czemu nigdy nie próbowałam się dostać na psychologię, mimo, że od zawsze miałam dryg do pomagania ludziom? i to nie tylko szczerą chęć - udawało mi się to najwyraźniej, skoro tylu ludzi do mnie wali nie z luźnymi rozmówkami ale właśnie z problemami. w szkole otaczali mnie tylko poważni koledzy (i koleżanki, tak się mówi koledzy) a jak się nawet wstępnie zadawałam z klasową imprezowiczką, to nie minął tydzień a już wiedziałam czemu tak imprezuje, przed czym ucieka. w necie też przecież - znajomi niektórzy żartują sobie, że mój nr gg swobodnie mogą zapisać per pani psycholog, ci, których znam tylko z Sieci też mi się zwierzają... no mam dryg i już. na studiach wybrałam sobie co prawda OGUN (przedmiot ogólno-uniwersytecki) na psychologii ale też lizałam temat, bo to były ledwie zjawiska w psychoterapii i to sam wstęp do nich.
więc dlaczego nie bardziej? bo mam straszny uraz do. jak każdy badacz, starają się poznać badany obiekt, zawrzeć jakieś ogólne teorie, schematy, szablony... tylko, że ich obiekt w tym przypadku to nie jeden związek chemiczny czy jakaś próbka, która ma wyczerpywalną ilość cech. oni się biorą za ludzi i nie jest to wyświechtany frazes tylko, że ludzie są różni. są. i oni sobie z tym, w większości, nie dają rady.
pech chciał - albo i szczęście, nie wiem - że mnie dotknął problem, który oni już ładnie nazwali, zapakowali i myślą, że znaleźli szufladkę. szufladkę z nabazgranym napisem DDA. i rozgadują się o nim, rozpisują, sama miałam wątpliwą przyjemność brania udziału w terapii - części przynajmniej, bo potem to padło - dla Dorosłych Dzieci Alkoholików. swoją drogą należy zwrócić uwagę na fakt, że padło. co? zaczęliśmy nie pasować do ich układu? wymykać się spod kontroli twardych prawd objawionych w podręcznikach?
w ogóle... pamiętam jak to było zorganizowane. pani psycholog, do której mnie wysłano bo mi coś odbiło i chciałam się przenieść z klasy integracyjnej, gdzie przecież program jest lżejszy, łatwiejszy, można mieć więcej luzu, do klasy normalnej, gdzie tyle wymagają, tyle nauki, roboty. jakaś dziwna musiałam być, więc mnie wysłano. no i ta pani psycholog postanowiła się nie wiem, chyba wylansować, nowe trendy rozpowszechnić i zorganizować ekhem, ekhem, grupę wsparcia bo to fajnie brzmi. nie wiem czy to w Ameryce wtedy było na topie i mieli przykazanie by biednych, zacofanych Polaczków otworzyć na świat bo grupę się dało zorganizować - czyt. kazać nam przyjść na 15-tą, wszystkim do jednego pomieszczenia - ale i nie bardzo wiedziano, co dalej.
polegało to na tym, że najpierw każdy się spowiadał a potem wykonywaliśmy masę jakichś ćwiczeń. to się tylko w telewizji, np. w oglądanym przeze mnie ostatnio Mentaliście tak wydaje, że ćwiczenie zaufania, polegające na tym, że stajesz do kogoś plecami i lecisz w tył a ktoś ma Cię złapać, jest takie rewolucyjne. że jak złapie to Ty mu już ufasz bezwzględnie. owszem, jest naturalna obawa, odruch powstrzymujący, podobny do tego, gdy upadając do przodu wyciągasz ręce czy zamykasz oczy, gdy coś z naprzeciwka leci ale to tyle. w końcu lecisz do tyłu i... i nie ma jak na filmach, że doznajesz objawienia a świat jest lepszy. ot, złapał Cię. fajnie.
jedynym skutkiem tej całej terapii, to to, że świeciliśmy potem dla siebie, jak w reklamie wody z Anią Przybylską, na korytarzach się wypatrywaliśmy i mówiliśmy sobie cześć. co powodowało milion pytań ze strony znajomych - a skąd Wy się znacie?
strasznie mi to pomogło, no niebywale wręcz.
i byłabym pewnie niesamowicie niesprawiedliwa, gdybym na podstawie jednej nieudolnej pani, oskarżała większość towarzystwa psychologów, prawda? prawda.
niestety, podobnej chęci misyjnej uległo wtedy całe ciało psychologiczne, zrobiliśmy się - DDA - modni, gdzie nie trafiałam na artykuł z sekcji psychologicznej, to było o nas. problem polegał na tym, że prawdziwe to było może w 20%, które wywnioskować może sobie każdy, kto chwilę nad tematem pomyśli. cała reszta to kompletnie błędne teorie, niezgodne ze stanem faktycznym, i to one były rozdmuchiwane, to na nich się skupiano. co mnie irytowało, bo jeszcze pół biedy, gdyby oni sobie tak pieprzyli dla siebie. ale nie, to miało przecież uświadamiać społeczeństwo, społeczeństwo które pojęcia nie miało o temacie i polegało na tych bzdurach całkowicie. i potem kto obrywał rykoszetem? ano my. no bo przecież napisali.... najpierw chciałam tłumaczyć, potem na no bo ja czytałem/-am reagowałam lekceważąco, oznaczało to dla mnie blokadę nie do przeskoczenia więc sobie dawałam spokój z wyjaśnieniami. napisali, to święte. a to, że ja mogłabym im opowiedzieć jako reprezentantka opisywanej grupy, to nikogo nie obchodziło. naturalny więc był wniosek, przyznam, że krzepiący - a może ja po prostu taka nie jestem? może to nie jest przesądzone, że mając matkę alkoholiczkę muszę być DDA?
w końcu jednak przeszli do następnego etapu - publikacji rozmów z DDA. i faktycznie, to było o mnie. te rozmowy były świetne, pozwalano - najczęściej, bo bywały takie, gdzie starano się w jakiś sposób nakierowywać rozmówców na odnoszenie się w tonie tych ich ubzduranych teorii - im mówić swobodnie, niemalże to były monologi tych ludzi. i tak, tam się odnajdywałam świetnie. wtedy się upewniłam. ja jestem DDA - psychologowie nie mają o mnie pojęcia.
piszę o tym teraz i tu, bo Gazeta Wyborcza rozpoczęła akcję zarówno uświadamiającą jak i będącą, no, mającą być, wsparciem dla takich osób jak ja. i cóż się okazuje? ano znowu to samo: wywiad z Agatą Passent jest świetny. choć może i nie świetny ale mówiący dokładnie o tym, co przeżywają takie dzieciaki. i co? czy Passentówna - poza czyimiś poglądami i sympatiami - jest jakąś wariatką? wyrosła na dziwoląga? obsesyjnie wszystko kontroluje? no przecież nie ma rady - gdyby była taka, jak mówi ta pani to by to każdy widział, w jej felietonach, rozmowach z nią, no przecież Agata jest osobą publiczną i każdy by widział, że z nią zawsze było coś nie tak. tymczasem jest całkiem normalna, zwyczajna babka. ma swoje poglądy, nie ze wszystkimi się muszę zgadzać ale to akurat ludzkie. gdy moja siostra miała osiemnastkę i poszliśmy na taką ąę kolację, to siedziała tam Passentówna i nie miała ani czerwonego nosa, ani zielonych uszu ani niebieskich dłoni. normalna kobieta. a nie zastraszony potworek, jakiego rysują psycholodzy w tych wszystkich, pożal się panie, wywiadach, studiach i innych formach twórczości nt. DDA.
nie wiem, może sabotuję właśnie dzielną, dopiero rozpoczynającą się, akcję Gazety ale przepraszam - mnie to już zaczyna zwyczajnie wkurwiać. nie wkurzać, nie irytować - dosadnie wkurwiać, gdy otaczają mnie ludzie, którzy naczytali się o DDA i myślą, że wiedzą wszystko. nie sposób ich obwiniać - w końcu dlaczego mieliby nie wierzyć komuś, czyje literki przed nazwiskiem i kilka dyplomów ma być gwarancją tego, że wiedzą co mówią i należy im ufać, bo jak nie oni to kto? najwyraźniej ja. i każdy mi podobny. oczywiście, proszę mnie opacznie nie zrozumieć, możliwe, że w każdym innym temacie tak jest, możliwe, że my nie jesteśmy wdzięcznym obiektem a każdy inny tak, ja nie nawołuję do ogólnego braku zaufania dla psychologów. możliwe też, że jest to kwestia płynna i póki co tkwią w błędzie ale potem się doinformują i będą głosić coś zgoła innego, coś co będzie bliskie prawdzie ale niech, cholera, nie przyjmują postaw nauczycieli społeczeństwa bo w tym momencie nie mają dostatecznych kwalifikacji. w temacie DDA. niech wezmą sobie dzieciaka na tydzień, miesiąc do domu, obserwują i skrzętnie zapisują, niech dadzą mu się wygadać, niech spotkają się z nim jak dorośnie i piszą dalej, dopiero wtedy niech się biorą za nauczanie. a póki co niech puszczają w eter wywiady, takie jak ten z Agatą. wtedy społeczeństwo czegoś się dowie.
i niech nie robią z nas atrakcji turystycznej, gdzie pochylają się nad nami raz na pół roku czy rok, wielkie halo a potem cisza. tak samo zresztą wyglądają reakcje ludzi wokół o matko boska, Twoja mama pije, biedna Bee i cisza. jakbym miała grypę, która minęła i koniec problemu. a gdy mówię o czymś po jakimś czasie, no bo przecież DDA jest stałe i ja tak mam przez 365 dni w roku to się wszyscy dziwią. i że jęczę i po co znowu i czemu wywlekam. bardzo, kurwa, dziękuję za takie akcje sekundowe. robi się dym w mediach i milknie. i znowu i milknie. hip hip hurra!
mamy potrzebę kontroli, wszyscy, jak jeden mąż. tak wszędzie jest napisane. albo nie piją albo są alkoholikami, wszyscy, jak jeden mąż. wiecie co? mam dwójkę rodzeństwa - siostrę i brata, tak? i faktycznie, Gośka ma straszną potrzebę kontroli, wszystkiego. chciałaby dostawać raporty z życia wszystkich bliskich osób, pełen wgląd, męża swojego kontroluje w sposób koszmarny, sama patrzyłam na to z wytrzeszczonymi oczami - telefony co 5 minut, smsy, sprawdzanie poczty, toreb, kieszeni, wszystkiego. okej, ona tak. rozumiem, że powinnam mieć tak samo, no bo wspólny dach, nie? a tymczasem to jest dla mnie ohydne, brzydzę się takiego zachowania i nie wyobrażam sobie bym mogła coś takiego robić. i nie z braku chłopaka, bo jak miałam to też tego nie robiłam. mimo, że sam mi kiedyś, gdy mu o siostrze opowiadałam, żartem pewnie, hasło dał. nigdy się do tego nie posunęłam. a siostra spokojnie, codziennie, on o tym wie i nic nie może poradzić. nikt nie mógł.
brat? brat przecież też pije. tak, on tak. dużo, regularny pijak się z niego zrobił. i ja pewnie powinnam być ta niepijąca? tu pisałam jak było - do pewnego czasu faktycznie, wcale ale potem i teraz? czemu nie? i nawet mi się zdarza upić. to nie jest na pewno powód do dumy, nie w tym tonie to piszę. piszę to po to, by pokazać, że to nie jest jedna linijka, którą można wszystkich absolutnie odkreślić, zalepić teren taśmą z napisem DDA i do każdego pasuje lansowany model.
i choć tyle się mówi o tym, że uogólnienia są złe to się je stosuje. nawet ci psychologowie, co to najpierwsi są do besztania za uogólnienia, bo przecież każdy człowiek jest inny, lecą w takie tony. o ironio, właśnie tam, gdzie najmniej powinni.
chcecie się czegoś dowiedzieć o DDA? rozmawiajcie z DDA, słuchajcie ICH a nie tych, którzy myślą, że coś o NICH wiedzą. w tym przypadku to się nijak nie sprawdza. a boli cholernie, bo tych bzdurnych założeń są miliony i zamykają one dostęp do kogokolwiek, bo się odechciewa przedzierać i naprostowywać. skoro chwila nie minie a znów pojawi się akcja, która nie tyle uświadomi, co utwierdzi w tych błędnych założeniach. a co najgorsze - stawiają nas na straconych pozycjach bo stawiają nas w bardzo złym, politowania tylko godnym, świetle.
tak, tak, tak, trzeci raz to napiszę, żeby potem nie było - nie mówię, że wszyscy i nie mówię, że w każdym temacie. nie uogólniam. bo mi tu wyskoczy zaraz jakiś porządny psycholog i powie, że tak nie ma. okej, on nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz