jakby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości to spieszę rozwiewać - ja wiem doskonale, że nie jestem łatwa w kontaktach z innymi ludźmi. że nie daję się karmić bełkotem, że niespecjalnie się daję ugłaskać - choć da się, tylko trzeba wiedzieć czym - że obcy mi konformizm, że w sumie to na rękę jest innym, żem małomówna bo jak już coś powiem, to nie zważam na to, czy jest to poprawne, zgodne z opiniami słuchaczy, niezależnie od stopnia jaki posiadają lub w jakim są ze mną zżyci/spokrewnieni.
ale naprawdę, naprawdę, naprawdę nie trzeba mnie przestrzegać, że nie będzie mi łatwo w życiu, skoro tak bo mogę tylko powiedzieć, że shit happens.
to już się zaczyna robić nudne, utarty schemat weekendów u rodziny T. się wytworzył - w soboty jest miło, bośmy się dawno, prawda, nie widzieli i stęsknieni sobie słodzimy a w niedzielę od rana jakiś cyrk i wyjeżdżam odprowadzana spojrzeniami pt. biedne niepokorne dziecko, może wyrośnie a ja, jak na złość, nie wyrastam. podpowiem Wam, że nie wyrosnę.
i tak oto.
chyba we wtorek przyleciała do kraju moja ciocia z Madrytu. sama przyleciała, bo kuzynka siedzi w Walii na praktykach a wuj wykorzystał przysługujący mu urlop.
warto nadmienić, że wcześniej byli oboje w owej Walii, przy okazji zwiedzając Wielką Brytanię i pech chciał, że wtedy miał miejsce ten jakiś wypadek kolejowy - trzy osoby ciężko ranne, reszta ranna pobieżnie. i co? i drama. gorące linie ciocia (nie odbiera) -> Babcia -> T. -> moja ciocia inna. gdzieś tam w węźle ja, bo może mam numer do kuzynki. mam ale nie brytyjski. czyli cisza z frontu. oczywiście najpierw ciocia nie odbierała, w zasadzie nie zadzwoniła się zameldować do mamuni kochanej, a dopiero potem wyszukano wiadomość o wypadku. to i to to z wtedy.
ciocia oczywiście okazała się nie być - podobnie jak wuj - ofiarą wypadku ale trzeba było wzywać drugą ciocię do Babci, bo się doprowadziła do histerii.
ja, nieskłonna do owej, zostałam posądzona o brak zainteresowania losami innych i w ogóle od czci i wiary odjęta. tymczasem zwykłam się bardzo przejmować ale dopiero po uzyskaniu podstaw - to, że ktoś nie zadzwonił, że dorosła osoba nie składa raportu mamusi nie jest żadną podstawą. a wypadek kolejowy to przypadek.
zaręczam, że w Polsce też się wydarzyła tego dnia masa wypadków i jakby ktoś się uparł to natychmiast by połączył fakty. to jest paranoja, to się leczy.
przyleciała, my przyjechaliśmy w sobotę bo żeśmy się rok nie widzieli, prawda, zjedliśmy obiad - mniej smaczny niż się spodziewałam, bo ciocia po jakichśtam badaniach postanowiła oczyszczać organizm, je cukier bez cukru i żeby się lepiej czuć ze swoim drakońskim wyborem to i współbiesiadników obdarza takimi zdrowymi paskudztwami.
następnie powiadomiła nas o zaproszeniu ze strony rodziców tych chłopaków, co byli z nami - ze mną i z kuzynką - na ekocampie. tak, jeden z nich to ten od wyzywania mojej kuzynki. ten, którego unikam jak ognia i bardzo nam wszystkim nie na rękę ta wizyta była. niby poszłam ale.
ale poza cześć słowa z nim nie zamieniłam. z jego bratem owszem, bo mi niczym nie podpadł ale zostałam przy stole zamiast się udać, jak to zwykle bywa w przypadku młodszego towarzystwa, do któregoś z ich pokoi.
przyglądałam się dzięki temu scenom gorszącym - uciążliwe, kurtuazyjne pogawędki, opowiastki - to było fajne, ciocia opowiadała o Wielkiej Brytanii - i. i coś czego nienawidzę. otóż pani domu zaczęła narzekać na pana domu. zdradzać jakieś sekrety, dyskredytować go - on tam cały czas siedział, próbował to w żart obracać a z czasem mu mina klapła - i widać było, jak na dłoni, że im się nie układa. okej, współczuję, pani ma żal do pana ale dlaczego to robi na forum? może i ciocia jest jej przyjaciółką ale to się powinny na kawę umówić, we dwie a nie przy praktycznie obcych ludziach. rany, brakowało tylko tajników alkowy.
nie cierpię takich zagrań. w jakimkolwiek wieku. mam o tego typu ludziach jak najgorsze zdanie. zresztą nikt specjalnie się nie włączał, bo wszyscy byliśmy zmieszani, ale pani szła w zaparte. pan powinien panią kopnąć w dupę i nie dlatego, że jej się nie podoba to na co mu taka, tylko boże, jak to trzeba nie mieć klasy.
było to troszkę komiczne, bo dom wyjebany w kosmos, kupa kasy włożona weń, pani maluje i dusza artystyczna a słoma z butów po łydki. ale przynajmniej mamy jasność w kogo wrodził się synek. o-hy-da.
ale trafił swój na swego - po powrocie siedliśmy sobie nad ciastem i dawaj, refleksje. Babci się buzia nie zamykała od obgadywań (słusznych całkiem ale co to ma za znaczenie, gdy siedziała rozanielona i pełna wazeliny?) i, choć była świadoma sytuacji i mnie popierała w buncie przeciw Maćkowi, wytknęła mi brak kultury. że niby dlaczego ja nie poszłam do chłopców? bo nie jestem taka jak Ty i jeśli pomyślą sobie, że ich nie lubię to bardzo dobrze.
w tym czasie sobie popijałam naleweczki - wiśniowa, aroniowa i żurawinowa. znamienne - ten fajniejszy brat, Dominik, który chlał równo na ekocampie, przyrządził tę, która najbardziej waliła spirytusem.
ale najlepsze było dzisiaj rano. uważny czytelnik wie, że mam poważny problem z T., który co wieczór zdaje mamuni swej raporcik dotyczący także mojego życia. ponieważ próby wyperswadowania mu tego pomysłu spełzły na niczym, to korzystając z okazji, że zapytała mnie o coś wyraziłam swój żal i poprosiłam o to, by z kolei ona powstrzymała się od cowieczornych przepytywań. na mój temat, oni niech sobie gadają o czym chcą. byle nie o mnie - jak coś, to sama powiem. Babcia jest starsza i słabo słyszy, więc siłą rzeczy mówiłam głośno.
wpadł T. i mnie opieprzył, że krzyczę na Babcię. zawtórowała mu ciocia, ta sama co nie odbierała telefonu i wyszło na to, że jestem bezczelną gówniarą, która bez szacunku kompletnego się odnosi do Babci. jedyne co biorę na siebie, poza podniesionym głosem z przyczyn technicznych, to brak uległości. to czy Ty jesteś moim ojcem, moją matką, babką, dziadkiem, mężem, chłopakiem, przyjacielem, siostrą, bratem, przyjaciółką nie upoważnia Cię do natarczywości, nachalności, nieposzanowania mojej prywatności i kropka. to JA decyduję co wiesz o mnie.
cóż, nie nadawałabym się na gwiazdę. nie z braku talentów - ze szczerej nienawiści dla bycia na świeczniku.
później poszło już z górki - pojechali na cmentarze, ja kiedyś już się wypowiedziałam w temacie, więc zostałam. zapewne znów dałam powód do uznania mnie za niewdzięcznicę bezbożną, no bo jak to odmówić wizyty? i jeszcze się w tym czasie wybrać po baterie. wybrałam się, w rzeczy samej, bo jestem pierdoła i gdy zmieniałam, pakując się, torebki to przełożyłam tylko ładowarkę - bez przełożenia akumulatorów. ergo nie działał aparat.
gdy wrócili po kilku godzinach to zjedliśmy w miarę zgodnie obiad i znów była mikroscenka, pt. i jak tam te staniczki które Ci ciocia przywiozła? może się pokażesz? nie, Babciu, nie pokażę się. od kiedy mam co włożyć do staniczka to nie zwykłam paradować w nim przed ludźmi, zwłaszcza własnym ojcem. niech Ci wystarczy moje zdanie.
w wyniku weekendu Babcia powiedziała, że nie umie już ze mną rozmawiać (kolejna, prawda). tylko trochę mnie to martwi, bo szkoda, że nie próbuje mnie zrozumieć tylko nie odpowiada jej fakt, że nie gram pod jej melodię. trudno się mówi.
ważne, że się mówi. i znów wyjechałam bliższa kuzynce, która dała sobie z tą rodziną spokój bo widać złe geny matki mojej, dziecię poczęte z nieprawego łoża (ani mi się waż cokolwiek o nieprawym łożu powiedzieć, bo mogę pokazać palcem kto tu się rozwiódł i kto tu miał romans. nawiasem mówiąc przy tym cieście jeszcze zaczęła wyśmiewać drugą żonę Dziadka. nie powiedziałam tego dostatecznie głośno ale T. usłyszał i mnie zganił, mianowicie nie byłoby żadnej drugiej żony, gdyby nie to, co zrobiła pierwsza) zamieniło hipokryzję i zahukanie na prawdomówność i brak wstydu. jeśli coś mi się nie podoba, to to mówię.
nie znoszę maminsynków. nie tych, którzy szanują matki tylko tych, którzy są względem niej bezkrytyczni.
ach, a propos mamuś. o mojej też było - jak zwykle. spytano się mnie mianowicie, co bym proponowała w związku z moją. gdy wyjawiłam opcję oddania jej nie do przytułku, cholera, tylko do ośrodka dla osób jej podobnych, gdzie by się nią zajęli to T. wygłosił rozpaczliwe no, to mam próbkę tego, co by było, gdybym ja zachorował.
bullshit. on mi nie spieprzył dzieciństwa, a na pewno nie w takim stopniu jak M. on się przyczynił tylko (aż?) zgodą na to ale to ona tu jest najbardziej winna. jeśli on chce się stawiać z nią w jednym szeregu to brawo.
i oczywiście nadal nie widzi choroby jako choroby. może tylko niegroźne natręctwa.
chyba nigdy nie zrozumie, co naprawdę miało miejsce przez 20 lat, dla mnie - córki. jego rodzice się rozwiedli, żył z ojcem ale gdy spotykał matkę, to ona się o niego troszczyła. moja zaczęła się troszczyć dwa lata temu i to w momencie, w którym rodzice powinni troszczyć się coraz mniej. dla niego to partnerka życiowa, to są inne relacje. ja budowałam się na tym co on też przeżywał ale jako dorosły, ukształtowany już człowiek. przepaść, a raczej zupełnie inna perspektywa.
ponieważ, jak napisałam na początku, to już jest schemat, tak jest zawsze to nie piszę tego smutna, z goryczą, cokolwiek takiego. szczerze mówiąc jestem już znużona. i dobrze, że Babcia leci na pół roku do Madrytu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz