20.10.2010

kawa na ławę a karty na stół.

właściwie nikogo nie powinno specjalnie dziwić, że nie da mi się w kaszę dmuchać. nie z takimi genami.

w M. nigdy nie zagasł płomień wzniecony w czasach PRLu, T. natomiast jest głęboko zniesmaczony teraźniejszością. do tego stopnia, że się wdaje w jakieś pyskówki na forach i z braku fanów - bo posługuje się przy tym językiem niekoniecznie zrozumiałym dla użytkowników owych for - dzieli się treścią wpisów ze mną. jeśli o mnie można powiedzieć, że wsadzam kij w mrowisko to on wstawia całe drzewo i to w rój szerszeni, bo się pałuje - stara pałować, jednocześnie błyszcząc intelektem - z tymi od krzyża, od Kościoła w ogóle, od PiSu i tak dalej, i tak dalej. macham ręką i słucham, choć przy całym poparciu dlań, uważam, że jakimiś kiepskimi metodami się bierze za te rewolucje. jego cokolwiek, przyznaję, sporawe ego, podsycane ciągłym słuchaniem ♫Strachów na Lachy, co nawiasem mówiąc jest dla mnie o tyle uciążliwe, że ja Grabaża nie lubię, ostatnimi czasy zrodziło ideę założenia partii. program, z tego co zrozumiałam, miał zakładać działanie przeciwne planom Kononowicza - legalizację wszystkiego. mniemam, iż wynika to z prostego faktu, iż mu legalne życie dało w kość cholernie i bardzo chętnie by się skłonił ku rozwiązaniom nielegalnym gdyby... były legalne. po wysłuchaniu jego dumnego wywodu zadałam pytanie - gwóźdź do trumny idei; mianowicie spytałam o to, co zrobiłby z tymi od legalizacji zioła, bo na bank by się do niego zwrócili. wiedziałam co robię, bo T. przy całej swojej liberalności, tolerancji i w ogóle, za legalizacją choćby i najmiększych narkotyków absolutnie nie jest. i mu entuzjazm ostygł a wraz z entuzjazmem siadła idea zakładania partii. spełnia się za to na forach.

dlatego nie miałam szans by wyrosnąć na pokorne cielę. w szkole już miałam problemy, choć każdą z rzeczy zrobiłabym spokojnie po raz drugi. przez rok byłam w konflikcie z moją polonistką, innym razem mnie zawiesili za napisanie o Lolicie, mój dziadek nie mógł się pogodzić z faktem, że ja z kolei nie godzę się na wyznawaną przez niego regułę - pan/-i profesor ma zawsze rację. a ni chuja, jak nie ma to nie ma.

przypomniałam sobie o tym wszystkim dlatego, że nawet teraz, gdy mam do czynienia z dorosłymi ludźmi, już nie muszę się obawiać pani profesor i mogę mówić o Lolicie czy Hitlerze, co mi się żywnie podoba bez obaw, to nadal jest jakieś... ja nie wiem, tchórzostwo? konformizm? lenistwo? hipokryzja?

co sprawia, że gdy mówię publicznie, że moja antyidolka, a nazwałam ją tak tylko dlatego, że kto czyta mój bliplog dłużej niż miesiąc ten wie, o kim mówię i jest to tak oczywiste jak Najpiękniejsze Cycki Hollywoodu = Scarlett Johannson, cośtam cośtam to mnie zawalają ludzie nie tyle pytaniem, co prośbą o doprecyzowanie o kim mówię i koniecznie w tajemnicy pod kłódką? nawiasem mówiąc wszyscy obstawili trafnie, więc po co ta konspira? jeśli kogoś nie lubię i decyduję się o tym mówić publicznie, to znaczy, że bardzo tego kogoś nie lubię, z bardzo konkretnych przyczyn i te osoby świetnie o tym wiedzą, nie muszę nic przed nimi zatajać.

to by zresztą było strasznie słabe, gdybym do Królowej startowała z buziaczkami i komplemencikami a pod kłódką i poza monitorem obrabiała jej dupę, aż miło. i to nie jest tak, że musiało to we mnie tygodniami dojrzewać i ojej, czy ja dam radę jej powiedzieć, że jej nie lubię i może nie będę jej mówiła i nie będę dawać do zrozumienia, że jej nie lubię... to było i jest dla mnie całkowicie naturalne - nie lubię laski, znam odpowiedź na pytanie za co jej nie lubię, ona o tym wie, nie przepada za mną takoż i układ jest czyściuteńki. ot, się nie lubią.

dalej sprawa z notką. a czemu ja nie zamknę komentarzy, a czemu ja odpowiadam, a czemu ja.. pytanie jest inne - a czemu ja to napisałam? mogłam przewidzieć, że jeśli nie piszę czegoś tak neutralnego, jak moje zdanie o płycie czy o tym jak spędziłam dzień - może i to nie jest neutralne ale niespecjalnie podlega dyskusji - to ktoś będzie miał jakieś ale, nie? no dobra, no i? ja nie rozumiem, mam z ludźmi nie rozmawiać, bo mają inne zdanie? mam zapraszać tylko tych, co mi będą przyklaskiwać i mnie pozdrawiać i lajkować na Fejsie? nie ze mną te numery.

ten były przyjaciel, o którym była notka jakiś czas temu, nieważne jaka bo nie o to teraz chodzi, miał i pewnie ma nadal - nawet jeszcze bardziej - poglądy o dobre 170 st. różne od moich. i co? dwa lata z hakiem, dzień w dzień, świątek, piątek, od rana do popołudnia późnego z nim rozmawiałam. dyskutowaliśmy pasjami. mniemam, że powinnam mu kazać spadać na szczaw, gdy się ze mną nie zgodził w czymś? nawiasem mówiąc to akurat jego działka.

naprawdę, to jest dla mnie niepojęte bo jestem przekonana, że umarłabym z nudów wśród samych popleczników. nic rozwijającego, null, zero. problem z tymi od feminizmu polega raczej na tym, że kuleją z rzeczowością ale i tak czytam co piszą i jeśli jest punkt zaczepienia, to reaguję. jak mi się odechce dyskusji, to wezmę bloga pod pachę i sobie pójdę. i nie, że dam adres temu i tej, nie nie. ma być sprawiedliwie - jeśli nie przyjmuję ciosów to i dziękuję za uściski.

a na koniec dość przykra sprawa. bo że ludzie tam gdzieś sobie żyjący to oszuści, hipokryci, intryganci i tak dalej, to wiedziałam, niestety, od dawna. załamywałam ręce i starałam się od takich trzymać z daleka, bo wiedziałam, że uda mi się trafić na szczerych, uczciwych, nonkonformistycznych, może za cenę bezczelności ale takich w porządku. i trafiałam. cieszyłam się, jak dziecko, gdy mi się udawało, stawiałam w kontrze, gdy ktoś mi zjadliwie mówił, że wszyscy to źli i niedobrzy ludzie... ja już pomijam sytuacje, w których ja padałam ofiarą, kiedy ktoś patrząc mi w oczy gadał jakieś bzdury, choć nie słynę z mordowania i mógł mi spokojnie powiedzieć prawdę. ja nie mówię o przyjaciółeczkach, które wbijając mi nóż w plecy, zapomniały mnie pocałować w tyłek. martwi mnie to, że wśród swoich natrafiam na przebłyski takiego tchórzostwa, kiedy to robią na zewnątrz słodkie minki, wszystko gra a później mi opowiadają jak to je bolą mięśnie twarzy od przyklejonych uśmiechów. próbuję, staram się szczerze, zwłaszcza biorąc pod uwagę skalę zjawiska, zrozumieć po co w takim razie je przyklejają - nie muszą przecież od razu iść widowiskowo na noże, można się nie lubić bez okazywania sobie tego na co dzień - ale nie łapię. oni się z tym męczą, ich ofiary nieświadomie im dokładają i się tworzy błędne koło. już nawet z prozaicznej wygody nie chciałoby mi się w coś takiego zabawiać. oczywiście, oczywiście, nie są to bezpośrednio moje sprawy więc się nie wtrącam ani nie wpływa to jakoś znacząco na jakość mojej znajomości z tymi osobami acz głupia nie jestem i widzę i zapamiętam - może nie to, że kiedyś mogą mi słodzić a za plecami podsalać bo skoro mianują się bliskimi mi osobami to wiedzą, że takiego gówna nie kupuję a jak wypatrzę to po ptakach ale wiem już jedno: dozować informacje dla plotkar, bo niech się karta odwróci to ja dobrze wiem na co je stać. (tak, plotkar płci żeńskiej, plotkarze mnie szczęśliwie omijają albo ja ich.) odnośnie plotek dostarczanych mi to jest to spory tombak, bo pozostaję w impasie - nie powiem, że wiem, bo wkopię źródło, tak? ale bardzo mi ciężko nie reagować, gdy ktoś mi coś mówi, co stoi w jawnej opozycji dla tego co o nim wiem. bywa to zabawne też - grupa lasek, jedna opowiada o pannie X, która ma zaraz dotrzeć, jakieś soczyste fakciki. gdy panna X dociera to ja, jak i cała reszta, wiemy już wszystko poza tym jak wygląda. i żadna na żadną nie spojrzy bo chrząknie albo parsknie śmiechem albo coś. no żeż kurwa mać. poszłam, wyszłam, więcej do nich nie wrócę.

nie wiem, może to ja jestem naiwna i powinnam trochę poudawać, może to się opłaca w jakiś, nieznany mi dotąd bo skąd?, sposób? może ta naturalność, z jaką wygłaszam swoje opinie to już skaza powstała na wskutek zbyt rozbuchanego ego i kieruje mną tak naprawdę bezczelność? może powinnam widzieć inne wyjście niż mówienie wprost? może ta odwaga, choć ja tak tego nie postrzegam, jest powodem dla którego zaliczyłam już kilku wrogów? ale sorry, dopóki zjednuje mi też kilku przyjaciół, to się jej nie pozbędę.

jedna prośba tylko - przestańcie mi wyznawać dozgonne uczucie i wdzięczność za to, że miałam odwagę powiedzieć to, co reszta miała na końcu języka. poświęćcie energię na mówienie samodzielne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz