Taak. Więc na pierwszy ogień dzielenia się szczegółami mojego odrodzonego romansu z filmem pójdzie ten, który obecnie omawia się chyba najczęściej. A ja skorzystam z okazji, bo bardzo rzadko bywam w kinie -> rzadko mam możliwość pisania na gorąco o gorącym.
Zacznijmy od tego, że nie czytałam Alicji... Podobnie nie czytałam Muminków ani Kubusia Puchatka. Są to jednak tak głośne tytuły, że pojęcie pewne miałam. A dokładniej - jest sobie dziewczynka, Alicja i pewnego dnia wpada do króliczej dziury, wypija coś, zjada coś innego i dzięki temu może przejść przez maciupkie drzwi do krainy czarów. Czyli co? Nie było ze mną tak najgorzej.
O postaciach Szalonego Kapelusznika (Johnny Depp), Królowej Kier (Helena Bonham-Carter), jakiegoś stukniętego Królika, co wszędzie zasuwa z zegarkiem na łańcuszku czy zblazowanej Gąsienicy wiedziałam z licznych odwołań - czy to w opowieściach, czy w obrazach, na rysunkach lub prozaicznie - z książek. Także niby nie czytałam, ale już wszystko wiedziałam. Przynajmniej o historii.
Zacznijmy od tego, że znalazłam wyjście by móc z kimś chodzić do kina bez szwanku na nerwach - tylko na filmy 3D. Byłam do tej pory, tj. do wczoraj, na trzech takowych. Każdy z nich był dokumentem zrobionym pod trójwymiarowość, czyli zero fabuły - chodziło o efekty. I tak to bajkowo płynęłam w pobliżu raf koralowych, spacerowałam z żółwiami z Galápagos czy też przyglądałam się rybkom i rekinom. Trochę żałuję, bo w przypadku tych ostatnich siedziałam chyba nie tam, gdzie trzeba - rekin płynął na moją współtowarzyszkę, która się bała na głos. A koło mnie tylko przepłynął, phi.
No ale. Rzecz w tym, że film fabularny to zupełnie co innego. Po pierwsze i w sumie najsmutniejsze - nic mi z ekranu nie wychodziło. Wychodziło na początku, gdy prezentowali na czym polega technika 3D i na końcu, gdy jakiś ptaszek pikował prosto w ekran - w trakcie nic. Natomiast udała się inna sztuczka - odłączyło mnie całkowicie od tego, co wokół. Zapomniałam kompletnie o mojej towarzyszce, o tym, że jesteśmy na sali z wycieczką nieletnich - co nas zmroziło w kolejce do sali - i o tym gościu, co siedział obok mnie i cały czas gadał. Tam pół biedy, gdyby szeptał. To, że gadał wiem z reklam, trailerów i wstępu. Później szczęśliwie ich wszystkich wcięło.
Przyznam, że ja sama miałam w pewnym momencie ochotę coś powiedzieć do owej współtowarzyszki. Mianowicie scena, w której Alicja trafia już do dziury i napotyka buteleczkę i ciasteczko. Eat Me, Drink Me - skojarzenie oczywiste. Ale się powstrzymałam, gdyż współtowarzyszka ma tę samą awersję do chodzenia na filmy z kimś i w ogóle, w pierwotnej wersji to miałyśmy brać dwa różne rzędy. Wzięłyśmy ten sam dlatego, że obie mamy ową awersję i jasnym było, że żadna tej drugiej nie zrobi tego, co jej niemiłe.
Historia sama w sobie jest prosta. I to mnie trochę zawiodło, no bo skoro Alicja... jest takim kultem owionięta, to spodziewałam się czegoś hm.. bardziej skomplikowanego? Rozbudowanego? Ale Diabeł tkwi w szczegółach, jak się okazuje.
Trzy postacie mnie kupiły - Gąsienica, Kot i, ze świata normalnego, ciotka Imogena. Neurotyczni, sarkastyczni, oniryczni.. urzekający.
Odnośnie osławionego Kapelusznika nie mam jednoznacznych wrażeń. Z jednej strony - wiadomo - Depp to geniusz aktorstwa, potrafi w te dziwaczne postaci tchnąć duszę, mimikę ma pierwszorzędną, niebywale plastyczne ciało... wiem też, że przykłada wagę do intonacji, lecz tym razem nie mam nic do powiedzenia, bo film był z dubbingiem. A z dubbingiem był dlatego, że nie byłam pewna, jak się czyta trójwymiarowe napisy i czy mi to nie zepsuje nic. O ten aspekt należy pytać Agatę, bo się wybiera jutro na wersję z napisami. Nie omieszkam się wywiedzieć.
W każdym razie tak, to wszystko tu było i Pazura podołał nawet ale. Pewien niedosyt pozostał. Czy to coś mi z charakteryzacją nie grało, czy był za mało Szalony a nazbyt smutny... pod koniec dopiero zobaczyłam prawdziwego burtonowskiego Deppa - gdy zatańczył, jak na Szalonego przystało.
W ogóle to ten film był za krótki.
Królowa Kier. No, nie da się ukryć, że za tym, iż zapadła mi w pamięć stoi w ogromnej mierze charakteryzacja. Wielka głowa zwieńczona wściekle rudą fryzurą, co czyniło ją nieco psychodeliczną ale z drugiej strony Figura trochę popsuła wrażenie, gdyż krzyk w jej wykonaniu był niewyraźny. A to raziło, no bo wściekła królowa wściekłą królową ale nieco skrzeczała.
No to jeśli tak narzekasz, to co Ci się podobało?
Atmosfera mi się bardzo podobała, smaczki, tekściki, kolor posoki Jabberwocky'ego. Właśnie, kolory.. niesamowite jaką bajkowość potrafi w swoich filmach wykreować Burton. I to, że w ogrodzie Królowej stoi krzak - jej podobizna, co kojarzy mi się z Edwardem Nożycorękim i scenka z koto-księżycem.. bardzo miłe akcenty składające się na bardzo miły film.
Mi się podobał, ale rozumiem tych, którzy narzekają bo - jak wspomniałam a pewnie nawet nie musiałam wspominać - Alicja jest kultowa i mogli mieć nadzieję, że Burton zrobi z tego majstersztyk. A do majstersztyku trochę brakuje.
Ci co czytali dzieło Carolla pewnie się łapią za głowę, co ja za bzdury wyplatam. Ale chyba wolałam opisać swoje wrażenia z filmu li tylko, zamiast czekać aż przeczytam - już nabrałam ochoty - i rozpocznę porównania. Jakoś tak wydaje mi się, że wtedy byłabym dla Burtona mniej przychylna.
Och i postscriptum - złą piosenkę dali do creditów.
----
Coby było sprawiedliwie, skoro dodaję aneks dopiero teraz to go dodam na końcu.
Przeczytałam chwilę temu tę notkę i winna jestem chyba słówko o samej Alicji (Mia Wasilewska). Dokładnie tak, winna, bo sama z siebie nic nie miałam do powiedzenia. No ale wiadomo - główna bohaterka, polski akcent, wypadałoby.
^Szwedzki mi w nocy uświadomił, że w książce ta dziewczynka jest, no właśnie, dziewczynką. W filmie miała 19 lat i była chwilę przed zaręczynami, co psuje nieco mój odbiór. No bo może gdyby to było widziane oczami nieletniej.. ale jak na młodą pannicę, to reagowała na to wszystko nazbyt infantylnie jednak.
Mia.. Mia wygląda jak młodsza siostra Agaty Buzek i to jej wcale nie dodaje, a wręcz ujmuje. Znaczy się nieładna. Każda inna podobizna Alicji, nawet ta z American McGees Alice była lepsza. Może tylko Sasha Grey jej ustępuje, znaczy się Mii.
Talent śladowy, drewniana była bardzo. Jedyne co upodabniało ją do dziewczynki to rozmiar klatki piersiowej - słabe A.
Im dłużej opowiadam o tym filmie, tym mam więcej zastrzeżeń, przyznam. I wcale mnie to nie martwi, wolę mieć jasny pogląd na sprawę a nie dziecinnie trwać we wrażeniu. Z doświadczenia wiem, że działa to i w drugą stronę - czasem pozornie słaby film, po omówieniu, zaczyna mi się podobać. Bardziej się na nim skupiam i wyłuskuję kolejne smaczki. Nie tym razem niestety.
Choć atmosfery nie da się zepsuć. Ona nadal działa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz