26.06.2011

#19?

z wielkim zapałem przystąpiłam do grupy na Fejsie, zrzeszającej tych, którzy chcieliby by w pewnych momentach ich życia w tle rozbrzmiał soundtrack, jak w filmie. bo tak trochę patrzę na życie jak na film. i oto nadszedł ten punkt, w którym bohaterka sobie zdaje sprawę, że jej nastoletnie wyobrażenie o sobie to fikcja, ułuda, nadzieja, co się właśnie rozbiła o rzeczywistość.

jak miałam te swoje naście lat, to faktycznie, nie uważałam się za nikogo szczególnego, ot, po prostu sobie byłam. nieprzesadnie bystra, niespecjalnie zdolna, inteligentna w normie, taka o, przeciętna, jedna z wielu. nie bardzo się też tym przejmowałam, bo mi nie zależało. zawsze znalazło się coś, co było ważniejsze i to w sposób obiektywny ważniejsze - taki, że każdy by uznał za ważniejsze. to uznawałam, bo przecież byłam jedną z wielu, więc i jak każdy reagowałam.

i nagle, gdy wyszłam do ludzi, nie wiem po co, chyba z nudów pierwotnie a potem odkrywając w tym fantastyczną możliwość wygenerowania sobie pokoju, miejsca, które byłoby tylko moje, to się zaczęli zachwycać. doceniać rzeczy, które były naturalne dla mnie, trochę mi było z tym dziwacznie, bo niech sobie ktoś wyobrazi, że nagle podlatują do niego chmary i nie wiem, no, mówią, że o mój boże, jaki Ty masz niesamowity zegarek!, podczas, gdy dla noszącego jest całkiem zwykły, ten sam, co wkłada co rano, także heloł? ale w końcu się mówi dobra, najwyraźniej ten zegarek JEST jakiś super, skoro podlatują wciąż i wciąż. nie mam zresztą zamiaru mieć o to do siebie pretensji, w końcu to jak z tym powiedzeniem - jak Ci mówią ludzie, że pada, to weź parasol. to wzięłam te wszystkie zachwyty do siebie i, nieco oszołomiona, no ale, przyzwyczajałam się do myśli o sobie tak czy owak niezwyczajnej.

trochę mnie to pewnie zepsuło, bo łatwe zwycięstwa nie są nigdy dobre. jeszcze ta śpiewka z niską samooceną, że przestań o sobie mówić, że taka normalna jesteś, przecież Ty jesteś prawdziwą kopalnią samych dóbr, chyba. dodałam do tego mądre lektury, które mówiły o tym, że to wcześniejsze postrzeganie siebie, jako przeciętną, to efekt złych wpływów wiadomego pochodzenia, więc dalej jazda, trzeba normalnieć, widzieć siebie jako tę kopalnię, skoro taka jestem i nie dostrzegam po prostu. to nie nosiło znamion pychy czy samouwielbienia, to się nazywało świadomość własnej wartości. ledwo co się wykaraskałam ze studni braku świadomości, to kto pomyślałby o przedobrzeniu. przecież miałam dystans, umiałam się z siebie śmiać, naprawdę nie uważałam, że to co piszę czy w jakiś sposób tworzę, jest świetne, zawsze dostrzegałam mankamenty, także no gdzie mi do bufona?

plus jeszcze nienawiść dla przeciętności. także już w ogóle, pączek w maśle, ludzie - wirtualni i ci nie - nie uważają, jakobym była przeciętna, więc nie jestem, więc udało mi się osiągnąć cel. samo dobro.

i nagle brzdęk. jeden za drugim, coś przestało iść, nagle zaczęło się krok po kroku odczarowywać. pewnie, mogłabym usiąść i powiedzieć, że sami sobie winni, bo no przecież mówiłam, że ten zegarek jest najnormalniejszy w świecie, Wasza wina, żeście widzieli co innego, ale chyba zdążyły mi się zmienić priorytety, w tak zwanym międzyczasie.

już nie chciałam być przeciętna, chciałam więcej, od siebie więcej, chciałam siebie zdumiewać, zaskakiwać i stać się kimś, kogo nie inni by uwielbiali przede wszystkim, tylko ja sama. a tu za bardzo nie mam punktu zaczepienia.

okej, może zegarek jest fajny, może okładka lśniąca, balonik się mieni feerią kolorów, może pierwsze wrażenie, wbrew własnej woli, w sensie nie celowo, potrafię robić dobre, ale co pod?

może słucham fajnej muzyki, ale to nie moja zasługa, tylko tych zespołów. może piszę o niej, ale pisać każdy potrafi - you are not a great poet, you are not a great reviewer, you are not a great... - you just have internet connection. filmy? żeby obejrzeć film wystarczy mieć 2h wolnego czasu. no, trzy, żeby o nim napisać. mówię samą prawdę? bo nie mam nic do stracenia. nawet nie zachorowałam w jakichś przedziwnych okolicznościach - ot, transfuzja, kto jakiejś nie miał?

czytałam o sobie gdzieś ostatnio i poza śmianiem się w głos nad trafnością obserwacji, to patrzyłam ze zgrozą. jak u Cohenów, zwykły, najzwyklejszy człowiek.

przeciętny. brr.

(i jeszcze pół biedy, gdybym machnęła ręką. to teraz trzeba ten balonik zabudować od środka.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz