carpe diem, huh? no to chwytam, non stop, nawet jak nie chcę to od stóp do głów go chwytam, każdy, bez wyjątku, od każdej strony, tej złej i tej dobrej.
myślałam sobie okej, nie masz nad tym kontroli, to chociaż zarządź tym, nad czym masz, czyli won Internetowi. jak zwykle, na miesiąc. przynajmniej się odciążę z tego dziwnego świata, w którym wszyscy mają jakieś dziwne problemy, cały czas w kółko o nich trąbią, szum informacyjny, szum łez wylewanych przez okna, dziś ten sypia z tą, jutro z tamtymi, te się pokłóciły jakoś makabrycznie, zaraz będzie rocznica rozwalenia się samolotu. dość, won, chcę odpocząć.
a gdzie tam! najwyraźniej tylko zwolniłam miejsce na namacalne kłopoty. brata z rodziną - żona i trójka dzieci - mi eksmitują z mieszkania. nie dziwię się wcale, a jeśli już to tylko temu, jakim cudem dopiero teraz. ponieważ brat ma bogatą kartotekę, to owszem, przyznali mieszkanie zastępcze, ale tylko bratowej i dzieciom, gdzieś na jakimś zadupiu. M. postanowiła ratować sprawę i poprosiła mnie o przysługę, ot, zwykłe napisanie maila. no, przepisanie. piszę więc i czytam, a tam jak wół: syn dość niedojrzale powiedział, że on ma to gdzieś, i tak sobie wróci do mamy. do mamy. swojej. czyli mojej. czyli tutaj. że co, kurwa?! po dwudziestu latach, jedynych dwudziestu latach, jakie miałam okazję przeżyć, mieszkania z alkoholiczką ma się tu zwalić replay w postaci alkoholika? i to, wiecie, faceta, czyli do tego wszystkiego dodajmy agresję, gdyż on słynie tam u siebie z cotygodniowych rozwalań okien, wyrywania kabli na klatce, bicia wszystkich, którzy mu się pod rękę nawiną, niezależnie od stopnia znajomości i spokrewnienia... i on ma tu mieszkać? z matką, której umysł osadza się gdzieś na poziomie ośmioletniego dziecka, z rozpieprzonym w drobny mak układem nerwowym, płaczącą ze strachu na, cholera, Shreku? w momencie, gdy mnie i ojca nie ma w domu przez 3/4 dnia? a nawet gdybyśmy byli, to co by to zmieniło? on? tutaj?
wypadłam więc jak siedziałam z pokoju, upewniłam się, że to prawda, że tak mówił, zobaczyłam na wpół proszący wzrok mamy, bo to przecież jednak syn i zapowiedziałam krótko, że albo on albo ja. żadnej taryfy ulgowej, żadne dopóki sobie czegoś nie znajdzie, no bo kurde, on by sobie nigdy nie znalazł, jeśli on tu przyjedzie, to ja wychodzę. i nie wrócę, dopóki nie wyjdzie. całkowicie mi wystarczy cotygodniowy, weekendowy stres, że przyjedzie na noc. taki ohydny, agresywny, zachlany. nienawidzę jego wizyt, nie znoszę bywać u niego, bo teraz to już non stop nawalony chodzi, ledwo się na nogach trzyma, mamy święta, cholera, a pierwszą decyzją odnośnie wizyt u rodziny była ta mówiąca o kategorycznym niebyciu u brata. a jak nie bije i nie rozwala to jest taki oślizgle, obrzydliwie nachalny. wyznaje mi dozgonną, braterską miłość, chce wzruszająco przytulać, a ja chcę go tylko odepchnąć i kazać spieprzać, byle dalej ode mnie. i naprawdę mam gdzieś, że jak tylko ktoś Cię skrzywdzi, jakiś mały skurwiel, to powiedz słowo, a ja się nim zajmę. krzywdzili. nigdy mu nie skorzystałam z oferty, bo żadna z tych krzywd jednak się nie kwalifikuje do odbierania delikwentowi życia.
i on miałby tu mieszkać? jednym z najgorszych wspomnień z dzieciństwa jest pewien poranek, gdy zbierałam się do szkoły, jeszcze wtedy podstawowej, wchodzę do kuchni a on na wpół siedzi - na wpół leży na krześle/stole i śpi skacowany. wyszłam przerażona i wysłałam tam ojca z tekstem, że ja tam nie wejdę, bo tam śpi Marcin. mój brat, cholera. i za każdym, absolutnie każdym razem widząc go sobie przypominam ten widok, to przerażenie, ten moment. nawet jak znajdował czas na bycie trzeźwym i w miarę porządnym, to widziałam tylko to. teraz nawet na to nie byłoby go stać. i siedzę jak na szpilkach, bo przecież mamy sobotę i czekam i nasłuchuję zarówno odgłosów na klatce jak i telefonu od bratowej, że zniknął. bo a nuż postanowi u nas spędzić noc, wytrzeźwieć i wrócić jutro do domu, póki jeszcze go ma?
damn, i tak się silę na nazywanie go bratem. przecież tak wielu określiłoby go wyłącznie synem mojej matki z poprzedniego związku, a ja lojalnie mówię per brat. i per siostra. i staram się tak o nich myśleć.
ja się do tego nie nadaję, ja mam mózg na inne okazje przygotowany, ja bym chciała dobra, szczęścia, radości, naprawdę, oddam dramy w dobre ręce, bo mnie palą i nie umiem się obchodzić z. jest tylu ludzi wokół, którzy muszą sobie problemy wymyślać albo rozdmuchiwać te posiadane, umieją je przeżywać, czerpią przyjemność z dołów, tną się pasjami, we wzorki, szykują sobie sznury, mają awaryjne pudło chusteczek, jakoś to tak z fasonem, swoistym, ale jednak, przeżywają, a ja co? mam tego tyle i ciut ciut a nie potrafię się rozsmakować. niewygodnie mi z nimi bardzo.
bo wstaję rano, chcę przed wyjściem poczytać o czymś niezobowiązująco, posłuchać piosenki, która może i ma smutny tekst, ale mi zależy na melodii i bang! jakoś się okazuje być dziwnie na temat, ten czy inny. wychodzę z czymś w uszach, tańczę sobie po drodze, jak przystaję to wydmuchuję dym w takt albo wystukuję tenże o udo, wsiadam do autobusu, obserwuję ludzi, dojeżdżam do pracy i już, ledwo dzień się zaczął a ja już mam głowę pełną wniosków, widoków, przemyśleń. z nieskrywaną radością zajmuję się tym, co nie wymaga ode mnie za wiele myślenia, przez osiem godzin mogę być bezmyślna, wracam do domu i bang! znowu coś. albo u mnie, albo u innych, albo oglądam coś, co jest znajome, albo nie jest, ale zaczynam się wczuwać i tak do wieczora.
codziennie przeładowana jestem tym wszystkim. i dochodzą kolejne fakty, wydarzenia, które mnie dotyczą, wszystko w skali dramatów dziejowych, nic normalnego, nie, że szklanka się stłukła, tylko skoro już, to albo szklanka, którą dostałam od... albo kogoś kaleczy tak, że lecimy na ostry dyżur, albo ta szklanka należała do brata i trzeba iść składać zeznania, albo celowo ją ktoś stłukł, bo chce się ciąć.
ach, bo no przecież. znajomych też mam takich z pierdolnięciem. cholera, idę ze święconką, kościół lokalny, więc spotykam znajomych i co? siostra im od roku nie żyje, just like that. i nie mówię o moich znajomych z domu starców, którym by siostra umarła tak naturalnie.
czasem muszę się powstrzymywać bardzo, gdy ktoś mi opowiada o swoim problemie, że rzuciła go dziewczyna czy chłopak, że nie zdali egzaminu za pierwszym podejściem, muszę się powstrzymywać przed wystrzeleniem tak? to przykre, ale sorry, poczekaj chwilę, bo muszę pójść sprawdzić kim był ten facet, którego moja matka wpuściła do mieszkania, wypuściła i teraz pyta mnie, kto to był, bo od czasu, kiedy wypuścili ją z psychiatryka, to kiepsko kojarzy fakty. trafiła tam po tym, jak przestała jeść przez tydzień i musieliśmy sprawdzić czy aby ten rak, którego miała kilka lat temu nie dał przerzutów. w ogóle szybko został wykryty, zaraz po tym, jak zakończyła swój romans z jakimś nikomu nieznanym gościem, którego syna próbowała swatać ze mną na odległość. dobrze, że to nie przerzuty, bo znów by zaczęła brać chemię podczas której pić nie wolno a ona waliła równo i wszyscy czekali czy po kolejnej butelce zasnąwszy się obudzi, czy może to była ta o jedna za dużo w jej sytuacji. ale nie, na szczęście to tylko trwałe uszkodzenie móżdżku, odwiedzaliśmy ją wśród pacjentów, którzy słyszeli głosy i patrzyli tak zabawnie, jakby chcieli Cię zabić. pewnie chcieli, bo im głos podpowiedział, że jesteśmy wrogami, którzy przyszli z zewnątrz i oni teraz muszą resztę oddziału przed nami ochronić. mówię Ci, jazda nie z tej ziemi. więc ja pójdę i puszczę Ci nowe nagranie mojej kuzynki, które wyciągnęliśmy od jej ojca, gdyż ona sama od dawien dawna się do nas nie odzywa, gdyż wymyśliła sobie, że zniszczyliśmy jej życie. pamiętam jak byliśmy na jej koncercie, wraz z moją siostrą i jej ówczesnym chłopakiem, który potem został jej mężem. po roku się rozwiedli i wszyscy mieli do mnie pretensje, bo go lubiłam i pewnie brałam jego stronę. bardzo brałam, zwłaszcza wtedy, gdy jeździłam do niej i pilnowałam czy sobie czegoś nie zrobi, znosząc cierpliwie, gdy robiła mi. albo czekałam godzinami aż skończy rozmawiać z netową miłością, która została jej drugim mężem. mają synka i mieszkają w Poznaniu i za każdym razem, gdy z sobą rozmawiamy, to mnie oskarża, że nigdy się nią nie interesowałam. że zawsze wolałam brata, który na moich kilkuletnich oczach pobił swoją matkę, która, tak nawiasem, jest i moją matką. ojca nie było, pracował, dobrze, że, bo potem na siedem lat przestał i utonęliśmy w długach, z mieszkania nas chcieli wywalać, pamiętam bajeczny moment tuż przed Wigilią mieliśmy termin, już byłam spakowana, gdy okazało się, że się udało zdobyć pieniądze na spłatę. w pakowaniu się mam doświadczenie, bo przecież jak była ta sprawa w sądzie, to miałam trafić do domu dziecka, kilka razy, także umiem się szybko pakować. szczęśliwie nie trafiłam. a chciałam, tyle, że za każdym razem, gdy trafiałam na salę rozpraw, to mnie zatykało, gdy miałam powiedzieć o tym patrząc rodzicom w oczy. zamiast tego trafiłam do szpitala, gdzie pobrano mi krew i okazało się, że mam żółtaczkę wszczepienną. dano mi takie fajne folderki, gdzie porównywano to do HIV i mówiono, że da się z tym żyć, bo niestety leczyć się nie da. a jak już się okazało, że się da, to miałam maturę, przed którą dzień mama trafiła do szpitala w stanie, jak mówi jej karta wypisowa, agonalnym, także sprawa mojego wirusa się, rozumiesz, rozmyła, bo ja nie umierałam w karetce, a ona tak, także wiesz, priorytety. no to Ty sobie słuchaj, ja pójdę sprawdzić faceta, i przyznam, że chwilowo Twoje rozterki miłosne mam gdzieś. ale nie martw się, przecież Ty moje też masz. ba! ja swoje też mieć muszę, bo tuż za rogiem czeka kolejna, na którą muszę mieć siłę i twarz, dlatego nie mam czasu się przejąć. tak gwoli refleksji tylko... to weź Ty się kurwa zastanów, kiedy coś w mojej obecności nazywasz problemem.
ale się powstrzymuję, bo sobie radzę jakoś. staram się przynajmniej iść do przodu. co doradzam innym, z całego serca.
ja chcę urlopu. i nie od pracy, szkoły, studiów. ja chcę urlopu od swojego życia. na czas jak najbardziej określony, nie po to przez to przeszłam, by teraz to kończyć, ale cholera, zmęczona jestem. troszkę.
i pacz pan, nawet jak jest sobota, mogę się wyspać, nie nastawiam budzika, to wstaję, jak głupia, o dziesiątej. pf.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz