A może i by się nie udało? Więc czy udało się, mimo to? To nie wygląda jak sukces. Wspaniali gracze, którzy zdobywają szyte jak na nich trofea. Przez nich samych szyte, więc co to za wartość?
Nie mów tego, mów to, nie rób tego, zrób to, zmuś się, powstrzymaj się... to jak z tym powiedzeniem, że szczęściu trzeba dopomóc. Czyli wykonać wszystko to, spełnić tak naprawdę wszystkie warunki, własnoręcznie zminimalizować ryzyko innego scenariusza. Dobrnij samodzielnie pod bramkę, sprzed której wyeliminowałeś wcześniej bramkarza i ciesz się, jak głupi i dziękuj Opatrzności, żeś strzelił gola. Gdyby istniała Opatrzność, to byś nie trafił, mówię Ci. Bo naprawdę coś musiałoby zadziałać, żebyś to spieprzył, skoro własnoręcznie dopracowałeś się sytuacji, kiedy nie było innego wyjścia. Tak samo po uprzednim zastosowaniu wszystkich reguł, wykonaniu wszystkich należytych operacji, przygotowaniu terenu i wmanewrowaniu drugiego człowieka w ślepą uliczkę, doprowadzasz do sytuacji, kiedy inaczej coś się skończyć nie mogło. Ale skąd wiesz, czy ta osoba chciałaby pokonywać przeszkody dla Ciebie? I się nie dowiesz, bo usunąłeś je wszystkie.
Wymagająca? O tak, niebywale jestem wymagająca, wymagam aż tego, by się oduczyć tych reguł, żeby ich nie stosować. Być z wody. Być szczerym i lojalnym, a jeśli lojalnym się być nie chce, to powiedzieć od razu. Może pobyć nieprzyjemnie, ale krócej niż wtedy, gdy się kogoś zaskoczy jej brakiem po dłuższym czasie udawania, przyzwyczajania, że jest. A nawet jest spora szansa, że nie będzie nieprzyjemnie wcale. Bo będzie za wcześnie.
A najsmutniej się patrzy na tych, którzy z gry wypadają, bo już nie dają rady, ale ugrali sytuację, w której już jest za późno na bezbolesną rezygnację. Był sobie chłopiec, imię pospolite na literę R. nosił. Przyjaciel jakich mało, spełniał, no, wydawać się mogło, że spełniał, powyższe moje wymogi. Niestety zagrał w najbardziej niebezpieczną grę. Otóż się zakochał i zapomniał mnie o tym poinformować. Więc ja, w jak najlepszej wierze, opowiadałam mu o swoim związku, o jakichś namiastkach, o radości jaką czułam w związku z powyższym a on się pewnie zwijał w środku. Zachwoując kamienną twarz, wspierając, musiało boleć jak jasna cholera. Nie czuję się winna, bo nie wiedziałam, domyśliłam się pod koniec, gdy zaczął pękać, aż w końcu nie mógł już mnie znieść. Nie twierdzę, że gdybym wiedziała na początku to rzuciłabym wszystko po to, by rzucić się w wir płomiennego romansu, bo to za bliskie światy by je łączyć były, ale przynajmniej bym go tak nie torturowała. I nie wierzę, by chodziło o moje towarzystwo, by je za wszelką cenę utrzymać, bo nie mogłam być dla niego wtedy najprzyjemniejszym doświadczeniem, z tym pługiem, jaki przynosiłam i taranowałam zapamiętale. Cieszenie się cudzym szczęściem jest owszem, genialne, ale cieszenie się cudzym szczęściem, które odbywa się czyimś kosztem jest albo niemożliwe, albo naiwne.
I co? Coś dobrego mu przyszło z tego niemówienia? Nie dość, że mnie nie zdobył to jeszcze stracił cokolwiek. Także i czas.
A mogło być dobrze, byśmy to jakoś poukładali przecież, zakochiwanie się w kimś nie jest niczym złym, nawet schlebia co najmniej, więc ryzyko niewielkie. A na pewno mniejszej krzywdy, niż tej, którą sobie wyrządził.
Zresztą, jaki jest sens myślenia, jeśli nie można wykorzystać efektów? Zachowując dla siebie dopuszcza się do strasznego zmarnowania. Jaki jest sens udawania sympatii, kiedy odczuwa się jej brak? Co najwyżej naraża się siebie na częstszy kontakt z nielubianą osobą, bo przecież się lubi, to czemu tego kontaktu nie utrzymywać?
Jaki jest sens zmuszania się do czegoś, gdy jedyne co można osiągnąć co najwyżej, to przyzwyczajenie, które nigdy nie jest tak silne jak radość z upragnionego?
O sensie kłamania to ja w ogóle nie wspomnę.
Ja rozumiem, co się do mnie mówi i rozumiem, co mi się opisuje. Widzę, jak działa. Tylko nie widzę sensu. I can read backwards, but it's completely useless.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz