11.04.2010

Jakoś tak...

przedziwnie.

Nie spałam całą noc. Nie tę teraz, poprzednią, teraz drugą już lecę. Więc w sobotę rano byłam nieco ogłupiała. Nie śpiąca, ale i umiarkowanie lotna. Na rozruszanie zaaplikowałam sobie ze dwa NINy, a zachęcona przez ^blaise'a, już miałam w planie cały dzień przy ciężkich gitarach spędzić.

Gdy gruchnęła na Blipie wiadomość, że samolot, z Prezydentem na pokładzie, się rozbił. Za chwilę link do TVN 24, przeczytałam, zorientowałam się, że to coś poważniejszego i umknęłam za ścianę - nie, nie firewall, ot, w drugim pokoju mam telewizor - by nabrać orientacji. Ja patrzę a tam jakaś makabra. Red alert, łączenia się z wysłannikami, Olejniczak zakrywa twarz i siąpi, pani redaktor nerwowo ustala nazwiska znanych polityków.

Nie wyglądało to za wesoło, zwłaszcza, gdy jak dowiedzieliśmy się z nieoficjalnego źródła: nikomu nie udało się przeżyć tej katastrofy.

Odczekałam, aż już źródło stanie się oficjalne, odebrałam telefon w stylu Cześć, już wiem, tak, to pa i nieco zamurowana, przystąpiłam do oswajania się z myślą, iż właśnie Para Prezydencka zginęła w wypadku. Nieprzypadkowo nie podaję ich nazwiska, bo moje myśli o nich cały dzień były pozbawione nazwiska. Zginął prezydent z żoną. I w cholerę innych osób - tych co kojarzę po nazwisku, oraz tych co kojarzę ze zdjęć.

Siedziałam chwilkę, taka kompletnie zatkana, czytałam zawartość kokpitu i choć chciałam to skomentować jakoś, to słów mi brakło. Choćby i do napisania.

Chwilę później obudziła się Mama, co oznaczało, że muszę jej powiedzieć szybciej, niż ona dowie się tego sama. Bo dla niej nazwisko prezydenta ma znaczenie i to na plus. Oraz w pozostałej dziewięćdziesiątce szóstce znajdowało się kilka nazwisk jej politycznych idoli. Wolałam przy tym być. Więc powiedziałam i włączyłam dźwięk na kanale. O ile mnie by irytowało, że w kółko pokazują to samo, o tyle dla Mamy taki scenariusz był bardzo przydatny.

W kółko to samo... rzecz jasna, nie mam na myśli tego szczeniackiego tonu, że w sumie fajnie, że mówią, ale mogliby też o czymś innym. Nie, nie mogliby. A na pewno nie powinni. Z autorami tego typu wypowiedzi rozliczyłam się później. Po prostu, taka informacja gruchnęła i chciało się wiedzieć jak najwięcej, najświeższych doniesień.

Dlatego wróciłam do Blipa, wraz z jego strzępkami, choć występującymi w ilościach zrozumiale wzmożonych, informacji i ustaleń.

Nie miałam żadnych konkretnych nazwisk na myśli, właściwie nie miałam nic na myśli. Poza świadomością, że straciliśmy pewien trzon. Bo i prezydenta, i generałów, i twarze ze sceny politycznej, i już abstrahując od ról spełnianych przez tych ludzi, to 96 osób szlag trafił o tak o.

Przez to otępienie, spotęgowane nieprzespaną nocą, nie reagowałam na to, na co zareagować powinnam. Mianowicie na wysyp idiotów wszelkiej maści, wieku i stanu. Widziałam ich cytowanych, widziałam linki do kolejnych wypowiedzi od których włosy stają dęba ale to było kompletnie poza mną. Jakbym zszokowana sobie mur postawiła w głowie, szybę, przez którą widziałam ale nie odczuwałam. Istna katatonia. Rzecz jasna, do czasu.

W pewnym momencie było już o jeden tekst za daleko. Muszę jednak uczciwie przyznać, że udało mi się skompletować listę obserwowanych, z których tylko czworo dało ciała. Wszystko jest oczywiście kwestią skali i można powiedzieć, że 52 osoby na poziomie to osłabiająco mało ale ja się cieszę, że nie miałam przed oczami za dużego tego bagna. Przy okazji chciałam pogratulować samozwańczym inżynierom, co to nagle zrobili się specami od bezpiecznych ilości pasażerów oraz obliczeń, z jakich to niby wysokości samolot się może jak pochodnia zachować, a z jakich już nie. Doprawdy, szacunek. Not.

Chodziłam nieobecna, niewiele mówiłam ale wcale nie z podpuchniętymi oczami. Ja już tak chyba mam, że potrzebuję takiej szpileczki, małego bodźca. Wczoraj było nim wspomnienie pary prezydenckiej, puszczane przez TVN 24. Ukazywało bowiem parę ludzi, czułe względem siebie małżeństwo, bez żadnych rang, ról czy tytułów. Mimo, że jedno było w garniturze a drugie w garsonce, to materiał nie obejmował kostycznych wystąpień - jedynie to co przed, po czy pomiędzy zdarzało się między najważniejszym małżeństwem w kraju. Dramaturgia, typowa dla TVNu, jest dla mnie teraz całkowicie zrozumiała i to, co na co dzień mnie bawi lub irytuje, teraz jest wg mnie jak najbardziej na miejscu. Wczoraj znalazła się w połączeniu muzyki z obrazami. Jak powiedziałam, przy nieco innej okazji, choć związanej też z tymi wydarzeniami - widać bywają takie okazje, które wymagają monumentalności, najsłynniejszych utworów i wcale nie razi, że nie jest oryginalnie. I to było to. Siadłam i się rozpłakałam.

Nie tylko nad parą prezydencką, choć oni byli wentylem. Wentylem do tego, co towarzyszyło mi przez cały dzień - zginęło 96 osób. Nie generałów, posłów, nie para prezydencka, tylko ludzie.

Oczywiście, te tytuły paraliżują, nie ma co do tego wątpliwości ale wiem o zasadzie śmierć jednostki - to tragedia, śmierć grupy - to statystyka. No więc wcale to u mnie tak nie wygląda. Pewnie dlatego tak mnie zamroziło, bo ja widzę śmierć 96 jednostek. Już nie wspominając o tym, że każda z tychże jednostek miała rodziny. Nie można na to nic powiedzieć.

A dziś, w niedzielę, się wyspałam i wszystko słyszę i widzę. Podsyłane mi linki czytam, sens (?) wypowiedzi rozumiem i już wiem, że dla mnie to podwójna żałoba. Ta druga to po kolejnym, sporym fragmencie, i tak już nadwątlonej, wiary w ludzi. Wiele razy przedstawiałam na tym blogu swoją opinię o otaczającym mnie świecie, o jakości ludzi widzianą moimi oczami i wcale nie jestem zaskoczona. A chciałabym, bardzo. Mogli mi, przy takiej okazji, dać odczuć, że się względem nich bardzo pomyliłam, że byłam - jestem - za surowa.

Nic z tych rzeczy. Będę musiała się zamknąć na najbliższy tydzień w jakiejś szafie, by nie widzieć i nie słuchać, bo niestety pamiętam czas żałoby po śmierci papieża. Byłam na ulicy Jana Pawła, atmosfera była doprawdy wspaniała, niby tłumnie a wcale się tego nie czuło. Ale pamiętam też chwile po upływie góra dwóch dni. Teraz część nawet tyle nie odczekała.

Nie da się ukryć, że w przypadku myślenia o rodzinach ofiar myślę głównie o Jarosławie Kaczyńskim, który teraz został de facto sam. Żal mi było go już wczoraj, dziś przez tę koszmarną plotkę - o śmierci jego i tak już bardzo ciężko chorej matki - przestałam chcieć sobie wyobrażać, co on teraz czuje. Plotka plotką, ale głośno było ostatnio o złym stanie Jadwigi Kaczyńskiej i ujęło mnie to, co przeczytałam na jednym z portali. Mianowicie Jarosław odmówił pozostania w Rosji na noc - po identyfikacji ciała brata - by móc odwiedzić matkę jakby nigdy nic. Niezależnie od moich sympatii czy antypatii, zwyczajnie mi zaimponował.

Nie wiem, czy mi się to uda, powinno, skoro uczelnię mam bardzo blisko Pałacu, ale chcę jutro podjechać. Niekoniecznie by się wpisać, by oglądać trumnę, by wejść do środka, by cokolwiek takiego. Jak pisałam wyżej - atmosfera na Jana Pawła, przez to morze kwiatów i zniczy warta była zobaczenia.

I to tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz