No i co ja mam powiedzieć?
Właściwie to zacznę od końca, tj. od wniosku, który - w przeciwieństwie do reszty - naszedł mnie gdzieś z godzinę temu. Ja mam jakieś dziwne priorytety. Poza kilkoma filmami, nie zdarza mi się płakać, choćby nie wiem co. A pewnie w paru przypadkach byłoby to zrozumiałe. Nie płakałam po ważnym związku - ani w trakcie, gdy bywało gorzej - nie płaczę, gdy ktoś bardzo bliski umiera, nie płaczę i nie płakałam przesadnie, gdy coś się dzieje - działo - z Mamą, może z dwa razy, na półtora roku. Wcześniej też nieprzesadnie.
Kiedy jednak przychodzi do przegranej, potrzeby nie tyle ustępstwa w ramach kompromisu z kimś, czy pozbycia się cechy mi niemiłej, a odpuszczeniu tylko po to, by móc się odnaleźć w rzeczywistości bo wykazuję czegośtam za dużo i nie idzie mi życie codzienne, to pękam.
Pewnie w skrócie można to podciągnąć pod bezsilność, tak?
Mniej więcej od czasów tej notki nie mogę się pozbyć wrażenia, że to powinno zataczać o wiele szersze kręgi, że należałoby zmobilizować wszystkich wokół do podwyższenia standardów, by przestali iść na ciągłą łatwiznę i starali się być w każdej dziedzinie życia lepsi. Tak nawet, cholera, dla siebie, dla własnego komfortu.
I się tym dzieliłam i mi wszyscy przyznawali rację, tyle, że w formie tak, tak powinno być ale nie jest więc to Ty musisz spuścić z tonu.
Oczywiście, że pierwszą reakcją było oburzenie, bo to jakaś koszmarna bzdura. Nie, to nie jest akurat moja megalomania, bo pierwotnie to mi wcale nie chodziło o siebie. Miałam przecież wokół siebie ludzi, którzy zdawali się podobnie to widzieć, więc raczej szło mi o innych od nas. Żeby ich przekonać. By to wszystko było po prostu, zwyczajnie, lepszej jakości.
I nagle taki policzek? Że co? Że powinno ale nie jest więc się trzeba z tym pogodzić? I na otrząsaniu się z tego szoku minął mi pierwszy tydzień.
To nie jest ten typ zawodu, że nie wiem jak będzie wyglądać nasza relacja, bo skoro zostały te relacje pobudowane z osobami, które najwyraźniej cały czas myślały w ten sposób, to nie ma to jak wpłynąć. Mi nikt nic nie zrobił. I nie zamierzam przepraszać nikogo za to, że widziałam go lepszym, a przynajmniej innym - na korzyść. To raczej ja się czuję nieswojo i źle, gdy ktoś spodziewał się po mnie czegoś więcej.
Drugi tydzień upłynął pod znakiem walki z samą sobą, co w takim razie robić. Czy iść na samotną walkę z systemem, przy jednoczesnej świadomości braku wsparcia i to nie takiego, że ktoś trzyma kciuki tylko chce tego samego i też do tego dąży, czy jednak uznać, że - jak to mój T., rzeczowy acz kochany przecież, zauważył - nie należy tak szkolnie do tego podchodzić, przykładać miary i wymagać, by się dostosowali do mojego poziomu.
Że tych z mojego jest mniej - tak, zaczął mnie pocieszać, wiem - i że należy szukać tych wartościowych ludzi, a w międzyczasie - tu skończył pocieszać - trzeba obniżyć loty.
Jezu, wszystko mogłam w sobie zmienić, tylko nie to... Byłam z tego dumna. Najbardziej nie z tego, co reprezentują sobą moje wartości nienaruszalne, tylko właśnie ta ich nienaruszalność. Że w bólach, tylko ja wiem jakich, rozstawałam się z ludźmi w imię tychże. Hah, paru ludzi podobno mnie za to też ceniło, a teraz chcą, żebym dobrowolnie to skreśliła? Przecież nikogo tym nie krzywdziłam. Może czasem siebie, ale to moja sprawa była.
Popatrzyłam jednak uczciwie i zobaczyłam się w roli matki z przerostem ambicji, która stoi z batem nad dziećmi i czegoś ich pozbawia, choć też te matki przecież mają dobre intencje. A dzieciaki się od nich odsuwają i te matki zostają same.
Nie, żebym panicznie bała się samotności, bo sobie umiem radzić ale nigdy nie mówiłam, że mnie to zadowala. Nie tej Waszej samotności, czyli braku 1+1, raczej tego, że ta poprzeczka siłą rzeczy szłaby wyżej i coraz mniej by się łapało i w końcu bym wszystkich od siebie odgrodziła. A chyba ja nie z tych, które by siadły i były z siebie dumne.
Więc to raczej nie jest przyznanie racji - to jest danie za wygraną. To jest odpuszczenie, idące w parze z obojętnością względem tego, że komuś się nie chce lepiej.
Bardzo trudna decyzja - takie postawienie krzyżyka. Naprawdę mi zależy na ludziach bardziej niż na sobie, ale już chyba dość. Nie pójdę do przodu zostawiając jakiś margines.
Mogłabym, przy cieniu odzewu kontynuować. Ale skoro padły ostatnie kolumny..
Mocne tąpnięcie. Pojutrze mam oddać pracę, którą mam w głowie, ale nie mogłam jej napisać bo myślami byłam wciąż przy tym temacie. Nie raz pewnie pomartwię się, czy to aby nie konformizm, potęsknię za sobą chcącą walczyć, bo mam czego żałować.
Także tego, że musiałam sobie z tym poradzić sama, bo każdego stać było na poradę, bez troski jak to się dalej potoczy. Oczywiście, poradziłam sobie bo zawsze sobie radzę i zawsze sobie poradzę, ale jednak to się czuje. Czy jest lżej, czy jak zwykle.
Tym niemniej, gratuluję. Koncertowo to spieprzyliście. Ja mówię Dość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz