31.03.2011

#10

rozczarowana? oczywiście, że jestem rozczarowana. i rozgoryczona. trudno, żebym nie była po tylu latach. a właściwie nie latach, to, że w ogóle posiadam jakąś orientację w latach można zawdzięczać tylko temu całemu trzynastemu lutemu, który przypominaliśmy sobie na wyrywki co jakiś czas. to raczej te kilometry rozmów... wyobrażacie sobie trzy lata - niby ponad, ale po odjęciu trzech miesięcy Przerwy to to ponad odpada - codziennych rozmów? świątek, piątek, niedziela, wakacje, urlop, moje Niemcy - jak nie na komunikatorze to mailem czy shoutboxami.

kiedyś się śmiałam, bo mi daty w archiwach rosły po prostu o jedną cyferkę - dni.

bez przesady mogę powiedzieć, że jeśli wydawałam się komuś jakaś super wytrzymała i silna i twarda, to głównie dlatego, że jemu przypadała cała reszta. ufnie dawałam mu wszystko, nawet to, co chciałam schować przed sobą. i to się nie miało skończyć, a już na pewno nie tak. tzn. wiadomo, po tym co usłyszałam w sobotę to w ogóle won, na oczy mi się nie pokazuj, ale nie wyobrażałam sobie, że kiedyś usłyszę. nie stamtąd.

dużo z sobą znosiliśmy, nie przeczę. oboje niełatwi, tak naprawdę niepodobni przesadnie, często musiałam się wznosić na wyżyny cierpliwości i tolerancji. on pewnie też, jasne. i nie tyle miarka się przebrała, co serio, wszystko się skasowało w sobotę, zero tego, co mogłabym zaakceptować. dlatego po prostu kazałam mu wyjść. pod sam koniec już niczego nie tłumaczyłam, sama niczego nie chciałam lepiej rozumieć, wy-noś się.

nie wyniósł się przesadnie. znowu musiałam go własnoręcznie powywalać, mimo, że to podobno on nie chce mieć ze mną nic wspólnego i taka to jest dla niego teraz ulga. to dlaczego ja musiałam znowu dokończyć to, co narozwalał? trochę szkoda, że teraz, kiedy dopiero co uporałam się - i tak nie do końca - z jednym problemem komunikacyjnym i nad głową zaczął wisieć kolejny. przed którym, nawiasem mówiąc, mnie trzy lata temu skutecznie powstrzymał.

to się wszystko jakoś łączy, cholera. uwielbiam moje świeże koleżanki - niekoleżanki (czyli nie takie od shoppingu i kawusi w centrach handlowych, bo nie mam takich na szczęście), ale poodpadali faceci. ja, która zawsze miałam tylu kolegów, na jedną koleżankę przypadało ze trzech - brzmi jak dobra orgia, nie? - nagle ostałam się bez żadnego. w, kurwa, miesiąc. jak nie mniej. tak, wiem Piotruś, Ty zawsze jesteś, pójdziemy się wygłupiać do Kopernika, obiecuję, ale wiesz jak jest - ja nie będę Twoją Renatą nigdy a Ty nie będziesz żadnym z moich kolegów. u nas jest inna relacja, choć szczera i fajna.

i need a hero. naprawdę. i nie żeby z nim sypiać czy żeby koniecznie coś damsko-męskiego między nami zachodziło. na Dźonego też nigdy nie spojrzałam jak na faceta, a mimo to hulało. pewnie dlatego runęła mi na głowę sprawa sprzed sześciu lat - skoro need a hero, to poszłam do.. może nie idealnego, do idealnego dla mnie.

no dobrze, mam jedno życzenie - nie musi ze mną sypiać, ale niechże umie grać w pokera. cygara nauczę go palić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz