10.11.2010

gwoli update'u.

lubię ten moment, tuż przed skokiem. gdy się cichutko przyczajam i często jestem jedyną, która wie, że będzie burza lub choćby mżawka. spokojnie sobie siedzę, czekam, patrzę aż przeciwności zwiedzione moją biernością, znikną a wtedy ja bum. bywa, że wykorzystuję ten okres przyczajenia na obserwację, chłodną kalkulację konsekwencji i stwierdzam, że nie ma co jednak. za to jak mi zależy to nie rezygnuję.

z przyczyn ode mnie niezależnych nie mogłam po prostu pójść twardym krokiem przez dziedziniec uniwersytecki, aż do dziekanatu, gdyż konsekwencje finansowe odbiłyby się na zbyt wielu osobach na których odbić się nie powinny oraz, nie ukrywajmy, na mnie. tzw. trudne sytuacje są mi znane i obcykane ale głupotą byłoby celowe ich pogarszanie.

no w każdym razie już jestem rozstana z UW oficjalnie. a to oznacza, ni mniej ni więcej, że mogę odzyskać oryginał mojej matury i tak wyposażona udać się do Urzędu Pracy. i proszę łaskawie wycofać ten żal ze spojrzeń bo ja się cieszę z takiego obrotu sytuacji. w końcu nie kto inny, jak ja sama zdecydowałam o porzuceniu tej drogi kariery.

czy gdyby było mnie stać na kontynuację to moja decyzja byłaby inna? trudno powiedzieć, pewnie nie acz może podjęłabym ją później. polonistyka zgłębiana nie okazała się być atrakcyjnym konikiem, żeby stawiać nań przez pięć lat. zaczęła mi brzydnąć już gdzieś koło marca i nie z uwagi na sesję - zupełnie inaczej sobie to wyobrażałam. to, co do tej pory mnie fascynowało, sprzedawano mi - dosłownie, heloł. cztery tysie za rok - w formie ciężkostrawnej, okrojonej ze wszystkich dotychczasowych atrakcji. jak pacjenta na chirurgii, kładziono mi ten język, który ma przecież tyle przeuroczych niuansów, do obróbki. bardzo fajnie, lubię schematy, geometria mnie bardzo kręci, nawet, jak mi już wytłumaczono co oznaczają różne literki w fizycznych wzorach, to mi się podobało ale... no właśnie, fizycznych, geometrycznych. a tu? cały urok humanistyczny do śmieci, pracujemy na języku. fuj.

rozkładanie wierszy czy utworów pisanych wierszem, na czynniki pierwsze jest bardzo nie dla mnie. po pewnym czasie już nie byłam w stanie czegoś przeczytać normalnie, bo dzieliłam na sylaby, rymy mi w głowie krzyczały, nie ponosiła mnie wyobraźnia tylko beznamiętne tropienie co autor miał na myśli. a gówno mnie obchodzi, co miał na myśli - dla mnie ważne zawsze było to, co udało mu się przekazać mi, jaki użytek ja z tego robiłam, mogłam osądzać bohaterów po swojemu a nie tak, jak mi nakazano.

pewnie dlatego tak lubię muzykę - teksty - z lat 60. i 70. bo można było wejść z nimi w jakąś osobistą relację a nie pod dyktando popu, gdzie wszystko jest na tacy.

słowem - kwestia finansowa była tylko kroplą, która przeważyła.

i co teraz? teraz idziemy wg ustalonego planu - w poniedziałek (wcześniej albo dziekanat zamknięty albo dumnie świętujemy odzyskanie niepodległości) idę po papiery, później do urzędu, jak pisałam i do roboty. to mnie spełni w większym stopniu niż studia - po pierwsze moja praca będzie oceniana co miesiąc, wraz z wypłatą a nie jakieś pierdolenie panda 3, co nie wiem w jaki sposób miałoby mnie satysfakcjonować. chyba tylko dawałoby mi złudne nadzieje, że jak już się przemęczę te pięć lat to może... może? ja nie chcę może.

i jeśli nawet będzie to sprzątanie - piszę nawet, bo to jeden z fachów, którym próbuje się mnie wykpić - to będę wiedziała ile jestem w tym warta.

co do studiów to też mam plan, na razie rozmyty ale pewny: zarobię, to pójdę. na zaoczne, bo wieczorowe to jest śmiech na sali, zero szans na cokolwiek poza bo zajęcia i tak od 9, 10. i na pewno nie na polonistykę. i've been there, done that and I didn't like it.

co do terminu to mogę się starać wyrobić w.. chyba trzech latach, bo tyle jeszcze ważna jest matura. a jak nie, to się porwę na tę z matematyki. ale na pewno na poziomie podstawowym. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz