myślę, że gdybym posiadła odpowiednie papiery to byłabym całkiem niezłym naukowcem. no bo kiedy to było? tydzień temu? w ubiegły piątek napisałam pokrótce na czym upłynął mi miesiąc z dala od sieci. i teraz pora na wnioski wynikające z, tygodniowych właśnie, obserwacji.
myślałby kto, że gdzie jak gdzie ale w sieci czas biegnie obłąkańczo i ja się tu totalnie pogubię, dostanę informacyjnym obuchem w łeb i tak może gdzieś koło września poogarniam. nic bardziej mylnego!
bliższe prawdzie byłoby porównanie do taśmy produkcyjnej, z której wypadłam na kilka serii i znów dołączyłam. nic się na swój sposób nie zmieniło. zazwyczaj się mówi nie było mnie miesiąc, a czuć jakby rok cały! - tu na odwrót, nie było mnie miesiąc a jakby nie było mnie przez weekend ledwie.
o tym, co się dzieje na świecie wiem, bo zamiast czytnika miałam dzienniki. M. domagała się co rano włączania TVN 24, więc dopóki na TVNie normalnym nie wybiła godzina powtórek wakacyjnych, to siłą rzeczy słyszałam - parę razy nawet widziałam - acz bardzo niechętnie.
nie odziedziczyłam po bracie - czyli pewnie po mamie - lojalności, charakterystycznej dla kibiców piłki nożnej, którzy stoją za swoją drużyną murem, nieistotne jak by tej drużynie się nie wiodło. nic się nie staaaaałooooo, huh? albo może odziedziczyłam ale nie charakteryzuje mnie ona, gdy zaczynamy mówić o sprawach kraju. któremu wiedzie się cienko. i mniej mi tu idzie o politykę, bardziej o jej obserwatorów. ich kondycja jest przemarna.
no a że oni się składają na to szumne społeczeństwo, to i jego kondycję oceniam źle i opędzam się od niego jak mogę i nie stoję za nim żadnym murem, ba. nawet jedną, zakichaną cegłą nie stoję.
mój stosunek da się zawrzeć w pozornie nielogicznym zdaniu: wykazuję zainteresowanie, by go nie wykazywać. wiem, co się dzieje, żeby nie wiedzieć. czytam artykuł, by wiedzieć, że należy o nim za sekundę zapomnieć. mieć świadomość, że istnieje ale i do tejże świadomości się ograniczać.
to tylko tak wygląda jakbym była zmartwiona. e, bynajmniej. od kiedy postanowiłam mieć to w nosie, mam się przednio. robię swoje i tyle. zresztą, tak między nami, to ludzie zaangażowani w tematy polityczne strasznie wariują przez to. robią się jacyś tacy z punktu nabuzowani, podejrzliwi, węszą spiski i podwójne dna. szkoda życia. nie ich, mojego.
na dowód powyższego mam swoją wymianę komentarzy z Xingiem pod jego notką ostatnią o tym całym krzyżu przed Pałacem. strasznie tandetny ten krzyż, tak abstrahując od wszystkiego. mianowicie wyminęliśmy ładnym łukiem kwestię krzyża i obecnie dywagujemy o diecie. nie, nie poselskiej.
wracając jednakże do tematu sieci widzianej po przerwie.
pamiętam, gdy musiałam powtarzać rok w liceum. i niby to było wszystko to samo, ale gorsze niż poprzednio, bo. bo ci młodsi ode mnie o rok ludzie byli, poza jednym chlubnym wyjątkiem, gorsi. bardziej skażeni etapem gimnazjum od nas.
i to samo wrażenie mam teraz. niby ta sama sieć ale jednak gorsza o poziom imigrantów. pewnie gdybym siedziała cały czas na taśmie, to bym ich nie zauważyła, bo by sobie w międzyczasie przybywali. a tak? tak widzę jak na dłoni. o level niżej.
mimo wszystko nadal mnie to nie martwi. już nie. raczej strasznie nuży.
teraz już przecież widzę, że mogę sobie swobodnie pozwolić na znużenie tą chmarą ludzi, bo mam ciekawsze rzeczy do roboty. wcześniej niby też widziałam, ile razy przecież mówiłam, że sieć to nie wszystko ale się przejmowałam jakoś tam.
a teraz wróciłam z rehabu i zamiast się rzucać, jak wygłodniały pies, na życie.com to widzę wyraźnie, że nie jest ono warte rzucania się. tym bardziej wygłodniałego.
jak słyszę, że niby mi przejdzie, to nie mogę się wyzbyć wrażenia, że podszyte jest to nutką zazdrości. bo dlaczego miałoby mi przechodzić? doszłam przecież do bardzo zdrowych, umiarkowanie może pochlebnych no ale taka materia już mi się badana trafiła, wniosków i byłoby ze wszech miar pożądane, bym się z tymi wnioskami ostała.
a że inni jeszcze do nich nie doszli albo doszli ale się nie ostali, to pff. to by było jednak przegięcie - rezygnować z czegoś dla mnie dobrego, tylko dlatego, żeby ktoś się poczuł lepiej ze swoim brakiem umiejętności osiągnięcia mojego poziomu.
a skoro o poziomie mowa... nie, to może za chwilę. rehab rehabem ale zapłaciłam zań falą bezsenności, o której wspominałam, więc najpierw kawę sobie zrobię i będę kontynuować, w nowej notce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz