
Jak nietrudno się domyśleć - o Godzinach słyszałam wiele - dobrego, ofc - i od wielu. Że porywający, że głęboki (oho), że niewyobrażalna metamorfoza Kidman, taka w stylu Charlize Theron z Monstera, że Virginia Woolf, że omatkoświęta. Dlatego odczekałam stosownie do okoliczności, czyli tak z siedem lat, jak nie osiem.
Miałam w planie odczekać trochę mniej, ale na ten czas obsługiwane programy nie chciały odtwarzać filmów dvd, a że chciały odtwarzać inne, to zamiast się kopać w Sieci za takim co zechce obsłużyć, to oglądałam co innego.
Aż do wczoraj. Względnie dzisiaj, bo nad ranem. To swoją drogą stanowi kolejny plus projekcji - mam słabość do oglądania filmów na wpół senną będąc. Zyskują na tym odrealnieniu.
Pozytywnie się zaskoczyłam, bo film szczęśliwie broni się sam.
Głównie za sprawą bardzo dobrej obsady - nazwiska Streep, Harris czy Moore mówią same za siebie co prawda, ale już postać Virginii Woolf, a raczej sposób jej wykreowania przez Nicole Kidman, była dla mnie sporą niespodzianką. Pamiętam ją co prawda z Innych czy Dogville, kiedy to pokazała ambitniejszą twarz ale jednak nie spodziewałam się po niej tego, co dane mi było zobaczyć kilka godzin temu.
Po raz pierwszy nie dostrzegałam charakterystycznej dla niej maniery, czegoś co niezależnie od tego, czy mówimy o panience od musicali (Nine,Moulin Rouge!) czy o thrillerowej bohaterce w/w filmów, było obecne. Czy to kwestia mimiki, czy nieco histerycznej artykulacji, nie wiem. Wiem natomiast, że Daldremu udało się to z niej wyplenić na niecałe dwie godziny i bardzo dobrze. Ja ją lubię, to nie o to chodzi, że nie. Ale stawała się przez to przewidywalna i z jednej strony fajnie, że ma swoją wizytówkę ale z drugiej...
A tym razem była po prostu neurotyczną pisarką, która powoli wyzwala się z więzów stłumionego szaleństwa by wreszcie zdobyć się na krok, który co prawda nie jest zgodny z oczekiwaniami otaczających ją ludzi, ale za to przybliża ją do wolności.
Nie ona jedna go robi zresztą. Ideą filmu było ukazanie losu ludzi - w tym przypadku trzech kobiet - którzy opatrują swoje życia w ramki, trzymają się sztywnych reguł, popadają w koleiny rutyny, by wreszcie. Robią to z różnych pobudek - nigdy jednak dla siebie. A gdy w końcu pomyślą o sobie to.
Wbrew temu, co przeczytałam w komentarzach na Filmwebie - nie ma tu mowy o egoizmie tych kobiet. Każda z nich bowiem była stopniowo wyniszczana przez karby norm (Moore w roli Laury Brown, wzorowej gospodyni domowej), oczekiwań (omówiona już Kidman, jako Virginia Woolf - która winna okazać wdzięczność mężowi, który dla jej dobra wyprowadził się z Londynu i założył wydawnictwo) czy rutyny (grana przez Meryl Streep Clarissa Vaughn określa swoje życie jako trywialne, składające się z wciąż tych samych elementów dla których tłem pozostaje opieka nad chorym na AIDS przyjacielem).
Choć motyw wyzwolenia jest w filmie Daldry'ego wysunięty na pierwszy plan, to wcale nie on zespala z sobą te trzy historie. Jest przewrotniej - ciekawiej - niż mogłoby się wydawać. To chyba charakterystyczne dla tego reżysera, wszak jego Lektor też potrafi zaskoczyć - widzowi wydaje się, że już rozgryzł całą intrygę, że wie o co chodzi a i tak serwuje mu się ciąg dalszy, nowy aspekt, który przedstawioną historię komplikuje a na pewno wzbogaca. Dzięki temu umysł tegoż widza pozostaje w ciągłym pogotowiu, nie grozi mu powszechne znużenie pod koniec projekcji.
Kolejną już ciekawostką jest sposób w jaki zmontowany został film - dzięki temu trzy opowiadane w nim historie jeszcze bardziej zdają się ze sobą przeplatać a symbole stają się wyraźniejsze. Mimo, że mamy do czynienia z trzema różnymi okresami - lata 20., 50. i współczesne - to właśnie za sprawą takiego a nie innego montażu, gdzieś te różnice zostają zgubione.
By już powiedzieć o wszystkim, co powinno zostać powiedziane - bez jednoczesnego zdradzania finał..ów - to komplementowana przeze mnie we wstępie Nicole dostała Oscara za rolę kobiecą, pierwszoplanową.
Słyszałam też wiele pochlebnych opinii o muzyce i w istocie - tak mniej więcej przez pół godziny słyszałam jakąś i zachęciła do zapoznania się z ością z filmu, choć przyznam, że później skupiałam się na fabule niż na podkładzie pod nią. Kolejną kilkakrotnie powtarzaną opinią, do której skłonna byłabym się przychylić, jest ta mówiąca o potrzebie obejrzenia Godzin więcej niż raz. Są one niewyczerpanym źródłem interpretacji i za każdym razem dostrzega się inny aspekt.
Swój prywatny plus kieruję w stronę pomysłu, by opowiedziane historie działy się na przełomie kilku... godzin właśnie. Nie spotkałam się z tym wcześniej a chodziło mi coś takiego po głowie. Pewnie dlatego lubiłam serial 24. I proszę, od ośmiu lat było. Trzeba mi było tylko sięgnąć.
Skoro przybliżyłam już w czym rzecz - zakładając naiwnie, że ktoś jeszcze jest, kto nie widział - to wypadałoby jakieś wnioski zamieścić.
Pierwszy jest oczywisty, szczególnie w moim kontekście - TAK, TAK, TAK! Należy się wyrywać z więzów, nie żyć podług cudzych oczekiwań, jeśli nie pokrywają się z naszymi a już na pewno szukać drogi ucieczki od rutyny. Zdaję sobie przy tym sprawę, że dostrzegalne w filmie przejaskrawienie jest wyłącznie zabiegiem i owa ucieczka może przybrać mniej radykalne formy.
Podobnie jak to się odbyło w przypadku Drogi do Szczęścia - która po trosze też przecież ociera się o temat - dobra moja, że nie obejrzałam Godzin, gdy byłoby za późno na zmiany, na walkę i mogę spokojnie potraktować je jako receptę, nie smutne gdybanie u schyłku.
Jak się tak teraz zastanawiam to nie znajduję żadnych ale, bo wszystko tu było zrobione celowo i miało coś uwydatnić. Mówiłam przecież o symbolice, więc teraz nie mam się co czepiać, że to było naciągane a tamto umiarkowanie prawdopodobne. Tak miało być, nie jest to bowiem film o ludziach - bardziej o emocjach w nich ukrytych. I żeby można było je dostrzec odpowiednio wyraźnie to należało uciec się do pewnego generalizowania czy hiperbolizacji.
Na jednym z portali, na którym zwykłam się udzielać, obowiązuje system gwiazdkowy. Godziny mają u mnie trzy na pięć. Nie dlatego, że czegoś im brakuje co mogło się pojawić. Ot, ich przesłanie mówi o czymś, z czego zdaję sobie sprawę od dawna. Stąd ten brak zaparcia tchu, ale i ze wszech miar polecam bo mam bardzo poważne obawy, że nie wszyscy... znakomita większość jeszcze nie wie, że można inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz