gdy zasiadłam do pisania tej notki, to w głowie świtał mi nieco inny tytuł, bardziej - w ogóle - radykalny. że nie lubię swojej pamięci. teraz jednak - nomen omen - poprzypominały mi się momenty, gdy ją ceniłam bardzo, więc bez osądów. wyjdzie w rachunku.
nie lubię jej dlatego, że jest całościowa. nie pamiętam imion albo nazwisk albo stroju albo miejsca albo muzyki albo dialogów albo gestów albo atmosfery albo uczuć albo. wszystko naraz. przenosi mnie ta pamięć dziwna, jak dźwig czy inna łapa w lunaparku, wyciągająca tandetne zegarki i obleśne pluszaki, w miejsca, na nowo. nie tylko film oglądam, gram w nim na powrót. na języku czuję smak, w nozdrzach zapach, nie czuję co prawda nacisku, w momencie gdy następował uścisk ale pamiętam w którym miejscu, w głowie rozbrzmiewa muzyka, przeplatana dialogiem, w żyłach pulsuje krew w rytm tejże muzyki - jak wtedy. kiedy?
co najlepsze, nieważne kiedy. nie jest histerycznie wybiórcza, że tylko kilka przypadków, wedle hierarchii.
nie lubię jej dlatego, że mało kto daje wiarę w powyższe i zakłada, że jeśli pamiętam, to było ważne. nie tędy poznaję wagę. co najlepsze, to się wszystko dzieje mimochodem. wystarczy, że ktoś niedokładnie zacytuje kogoś, kogo słyszałam na żywo i leci. poprawiam dialog, za nim widzę twarz, potem do czego twarz jest przyklejona, potem gdzie ktoś stał, kto stał obok, przed, za, pomiędzy. słyszę, co grało, czuję się przytłoczona - jak zwykle, gdy bywam w tłumie, albo mi ciepło, jeśli to było latem, albo zimno, jeśli jesienią, albo jestem pełna energii - jeśli mówimy o koncercie. albo trafiam naprawdę drugi raz w to samo miejsce i mogę lecieć jak z wiaderka - pan tu nie stał! a tamta pani brzdąkała bransoletkami. czy ta pani była istotna? nie. po prostu była w tym miejscu.
nie lubię jej dlatego, że jedyne, co mogę zaoferować to forgiven, not forgotten i nie dlatego, że mam złe intencje. nie, że się podobnie ubierzesz, zabierzesz w to samo miejsce czy włączysz nie tę piosenkę, co potrzeba. zrób gest i leżę. i naprawdę naprawdę, mnie też to męczy, no bo przecież na co mi byłby taki scenariusz? potrafię dawać drugie szanse i, teoretycznie, czyste karty. i nie dlatego, że się czaję, tylko to jest jak wielka taśma filmowa i trzeba by wyciąć klatkę. póki co nie ma takiej opcji. może medycyna o mnie pomyśli.
nie lubię jej dlatego, że muszę się tłumaczyć z niebycia wredną i wypominającą. oczywiście, czasem nie zawadzi bo to typowe - nie pamiętać w mig o swoich potknięciach, więc część wypominam, owszem ale o wiele częściej niecelowo, aniżeli z rozmysłem.
skutecznie ukraca to szanse na wmawianie mi czegoś, wypieranie w żywe oczy ale to tam... mały fragment całości.
nie lubię jej dlatego, że mam ją taką od kiedy... pamiętam ale stosunkowo rzadko mówię o niej głośno. i przez te 22 lata - no dobra, 20, choć przebłyski niemowlęctwa posiadam - ludzie nieświadomie mówili coś, co zostawało do dzisiaj. niechcący mi dokładali. mogę udać, że nie pamiętam ale w końcu to dogania. przypadkiem, rzecz jasna.
nie lubię jej dlatego, że jest odporna na używki, cwaniara skubana. nie ima się niczego, w żadnych ilościach. nie idzie w parze ze świadomością i jeśli nawet ta umknie na nocny fajrant, to pamięć zostaje. wtedy raczej się znajduje ze wstydem, jeśli już.
nie lubię jej, ostatnimi czasy zwłaszcza, dlatego, że jedna osoba w pobliżu ze swoją się rozstała a druga ma stosunki przerywane i kto zostaje na posterunku? i kto pamięta, że zdanie w dniu dzisiejszym zostało powtórzone po raz piętnasty? i kto tego od stosunków przerywanych w zakłopotanie wprowadza, bo do tej pory pamięć miał iście słoniową a teraz nieco szwankuje. i to w sytuacjach bezspornych, sprawdzamy, wychodzi na moje i... no właśnie, ta mina. to też nie zawsze celowo, bo czasem się peszy kogoś niechcący. idiotę robi z.
o datach, imionach, numerach mówić chyba nie trzeba. teraz może i należy te numery wykreślić, bo coraz rzadziej mam okazję je widzieć - puszczę Ci sygnał i zapisz sobie, więc nawet nie zerkam, ale wiek? pamiętam po dacie urodzenia, którą mi ktoś zapisze. wystarczy rok.
podobnie z hasłami, chyba, że zaszaleję i konto zakładam do jednorazowego użytku, więc wpisuję cokolwiek, bez celu.
książki, filmy, płyty, piosenki... książki i gazety nie potrzebują przy mnie zakładek. wystarczy nr strony i lokalizuję w której części kartki skończyłam lub w którym miejscu szukać nie tylko artykułu, interesującej kogoś części tegoż także. filmów staram się nie oglądać po dwa razy - nie mówiąc o +2 - bo pamiętam nie tylko to, co kiedy się stanie ale dialogi też. więc nic ciekawego mi z tego nie przyjdzie. piosenki na płytach lokalizuję co do numeru, dlatego dziwnie mi się słucha pojedynczych utworów, bo przecież teraz powinno być.... powinno, gdybym słuchała płyty w całości. piosenki pamiętam co do zaśpiewu, gdzie ktoś robi oh a gdzie yeah, gdzie powtarza ostatnią sylabę a gdzie wchodzi gitara. dlatego śmiesznie śpiewam, bo nie pomijam tych elementów wykonania źródłowego.
nie lubię. nie lubię. nie lubię. nie lubię ale.
ale to ma swoje plusy. kto nigdy nie chciał przeżyć tego jeszcze raz niech... a ja mogę. poza tym to naturalne, że obszerniej się pisze o tym, co męczy ale przecież tu nie ma żadnej selekcji i z pozytywnymi, fajnymi, miłymi, ważnymi momentami też tak mam.
i nauka była łatwiejsza. i rzadko się gubię. i ojezuchryste, ile ja znam tekstów piosenek! i swobodnie coś odtwarzam. i nie zalegam - chyba, że celowo, to wtedy wiem który termin przeczekać. i chyba żaden obrazek na zupie mi się nie dubluje.
także zależy, jak leży. ale leży zawsze. czasem w sercu a czasem na wątrobie. tak, to miało być patetyczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz