histeryjka.
A było to tak:
Lat miałam może siedemnaście. Nie było żadnej szansy, bym z moim nieodłącznym introwertyzmem poznała kogoś w realu a nawet jeśli, to nie na tyle, by pałać jakimikolwiek głębszymi uczuciami. Nie jestem dobra w wyposażaniu ludzi w cechy, których nie posiadają. Mogę, co najwyżej, odnosić mylne wrażenie względem kogoś ale nie pamiętam, by czytano mi bajki o książętach z bajki, więc i później nie miałam - i nie mam nadal - drygu do idealizowania ludzi. Do niczego mi to niepotrzebne.
Już można wyciągnąć wniosek, że to on-line story, prawda? Słusznie.
W kilka tygodni po rejestracji na epulsie - przepraszam za brak linku ale obecny epuls ma się nijak do tamtejszego i to wiocha się na niego powoływać teraz - trafiłam do klubu ąę ambitne kino. Okazało się, że forum swoją drogą a księga gości swoją i pod księgą kryje się kółko wzajemnej adoracji. Taka tam, grupka znajomych, po kilku dniach się w nią wkręciłam, pomogło mi to, że za kulisami zakolegowałam - a potem szczerze zaprzyjaźniłam - się z jedną z głów tegoż kółka. Zostałam adminem i wywalałam na zbity pysk fanów american pie ilekolwiek.
Od słowa do słowa zaczęliśmy określać się mianem rodziny, bez ojca, z matką - ww. Przyjaciółką - i jednym z moich braci był marek, zwany dalej boskim byłym. Zaczął się między nami ciąg pm-ów, od żartu do żartu przeszliśmy na poważniejsze rejony a te już wymagały gg. Tzn. Czy ja wiem, czy wymagały? Niezawodny plus pm-ów kryje się w tym, że możesz się wypisać na dany temat i nie ma miejsca na, tak powszechne w rozmowie, nieporozumienia bo temat jest wyjaśniany całościowo i bliżej temu do maili niż chatów. Ale stało się jak stało, byliśmy oboje trochę skrzywdzeni na umyśle więc dogadywaliśmy się przednio, całymi godzinami.
Teraz już wiem, że nie tak trudno o tego typu znajomość - wtedy, całe 5 lat temu, nie wiedziałam. Nadto chłopak miał coś, co uwielbiam - miał problem. 5 lat temu nie wiedziałam też, że to taka moja właściwość i że ja ubóstwiam ludzi z problemami, a raczej ich problemy z dopiętymi ich posiadaczami, bo wtedy się mogę martwić nie o swoje i szukam wyjścia. Tak więc nieświadoma tegoż, uległam wrażeniu, że to jest to. Że skoro może drugi raz w życiu się kimś tak przejmuję, to znaczy, że jest ważny i nie sprzeciwiałam się przesadnie, gdy sprawy przybrały mało braterski obrót a już na pewno wychodziły poza ramy, zaprzyjaźnionego przecież, kółka z księgi.
5 grudnia 2005. Godzina jakaś masakrycznie wczesna, przed dziewiątą, na peron dworca centralnego zajechał pociąg białystok-warszawa. Ja w tym czasie byłam jeszcze w autobusie do, także się spóźniłam, co dało mi szansę zobaczenia zdenerwowanego nieco chłopaka, popatrującego nerwowo na zegarek. Już wtedy miałam sadystyczne zapędy, bo chwilę napawałam się tymże widokiem, jakoś mnie ta jego nerwowość budowała. Ale nie na tyle sadystyczna byłam - a także, nie ukrywajmy, masochistyczna - by trzymać go dłużej w niepewności / zawrócić na pięcie. A mogłam, bo cały czas stałam za nim, nie widział mnie wcale.
Jeśli ktoś by mnie teraz spytał, czy on był przystojny to nie, nie był wcale. Był idealnie chudy i wysoki, jak na moje standardy ale to trochę mało. Jeśli jednak ktoś by mnie spytał wtedy, to potwierdziłabym zapewne, gdyż nie widziałam oczywistych defektów, które widziałam wcześniej i teraz. Bardzo możliwe więc, że coś do niego czułam poza przyjaźnią bo, jak wiadomo, miłość jest ślepa i ach, och i ech, nie ważne jak na zewnątrz - ważne co wewnątrz.
Sam przebieg dnia to czysty standard - piesza wycieczka z dworca na starówkę, zahaczenie o jedyny już otwarty lokal by napić się kawy i herbaty, potem zejście na dół, na ławeczki, pitu-pitu. Tzn. Teraz to się zdaje być pitu-pitu ale wtedy byłam nieopierzoną siedemnastolatką, nadto chłopak - po latach - zdaje się być bardzo emo a zanim się dorośnie na tyle, by z emo kpić, to w połączeniu z atmosferą pierwszej miłości... No, ławki obdarzam nadal sentymentem. Jak i kolumnę pewną, pod którą się całowałam i mimo, że tych kolumn stoi rząd to i dziś bezbłędnie wskazuję, która to była.
Później był wspólny sylwester, nawiasem mówiąc z tą naszą księgową mamą, szalony toast pod pałacem kultury, kiedy to omal życia mi pewna petarda nie odebrała, potem rozłam dość brutalny, bo już wtedy oczekiwałam szacunku względem mojej skromnej osoby i źle przyjęłam fakt dowiadywania się.. Po fakcie. Właśnie to sprawiło mi największą przykrość - nie fakt sam w sobie tylko forma a raczej jej całkowity brak.
Następnie ja się z kolei nie popisałam. Nawet w egoistycznym ujęciu li tylko - odbyłam szybki romans z członkiem bliskiej rodziny wspomnianego i to pod każdym względem szybki. Żałuję? Nie bardzo. Wstydzę się? Jak widać też nie, skoro o tym wprost piszę, choć po kilku latach.
Historia tegoż romansu jest niebywale typowa, wręcz z elementarza wyjęta i nie ma w niej wiele wzniosłych momentów. Znajomość zakończona trzeźwym seksem i nietrzeźwym ciągiem dalszym, definitywnie skończona tydzień po. Okraszona kilkoma anegdotami, jednym rekordem - nigdy w życiu z nikim nie rozmawiałam bite 10h przez telefon, bez przerw na toaletę i posiłki. Kwestia rachunku nie istnieje - darmowe rozmowy w orange.
Był jeden moment. Jakoś tak się śmiesznie złożyło, że mój romans przypadł także na noc sylwestrową, rok po tej z boskim byłym spędzonej. Rano dostałam.. No, dostaliśmy życzenia od niego i po przeczytaniu ich uderzyło mnie pytanie rodem z filmów rhomantycznych. co ja z nim robię? mianowicie wyświetliło mi się w głowie po spojrzeniu na mojego towarzysza.
Ale nie znaczy to wcale, że rzuciłam się w wir odnawiania kontaktu, wcale nie. Dopiero pół roku później ale za to z rozmachem. W dwuipółroczny wir rozstań i zejść się wplątałam i choć wielu rzeczy się w tym czasie nauczyłam, to trzeba było wreszcie to ukrócić. Zwłaszcza, że nadchodził dla mnie czas decyzji i albo w tę albo we w tę należało pójść. Wybrałam w tę i póki co jest spoko.
Zachowawszy cień kultury składamy sobie życzenia przy różnych okazjach do dziś, choć bez rozdrabniania się zbędnego - lakoniczne ale nieformułkowe.
------ ------
in.
W żadnej z historii, która dotyczyłaby mnie, nie brakuje specyficznych elementów. Nie wiem, może to za moją sprawą, ja ich dostarczam albo prozaicznie - dla mnie są specyficzne, bo moje?
Myślicie, że bardzo cierpiałam na dolegliwości związane ze związkiem [związane ze związkiem] na odległość? A bynajmniej. Oczywiście, oczywiście, były przedłużania pobytów, były oj, nie chcę wyjeżdżać z obu stron, wspominki, godziny przegadane via różne media ale.
Ale ja się bardzo cieszyłam, że ja go tu nie mam na okrągło. Tydzień na życie, weekend na randkę - jakoś tak to szło. Czasem co drugi weekend. Bo widzicie, ja się dość szybko nudzę ludźmi.
Tak, dokładnie, przepraszam ale nie wyobrażam sobie dobrowolnego mieszkania z kimś. Widywania go codziennie, chodzenia z nim wszędzie, wracania zewsząd do wciąż tej samej osoby... Nie, nie, po prostu nie. Bardzo byłam za tym, że mogę sobie od bb urwać w każdym momencie, no, może poza środkiem rozmowy bo tego szczerze nie trawię i sama nie praktykuję wobec ludzi czegoś, co mi niemiłe. Choćbym coś miała opóźnić a w skrajnych przypadkach - zawalić, kontynuuję rozmowę do końca.
No ale rozmowa się kończyła i sobie szłam do mojego życia sama.
Z takim stacjonarnym chłopakiem to by, myślę, nie przeszło. No bo ale jak to? Sama do kina? nie cierpię oglądać z kimś filmów, choćby i siedział cicho - a to się zdarza rzadko - to sama czyjaś obecność, dostrzegana kątem oka, mnie dekoncentruje. Sama gdzieś ze znajomymi iść? Uuu, nieładnie - coś knuję, skoro wolę go nie zabierać do znajomych. Cóż z tego, że moich znajomych? Cóż z tego, że on by siedział i potakiwał, względnie mnie podszczypywał a już na pewno trzymał pod stołem za rękę a ja bym musiała albo lawirować między tematami łatwymi do wyjaśnienia albo go ostentacyjnie olewać?
Wiem, że są ludzie gotowi poświęcić całe swoje dotychczasowe życie i bogu ducha winnych znajomych, bo mają związek i nowe priorytety ale... No nie będę ich tu mieszać z błotem, bo część moich znajomych też wyznaje tę zasadę więc polubownie powiem, że ja tak nie umiem i nie chcę umieć. A obawiam się, że ciężko by mi było trafić na kogoś, kto nie poczuje się dotknięty ofertą zostania w domu, gdy ja idę prowadzić życie towarzyskie.
Tak, bardzo sobie cenię niezależność, przyznaję. Bardzo ciężko i w sporych bólach przychodzi mi z niej zrezygnować i z doświadczenia wiem, że prędzej czy później do niej wrócę. Czyimś kosztem. A tego bym nie chciała umyślnie robić.
Dlatego jeśli znacie przystępnego w urodzie - acz absolutnie nie uchodzącego za ciacho - chłopaka, który bez szwanku na ego będzie się chciał widywać od przypadku do przypadku i poprzestanie na poznaniu moich znajomych li tylko, to możecie mi dać namiary. Przyjrzę się okazowi.
------ ------
out.
Nie powiedziałabym, żeby otaczające mnie związki robiły instytucji życia w parach jakąś niebywale dobrą reklamę, a? Jedna para - sto procent niedopasowania, druga para - owe nieakceptowane przeze mnie dla mnie ciepłe, syjamskie kluchy, trzecia para - dziewica i playboy, co byłoby nawet ekscytujące, gdyby jej łzy nie stawały na każdy jego bardziej pieprzny żart, czwarta, piąta i szósta - się rozwodzą lub rozstają z hukiem.
No i kłamstwa, kanty, ściemy, oszustwa, zdrady, zazdrość, zaborczość, szowinizm... No tylko się, kurwa, zastrzelić na takie coś. Nawet jak się spotykałam raz na x czasu, to było w porządku. Nieporozumienia były wyjaśniane, żadne gule w gardle nie rosły, choć wiadomo, że mam dość sprecyzowane poglądy na wiele spraw i nie obyło się bez wiórów ale. Jak mówiłam, rozmowy - między innymi te z wiórami - doprowadzałam do końca, do porozumienia.
Wspomniana wyżej niezależność ma niewiele wspólnego z problemem wynikającym z potrzeby gotowania, prania, zmywania oraz prasowania. Ja bardzo lubię zmywać, prasować i gotować. I ja mogę to wszystko robić komuś, naprawdę. Ktoś musi tylko obierać ziemniaki bo bardzo tego nie lubię. Ale tak? Żaden problem.
W pewnym sensie mam, myślę, bardzo staroświeckie wyobrażenie o miłości. Takiej szczerej, czystej, z byciem w porządku wobec siebie, dwoje partnerów - niby obok a jednak razem. Na równi. Jeśli nie uda się jednak dojść do porozumienia to naprawdę nie rozumiem ludzi, którzy zamiast rozstać się w zgodzie, z klasą, na poziomie to wolą tak się męczyć, pomijać pewne sprawy, udawać, że sobie wzajemnie wybaczają a na koniec i tak się rozstają. Tyle, że z hukiem i nie chcą na siebie patrzeć. Bez sensu.
A jakby przyszły dzieci, to co? To zależy. Wychowała mnie dwójka ludzi, którzy poświęcili swoje życia dla dobra dziecka, choć gdyby nie to dziecko - czyt. Ja - to nie zostaliby z sobą ni chwili dłużej. Nie narzekam. Ale wiem jak to dziecko się czuje, i z czasem wie świetnie, że to przez nie dla niego rodzice są pod jednym dachem razem. Nic fajnego. Wolałabym widywać jedno co weekend.
Jasnym jest, że nie zgotuję tego własnemu dziecku. Jasnym jest także, że poważniej się zastanowię, rozpatrzę wszystkie możliwości, wykorzystam każdy cień szansy by zostać z jego ojcem ale nadal jako para. Nie dwójka ludzi połączona dzieckiem tylko jako para. Jak się nie uda, to się nie uda.
Byłam na ślubach panien młodych z brzuchami pod nos i naprawdę nie są to udane małżeństwa. Dzieci są jeszcze za małe, ich fart. Ale dorosną i to będzie słabe. Bardzo słabe.
...
Po co ta notka? Bo ja wszystkim wokół udzielam porad sercowych / seksowych a sama nigdy się nie wypowiedziałam. Więc voila. Długie bo długie ale wątpię bym miała coś do dodania.
No, chyba tylko to, że dobrze mi tak jak jest. Wiele razy jakieś półgłówki - bo naprawdę, trzeba być ograniczonym by nie rozumieć tego co mówię i że wiem co mówię - próbowały mi wmówić, że wcale nieprawda, że ja tak tylko komuś albo najlepiej sama sobie wmawiam. Wiadomo, że jak x osób mówi, że pada to rozejrzyj się za parasolem więc przemyślałam to sama dla siebie, nawet miałam w okolicy zainteresowanego i.. No nie. Nie dla mnie ta cała zabawa.
Notka też po to, bo mam dość dziwnych spojrzeń, gdy pojawiam się gdzieś sama, bo mam dość porad, bo mam dość pocieszeń i to, że nie tłumaczę już, iż nie są mi potrzebne to wcale nie dlatego, że są tylko że do ludzi nie dociera. Że. Się. Da.
I dziękuję za uwagę. Jakieś pytania - komentarze u dołu. Zero pytań? To temat uznajemy za skończony raz na zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz