Trochę mi się wczoraj głupio zrobiło, gdy założyłam Mamie etykietę, by można było ją zignorować. Etykietę, nie mamę. Jakbym się jej, nie wiem, wstydziła? No przecież nie. Nie umiem jej robić dobrego PR? Może.
A może po prostu po, prawie, dwóch latach - właśnie to policzyłam, no przecież początek maja, moja matura, dwa lata temu - jestem już tak zmęczona, że mi wszystko jedno i na tyle już ta nowa sytuacja wsiąknęła w dni powszednie, że piszę o tym po prostu jak o elemencie tegoż dnia powszedniego?
Jak mama?
Nieźle, dzięki.
Wstajemy sobie rano, pomagam jej złożyć łóżko, nastawiam TVN nie za głośno.. nie no, ale teraz to ja nic nie słyszę... no, o oczko... Ja przepraszam, że ja Cię tak wykorzystuję, bo pewnie Ty jesteś zajęta, a ja Ci tu głowę zawracam, ale ja się boję, że rozreguluję.. o, no teraz. A mogłabyś mi zrobić herbaty? I jakbyś mi jeszcze mogła z kuchni przynieść... i jak będziesz przechodzić koło lodówki, to zajrzyj i powiedz mi, co zjesz, idę do pokoju z kawą, siadam, za jakiś czas dochodzi mnie swąd, poznaję bez pudła - żelazko, prasuje. Przychodzi zapłakana. Bo zobacz, bo mi się telefon zepsuł, bo nie świeci się nic, możesz spojrzeć? Ja wiem, że Ty jesteś zajęta, a ja Ci tu głowę zawracam, ale jak ktoś będzie do mnie dzwonił... Więc idę, patrzę, faktycznie się nie świeci ale wystarczy wcisnąć byle guzik - słowem: wygaszacz ekranu. Tłumaczę więc co i jak, ona przestaje płakać. No dobrze, a teraz powiedz co zjesz? Odmawiam, nie jestem głodna. Zresztą pisałam, że mam drzwi w drzwi lodówkę, więc jak będę coś chciała, to sobie wezmę a jak coś to powiem. Zgadza się na taki scenariusz.
Wracam, siadam, kontynuuję coś przy kompie, słyszę szum wody - pierze. W czymkolwiek i cokolwiek. W mydle, w proszku do prania, w płynie do naczyń, w szamponach. Ręcznie. A przecież jest po operacji usunięcia węzłów chłonnych, więc przynajmniej jedną rękę powinna oszczędzać. Cokolwiek, czyli jedną parę skarpetek. Koszulę. Parę majtek. Nieraz wcale nie brudnych, zdjętych przez siebie samą z wieszaka. Bo się zakurzyło. W wannie wody. Przez pierwsze pół roku mówiliśmy, żeby w pralce. Ja mówiłam, że wypiorę. Nic, bez sensu. Ona i tak to zdejmie i wypierze.
Wracam, po drodze gaszę wszystkie światła, rachunki za prąd i wodę już nas prawie zjadły.
Słuchaj, ale bo ja mogę w każdej chwili przerwać, powiedz, co zjesz? Spójrz.. otwiera lodówkę i wymienia mi jej skład .. ale Ty nie możesz tak nie jeść, powiedz, może ja Ci zrobię na szybko jakieś frytki?
Nie, dziękuję. Staje za pół h z talerzem frytek. Nic nie mówię poza dziękuję, wysyłam ją znów przed telewizor, niech odpocznie po tym praniu i gotowaniu. Siedzę, jem, znów zapach charakterystyczny dla niej prasującej. Nagle krzyk, lecę, a ona mi mówi jaka ta Stenka piękna! / jaka to tępa rura w tej reklamie żurku / ja to bym też zabiła, jakby ktoś tknął moje dzieci. Czasem też wyjdzie naprzeciwko do kiosku, bo pamięta drogę do domu a i wszyscy sklepikarze, kasjerzy i inni wiedzą, kim ona jest i gdzie z grubsza mieszkamy a ja i tak siedzę jak na szpilkach i nasłuchuję oraz przeliczam czas i jak się spóźnia niebezpiecznie, to wychodzę sprawdzić. No i jeśli w kiosku nabędzie gazetę to do powyższych okrzyków dodajemy jak ja tej larwy nie znoszę! Najczęściej chodzi o Skrzynecką, młodą Kwaśniewską albo Edytę Górniak.
Omawiam szybko sprawę i wracam do siebie. Wchodzi z naręczem wieszaków, a na wieszakach to, co wyprasowała. Bo musi doschnąć, bo wilgotne. I nie przetłumaczysz, że suche na wiór. I że dysponujemy trzema pokojami, jeden jest wolny, póki co i świetnie tam schnie. Dlatego piszę czasem, że mój pokój wygląda jak garderoba z Hollywood.
Zaczynam się zbierać do wyjścia na zajęcia. Płacz. Gdzie wychodzę, kiedy będę, przecież nie jadłam. Ale no to co, że frytki, pewnie wczoraj i mi nie wystarczą ale, że gdzie wychodzę? A Tata? Kiedy będzie? Aha, koło piątej. Ale nie jadłam.
Bywa, że nie wychodzę na te zajęcia.
No to wtedy zawiesza i wpada do pokoju ze szmatą. Trze mi podłogi, ręcznie. Ja już i prośbą i groźbą, że jest mop a w ogóle to sobie sama umyję. Nie, ona ma poczucie winy. I każdy pyłek, i każdy papierek, i maleńkie nic, jak ta teściowa z UstaUsta. Najczęściej, bo ktoś się poślizgnie.
Wychodzi, idzie prać. Potem prasować. Potem dzwoni T., żebyśmy wyszły zrobić zakupy z nim. Ona się szykuje, ja wyłączam wyłączone! żelazko, ona koniecznie przed wyjściem musi zrobić siusiu, choć często nie musi, tylko po prostu, dla bezpieczeństwa.
Idziemy, robimy zakupy, odwiecznie te same, te same przystanki, ludzie w budkach i przy kasach pytają tylko to co zwykle?, czasem nawet nam przypominają, że coś zawsze bierzemy, to czy aby dzisiaj nie? Bierzemy. Przyda się.
Przy dziale z przyprawami a czy ja nie mówiłam, żeby kupić majeranek? Zawsze chodzi o ten pieprzony majeranek, mamy go w domu po uszy i ciut ciut. A może to? A tamto? Ja z nią nie muszę chodzić na te zakupy, z T. też nie. I tak to ja wiem co jest, a czego nie ma i to ja pamiętam wszystko i to ja ustalam, co na obiad.
Wracamy, ja i T. coś oglądamy, przychodzi, pyta nas co chcemy, daje nam najczęściej zupełnie co innego a wieczorem na obiadokolację coś w stylu ruskie bez ziemniaków. Nikt nic nie mówi, zmowa milczenia. Zauważa sama i zaczyna płakać. My jemy mężnie, już nawet nie wymieniamy się spojrzeniami porozumiewawczo, jemy. Kiedyś próbowałam ją w tym gotowaniu wyręczać ale nie ma mowy. Wyrzuty sumienia. Przez tyle lat się Tobą, Wami nie zajmowałam, że teraz chcę to nadrobić. Ale ja nie chcę, bo cholery jasnej dostanę od tej spirali, od tego robienia wszystkiego za mnie, od zdejmowania mi kurtki, płaszcza, przynoszenia kapci, robienia mi posiłków, kawy, gubienia moich rzeczy, następnie szukania polegającego na staniu w przejściu i łkaniu, że chciała dobrze, od propozycji jedzenia, od pytań, czemu mam taką smutną minę, mimo, że dopiero wstałam i jestem po prostu zaspana, od mycia mi wszystkiego spod ręki, układania pod linijkę moich rzeczy i rzeczy w supermarkecie, przy kasie na taśmie, ja Cię z tej całej wdzięczności po prostu uduszę.Dobrze mamo, to ja Ci tylko podpowiem, co kiedy. I zapisuj na kartce...
Tych kartek wala się multum. Bez dat, bo nie zna aktualnej i nie wiadomo, co aktualne a co wcale nie.
Wieczorem kolacja, potem prasowanie, T. prosi, żeby skończyła no bo śmierdzi a on chce spać i się nie udusić, ona płacze, że on jest niewdzięczny ale kończy, wychodzi z pokoju, ja wyłączam żelazko bez słowa i światła za nią. Ona siedzi w kuchni, coś czyta, coś ceruje, pastuje buty, mimo, że między jednym pastowaniem a drugim nikt ich nie miał na nogach, idzie prać. Wanna wody. Czekam, aż skończy albo ona musi kończyć wtedy, gdy ja już chcę spać, bo przecież jej nie zostawię pracującej. Kończy.
Wywiesza. Siedzi w kuchni. Chce gotować mleko na budyń, mówię, proszę, grożę, że jest za dwadzieścia czwarta i ona i tak zaraz pójdzie spać, więc spokojnie może zrobić to jutro. Przekonana. Idziemy spać.
I tak jest codziennie, te same teksty, cytaty wyjęłam jej niemal z ust, jak roboty chodzimy, bo to jest co do joty to samo, tyle, że ja to pamiętam a ona wcale nie.
Nie wiem teraz, czy sobie w końcu przestać wyrzucać, że jestem nie w porządku, przecież się nie wyśmiewam, po prostu czasem już nie mam siły. Albo czymś mnie rozbawi. Albo zaszokuje. Albo.
Nie skarżę się przecież wcale. Po prostu założyłam jej etykietę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz