14.08.2010

w kręgu tajemnic.

zastanawia mnie, frapuje wręcz a wreszcie i nieco martwi, co ludzie takiego widzą w zatajaniu przede mną prawdy? i o ile na to pytanie znalazłabym odpowiedź, to już na szczegółową formę tegoż nie bardzo. mianowicie co widzą w zatajaniu przede mną prawdy w sytuacji, gdy wiadomym jest, że ja ją wcześniej czy później odkryję? poważnie, jak już kłamać to wtedy i tylko wtedy, gdy prawda nie musi wyjść na jaw. że zyskują na czasie? bynajmniej, nawet ów działa na ich niekorzyść bo im później się dowiaduję co i jak, to nie dość że jestem zła, bo ta prawda najczęściej jest niemiła, to jeszcze jestem wściekła, że tyle czasu ją przede mną ukrywano, pozwalając mi nieskrępowanie postępować wg reguł tego, co wciśnięto mi w zamian. czyli no tak jakby idiotkę się ze mnie robiło, a? dla mojego, kurwa, dobra, tak? paradne, doprawdy.

moja rodzina, zarówno po mieczu jak i po kądzieli, słynie z różnych rzeczy. a to humaniści, a to lingwiści, a to chemicy, a to dyrektorzy, a to respekt na rynku mają, a to coś. wewnątrz rodów słynie z jeszcze jednej cechy - właśnie takiego wciskania kitów a w najlepszym wypadku, zatajania. i to nieważne, że są zupełnie różni - to ich łączy. no i ja.

dopływem od strony T. toczą różne rodzinne brudki. jak chyba u każdego. nie będę ich wyjawiać, bo ekshiblogcjonizm ekshiblogcjonizmem, ale są granice. wyjawię natomiast, że po pierwsze ja się o wielu dowiedziałam po latach - a nie musiałam, powinnam była wiedzieć wcześniej a po drugie część z nich wcale nie zasługuje na pejoratywne miana.

np. po wielu, wielu latach dowiedziałam się, że pewna ciocia jest byłą żoną mojego T. straszliwe! sam fakt, że żonę posiadał mnie zwyczajnie zaskoczył ale to tyle. o wiele gorzej zniosłam fakt, że dowiedziałam się tego od... no, nie od tych osób od których powinnam się była tego dowiedzieć (o T. nie wspominając). albo w wielkiej konspiracji powiadomiono mnie, że jedna z moich kuzynek jest homoseksualna. i to też w jakichś chorych okolicznościach, bo się dowiedziałam też przypadkiem, od kogoś kto nie był nazbyt wiarygodnym źródłem na ten czas, więc poszłam skonfrontować. i to już mnie, przyznaję, zirytowało. no bo no jasna cholera i mać, co tu do ukrywania jest? zamiast wdzięczności za to, że mnie chronili to tylko zarobili moje przypuszczenie, że się tego faktu wstydzą.

i tak mój zasób wiedzy jest po stokroć bogatszy, niż zasób wiedzy mojej kuzynki-Hiszpanki. ta to się dopiero porusza jak dziecko we mgle. nie ma w tym jej winy ale trochę mi włosy dęba stają, gdy z nią rozmawiam i mówię (np.): no, i Agnieszka przyjechała ze swoją dziewczyną nową, bo się z poprzed... a ona na mnie patrzy zaskoczona: co?! ale jak to? jaką dziewczyną? tak, każdy jej przyjazd oznacza choćby jedną nockę spędzoną na aktualizacji jej zasobów.

od strony M. jest nieco lepiej, bo przeszli traumę rzeczonej M., gdy odkryła, iż jest adoptowana. chyba ich to nauczyło, że lepsza zła prawda od dobrego kłamstwa. choć może nie do końca, wszak.

nie muszę chyba na nowo opowiadać o tym, że jest drama z bratem moim bo poszedł w stronę dziadka i M. i stał się horrorem dla swojej rodziny. że syf już trwa od paru ładnych lat i, bez ironii, przecież to mój brat w końcu, wszyscy są tym totalnie załamani - poza nim, jak mniemam. dawkowano mi relacje, opowiadano w formie bardzo odtłuszczonej w trosce o nie wiem sama co. akurat oszczędzanie mnie w przypadku, gdy w grę wchodzi alkoholik, jest kompletnie bez sensu. wolne żarty, panowie, kto jak kto ale ja z tematem jestem zaznajomiona już od kołyski - w życiu nie miałam kołyski, tak btw. - więc zbędna troska. raczej zafałszowywano mi obraz i myślałam, że jest lepiej. aż tu pewnego dnia coś się stało, ktoś się zapomniał, powiedział mi a ja stałam w szoku. kurde, mogli mnie przygotować. ja wiedziałam - i widziałam - co nieco, w jego wykonaniu ale z częstotliwością tak raz na pół roku. a teraz się okazuje, że on non stop, cztery dni w tygodniu i bynajmniej nie na smutno ani na wesoło. ale to nic w porównaniu z.

dziś była, jest właściwie nadal, drama kolejna. M. tam pojechała jako katalizator. podobno jej nie rusza, choć pamiętam jak ruszał, no ale. może przestał. sprawa jest bardzo poważna, więc się różne rozmowy odbywały i od słowa do słowa dowiedziałam się, że.... mój brat nie jest już mężem swojej byłej żony. rozwiedli się po cichu, z uwagi na jakieś kłopoty finansowe, taktycznie się rozwiedli no ale jednak rozwiedli. wcześniej byłam przekonana, że bratowa ma jakieś emocjonalne opory przed rozwodem - nie rozumiałam jej w sensie pewnie też bym się nie rozwiodła na jej miejscu ale dało się przyjąć, że jej to jeszcze sprawia trudność. ale teraz? nawet się nie zdążyłam porządnie zszokować tym, że nic mi nie wiadomo o rozwodzie własnego brata, bo zaraz pojawił się alert w głowie to po co ona z nim jeszcze mieszka?!

na perwersyjne zabawy kat-ofiara to sobie można pozwolić, gdy w grę nie wchodzi trójka dzieci, które już z ojcem nie chcą mieć nic wspólnego. mnie M. nie biła a i tak marzyłam, by się wyprowadziła, więc co muszą przeżywać te dzieci, boże.

do tej pory było mi bratowej bardzo żal, podziwiałam ją na swój sposób, myśląc, że ona to znosi dla dobra dzieci, że dlatego się nie rozwodzi. teraz mam w głowie bajzel. czy ktoś, kto heroicznie wytrzymuje sytuację, w której tkwi na własne życzenie - nie, nie, że sama jest sobie winna, nie że zasłużyła i nie, że wiedziały gały, co brały - nadal jest bohaterem? nie mówię nie ale bardzo, bardzo duże NIE WIEM.

tak więc, jak widać, nic nigdy nie przychodzi dobrego z zatajania przed innymi - nie daj bóg bliskimi - ani rzeczy łatwo weryfikowalnych, ani sprzedawania wersji ocenzurowanej. a już przede mną z pewnością.

a teraz wracam do siedzenia i czekania. może być różnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz