7.04.2010

Basta.

Mam wspaniałych przyjaciół, naprawdę.

Dzisiaj było bardzo bogate, jeśli idzie o przekrój emocjonalny. Z rana się śmiałam i Downtown i fantazje o klubach oraz lunaparkach, później mi powiedziano parę rzeczy wprost, jak się sprawy mają, z troską ale bez cukru. Następnie przeszłam mikro załamanie nerwowe, bo wyszło mi z rachunków sumienia, że nie mam o co walczyć, po co się starać, na co czekać, nic. Bezsensowność trwania ujawniła się jasno i wyraźnie. Już miałam dać się zimie - bo wiosna to synonim radości, szczęścia, otwarcia i tego co najlepsze - gdy zjawił się Piotrek vel Xing. Tak, to ten mój nadworny opierdalacz. Znaczy, chciałam powiedzieć, stawiacz do pionu. Z właściwą sobie subtelnością, uświadomił mi, że jak zostanie tak jak jest, to zamieni się to w oczekiwanie na śmierć. Oczywiście, ma rację.

Dlatego koniec z tym, miło było ale cześć. Nie wiem, czy uda mi się uratować rok na studiach, ale nawet jeśli nie, to muszę się wyprowadzić i pójść do pracy. W dowolnej kolejności.

Będzie ciężko ale muszę mieć perspektywy, bo teraz nie kroją się żadne. Nie dla mnie carpe diem, ja muszę się ruszyć. Bez skrupułów. Bo gdybym została, że niby ze względu na studia, to byłaby to głupiego robota. Po co się studiuje? Nie czarujmy się, dla pracy i startu w życiu. Jeśli tu zostanę, jeśli zostanie tak, jak jest teraz to nie ma mowy o żadnym starcie. Skończyłabym może i studia ale nigdzie bym pójść nie mogła, bo mama.

Dlatego mniejsza o kolejność, do roboty. Nie mogę tak radzić ludziom wokół, by ruszyli dupy a swoją nie ruszać całkiem.

Może tylko jednego mi brakuje w moich przyjaciołach. Powinnam mieć kogoś do wypłakiwania się w rękaw raz na x czasu. Mobilizacja jest świetna, ale czasem... wystarczy tylko dać się wygadać. Czy nawet wypłakać. Ale chyba nie można mieć wszystkiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz