stałam sobie wczoraj, jak to zwykłam, ok. wpół do siódmej rano, na przystanku Wałowicka, pod Mini Europą. no, za przystankiem, bo miałam 9 minut do autobusu, to sobie zapaliłam. w uszach coś tam, chyba akurat IAMX, bo w radiu nadawali wiadomości, a że słuchałam tych o szóstej, to te odpuściłam - mało co się zmienia w tych godzinach w przeciągu pół godziny. i stałam i doszłam do wniosku, że this is it. skończyło mi się życie, przez to, że mam... życie. to tylko pozornie się wyklucza.
weszłam do machiny ośmiogodzinnej pracy, pięć a czasem i sześć razy w tygodniu, prawo do dwutygodniowego urlopu, który już sobie dojrzale dzielę, że może na jesieni tydzień i koniecznie te cztery dni między Świętami a Nowym Rokiem, bo pewnie będę już robiła bokami i tak będzie najlepiej - po Świętach sobie odpocząć, jakiś Sylwester i dalej. kalkuluję, układam, planuję. ze znajomymi umawiam się na piątki i soboty, z zastrzeżeniem, że jak dłużej, to w soboty, bo pewnie wcześniej pójdę na osiem godzin, co wyklucza długą noc piątkową. no, w drodze wyjątku... ale lepiej w sobotę. w niedzielę to w ogóle zapomnijcie, że materialnie istnieję, bo odsypiam. mogę pogadać na komunikatorze, pokomentować na Fejsie, byle nie wychodzić, bo spałam do 15-ej, siedzę w piżamie i naprawdę, wolałabym w niej zostać do poniedziałku rano.
tak, tak wygląda życie. dorosłe, prawdziwe, ten ciężki kawałek chleba, który póki co nie jest taki ciężki, ale mówią, że będzie. pewnie będzie faktycznie, bo już teraz w tygodniu, jak pozałatwiam co trzeba i osiądę w domu, to jem i idę spać. teraz nie ma mamy, to nawet nie jem w domu, coś w pracy, wrócę, zrobię ojcu obiad i padam. żeby wstać albo koło 22-ej i pójść spać koło północy, albo wstać koło tejże i nie kłaść się już wcale.
nie będę się rozwodzić nad tematem edukacyjnej strony zarzucania studiów, bo pogląd mam, na własnej skórze, umiarkowanie pedagogiczny, a wokół ludzie mają sesje, więc co ja ich mam demoralizować. miejcie, zdawajcie egzaminy, good luck.
ale studia to podobno najlepszy czas. wielkich imprez, dziwnych relacji, poznawania tej bardziej ekscytującej strony życia. na przestrzeni lat ludzie albo żałują albo tęsknią do tego czasu. obie emocje świadczą o tym, że się działo.
a ja?
jak na studia, to zaoczne, bo przecież pracuję. nawet jakbym miała, z jakichkolwiek powodów, nie pracować tam, gdzie teraz, to przecież pójdę gdzie indziej. bo tak należy, bo ja nie nawalam. nawet jak mam w głowie nawalone, to na zewnątrz nie nawalam. nawet jak się z Tobą na spotkanie spóźnię haniebnie, godzinę nawet, to przyjdę, będę w końcu i zrealizujemy to, co mieliśmy. tyle, że z poślizgiem. spoko, zadzwonię, nie tak, że mnie nie ma. obiecałam, zobowiązałam się, to nie nawalę. poniosę konsekwencje.
fantazjując, że miałabym wyjść za mąż... fantazjując, bo póki co bardzo dziękuję, postoję. i nie dlatego, że się boję, ja wiem, że to brzmi fajnie - nie wiąże się, bo się boi, ale to nie to. czysty egoizm, choć uczciwy. otóż jestem nazbyt zajęta samą sobą, odkrywaniem siebie, życiem z sobą, żeby poświęcać uwagę komuś innemu. przyjaciołom zawsze, ale to przecież nie to samo. nie są moi. a chłopak, mąż, narzeczony, to chyba byłby mój. i po to ludzie się wiążą, żeby czyimiś być. póki co jestem więc swoja, nie chcę być cudza i nie chcę by ktoś był mój. dlatego pewnie mi nie szkodzi, że nie jestem fascynująca dla innych - dla siebie jestem. i wystarczy na razie.
no, ale jeśli nawet w końcu bym przestała i miała brać ten ślub, to co? weekend, urlop na miesiąc miodowy i dalej, znowu do ośmiu godzin. dziecko? wychowawczy. i znowu. także this is it, jak cholera. za późno na spontaniczność. a że nie miałam za bardzo na nią czasu wcześniej, to już tak wyszło. bywa.
ale jednak trochę szkoda. coś się skończyło, zanim się zaczęło. mogę sobie tylko składać momenty, bardzo w czasie rozrzucone i mówić, że to jest to, ale nie jest. to tylko chwilowe wahnięcia metronomu.
jestem dorosła. płacę sama swoje rachunki, sama sobie kupuję, co chcę mieć, jak nie mogę kupić za swoje, to nie kupuję wcale, płacę nieraz za zakupy - w sensie takie spożywcze, do domu, gotuję, piorę, sprzątam. to już?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz