31.07.2010

2/2

dobrze, już, kawę sączę - ciekawe, czy się Siwej udało załapać na ten półlitrowy kubas?... mam nadzieję, że owszem bo cenię go sobie bardzo, gdyż albowiem latam do robienia kawy dwa razy rzadziej. i nie, nie przeszkadza mi, że stygnie. ja nawet wolę chłodniejszą przecież. no, a Siwą cenię też więc pasowaliby do siebie z kubkiem, jak ulał (kawę). - i mogę pisać. co prawda z bliżej nieokreślonych przyczyn - ta, dupa jasiu, że nieokreślonych. nieprzespana noc, oto i powód. - wszystko mnie boli i to boli na sposób zakwasowy. rączki tylko nie, więc pisać jednak nadal mogę.

będę jęczeć. żeby było ciekawiej, przewrotniej to będę jęczeć, że nie jęczę. "martwi mnie, że mnie nic nie martwi".

i mimo cytowania Łony, to nie ogarnęła mnie żadna głupawka, tylko myślę sobie, że dramaty przebyte podniosły wyraźnie poprzeczkę mojego martwienia się tym, co mi się przytrafia.

widać to wyraźnie na przykładzie tego bloga alternatywnego. jest tam może z pięć? sześć? notek i fakt ten mnie li tylko utwierdza w przekonaniu, że ja się nie nadaję do przeżywania dramatów. ani publicznie, ani niepublicznie.

a że coś musi być na rzeczy, to wiem bo się mnie ludzie pytali o samopoczucie i to pytali się też ci, co wiedzą, że mnie byle co nie rusza. także ten. wnoszę, że się coś stało i z jakichś powodów ja nie dostrzegam. swoją drogą sporo by to mówiło o zjawisku - najczęściej bowiem trafia się na przypadki, kiedy to delikwent histeryzuje z błahych przyczyn a nie nie histeryzuje wtedy, kiedy powinien.

no więc wszystko sobie w głowie przejrzałam raz jeszcze i... e nie, raczej nic się takiego nie stało.

głupio tak trochę. po pierwsze dlatego, co już napisałam, czyli ludzie zwykli z o wiele mniejszych spraw robić dramaty, popadać w depresję, rwać włosy z głowy. a mnie trzeba, widać, kataklizmem potraktować, cobym się zmartwiła nieco. po drugie jak mi ma w takim razie się udać przeżycie pełne emocji i jak to sobie wymarzyłam, prawda, skoro tak? mam pojechać na wojnę? zostać onkologiem? wyjść za mąż za sadystę-pijaka?

przedwczoraj spędziłam bardzo pracowity dzień polegający z grubsza na przeleceniu większości możliwych serwisów blogowych na okoliczność podobną do joggera - że nie zamykasz na hasło bloga albo archiwum, tylko poszczególne notki. żeby to wszystko było w jednym, prawda, miejscu. i już miałam zakładać się na wordpressie na powrót, przenosić tych +200 (ha! już +200) notek, bo tam można na hasło mieć część ale.

ale oczywiście spojrzałam na sprawę trzeźwo i skoro od kwietnia popełniłam sześć notek, do których nie wszyscy powinni mieć dostęp, to co ja się będę oszukiwać, że mi potrzebne ukrywanie notek, jak nie? skoro już się porwałam na ekshibicjonizm w postaci posiadania bloga nietematycznego, to znaczy, że się czuję na siłach dzielić tym z ludźmi. a z kim się nie czuję, to sobie leży ciepło w killfile'u.

nie, żebym sobie odmawiała poważnych przemyśleń, skądże tam znowu. właściwie to przez ten - osławiony już przeze mnie - miesiąc to sobie przestałam odmawiać niemal czegokolwiek. puszczę w eter luźną myśl o wspólnym mianowniku między niekorzystaniem z sieci a poprawianiem swojej kondycji.

na ten czas bowiem bliżej mi do samouwielbienia, aniżeli kopania się na leżąco. bo jednak lepiej mieć twardą dupę. los chlipiącej co i rusz niewiasty intryguje mnie z tego prozaicznego powodu, że nigdy takową nie byłam, urok nieznanego i takie tam. o wiele szybciej się zdenerwuję, niż zmartwię.

a jak mi już zaczyna być źle, to lecę w te pędy na Zupę i tam trafiam na nieświatłe cytaty począwszy od You're special | Like anyone else is na życie dzieli się na żałosne i ciężkie skończywszy i mi w mig lepiej, bo facepalm i... no właśnie. i wtedy komentuję pod nosem, że no przecież wcale nie i jest jeszcze tyle innych opcji i jak tak się pozżymam na ten ich malkontentyzm, to mi lepiej. nie, bo inni mają gorzej tylko no skoro dla mnie taki problem, to nie problem to muszę być strasznie fajna. a z pozycji strasznie fajnej się patrzy inaczej. i'm better than this, więc dam radę.

zresztą i z tym bywaniem źle jest całkiem zabawnie, bo moje źle to u przeciętnego całkiem nieźle +. to, że się przesadnie nie szczycę na co dzień byciem lepszą od rzeszy idiotek i idiotów, to tylko dlatego, że by mi wstyd było, tak się na ich plecach wznosić no ale fakty są faktami. let's face it.

mhm, mhm, ja tak mogę godzinami. w końcu cały miesiąc mi przeleciał na takich wnioskach.

do dupy są obecnie dwa fakty:

* Widok na drugiej półkuli, a ja wolę ją jednak nie dość, że na tej samej, to jeszcze dzielnicę obok

oraz

* farbowanie włosów przed ich obcięciem, gdyż ta ognista czerwień okazała się być na tyle ognista a zarazem czerwona, że mi idea obcinania włosów się cokolwiek zachwiała, gdyż szkoda ciąć, no panie, szkoda ciąć. mniemam, iż jak nie znajdę szybko dobrego fryzjera - bo ze swoją poszłam na otwartą wojnę i się nigdy już jej nie pokażę na oczy, a chłoptaś z wizją ma ten feler, że znów może ową wizję mieć a ja chyba nie chcę być znów przy skórze wystrzyżona. może kiedyś. - to postanowię zapuszczać. nic by może i w tym zdrożnego nie było, gdyby nie kwestia utrzymania moich włosów w wersji długiej. jest to mianowicie uciążliwa rozrywka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz