Jak na młodocianą buntowniczkę przystało - ja muszę ten dzień opisać, no muszę, bo choć patrzyłam na tego faceta z wyższością a ti ti ti, robaczku, to jednak krzywda mi się stała i wzburzyło mnie zdarzenie cokolwiek. Taak, odtajałam i mogę opisać.
No więc dziwacznie być córką tchórza. Dziwacznie zostać wychowaną w duchu polegania na Mym Mistrzu - córusia tatusia, jak cholera jasna byłam, bohaterze, mój ty bohaterze, wyjść za niego chciałam w latach, w których jeszcze nieświadoma byłam, że tak nie wolno - by razu pewnego dostrzec, iż należy polegać nań jak na Zawiszy, niestety.
Biorąc pod uwagę moje zapatrywania na religie wszelakie, to wiadomym jest, że moje wizyty na cmentarzach mają charakter bardzo osobisty, albo nie mają charakteru wcale. Hm, nie miały.
Przyznaję z lekkim wstydem, ale za to bez bicia, że dałam się ponieść wszechogarniającej Tradycji i rok w rok jeździłam - to tu, to tam, marzłam jak głupia i próbowałam w sobie wskrzesić jakieś wyższe doznania, tj. choćby oddać się wspominkom o tych, przed czyimi grobami stałam. Tylko, że jest pewien szkopuł.
3/4 tychże nie znałam. Nie znałam moich pradziadków, nie znałam mojej najstarszej cioci, która umarła jako kilkumiesięczne niemowlę, jednej z moich babć nie znałam ani drugiej żony mojego dziadka. Ale byłam młoda, głupia i stałam bo wszyscy stali i nie chciałam robić nikomu przykrości. Kiedyś odważyłam się na bunt i nie pojechałam z moim ojcem - bo jako nietypowa polska rodzina, my nie jeździmy do wszystkich całą trójką, tj. M., T. i ja. - to się na mnie obraził, dlatego dla świętego spokoju rok później już pojechałam.
Pewnego dnia, idąc do supermarketu, przechodziłam obok cmentarza - tak, tego cmentarza co widzę go z okna, zwie się to Cmentarz Wawrzyszewski i tam jest pochowana, na ten przykład, Anna Jantar - i mnie naszło by odwiedzić mojego brata. Brata, którego nie znałam, bo gdyby żył, to byłby starszy o, chyba, 2 lata, a zmarł trzy dni po swoich narodzinach.
Mój żyjący brat jest ode mnie starszy o lat szesnaście i taka różnica wieku rujnuje wszelkie szanse na bliskie relacje brat-siostra. Trochę żałuję, ale już jest za późno na poprawianie czegokolwiek. Dlatego wizja brata starszego o dwa lata zaledwie była mi bardzo przyjazną. Nigdy nie byłam specjalnie dziewczęca a między mną a większością kolegów prędzej czy później dochodziło do jakichś stricte biologicznych niuansów, więc bardzo żałowałam, iż Tomasz Jakub się nie uchował. I poszłam i sobie wyobrażałam, co by było gdyby.
Tak, to jest ta osobista strona moich wizyt na cmentarzach, kiedy chcę sama tam pójść i albo powspominać albo powyobrażać sobie coś w tej specyficznej, cmentarnej, atmosferze.
Myślę, że wtedy połapałam się w sensie wizyt na cmentarzach, że to wcale nie chodzi o odbębnienie czegokolwiek, odbicie karty, upaskudzenie grobów sztucznymi kwiatami i zapalenie lampek dlatego tylko, że kalendarz wymusza na nas, by pamiętać.
Nie lubię się podporządkowywać kalendarzowi, składam życzenia urodzinowe tylko tym, którym chcę życzyć czegoś ponad zdrowia i szczęścia i przepraszam zebranych i zakopanych ale nie umiem czuć na trzy, cztery!.
Poza tym mi naprawdę nie potrzeba wizyt na cmentarzu, by o kimś pamiętać. Mam od tego zdjęcia, mam pamiątki, mam miliony wspomnień, zapisanych co do kroku czy słowa i jeśli mam ochotę połączyć to z atmosferą cmentarza, czy już ciśnie tak, że chcę zapalić lampkę, to idę. Wtedy idę szczerze.
Jedyne co zajebiście mi się podoba w tych okolicach październikowo-listopadowych to widok, jakiego doświadczam jadąc późnym wieczorem na jakieś wysokie piętro mojego bloku i oglądam cmentarz z góry. Piękny widok. No i jeszcze ta sama chwila w środku, na cmentarzu. Gdy otaczają mnie miliony czerwonych kropeczek, chybotliwych na wietrze, tj. płomieni od czerwonych lampek - bo najczęściej zapalają czerwone.
Ale to chyba nie chodzi o moje doznania estetyczne. Moje doznania są dla mnie istotne ale, jak kiedyś pisałam, szanuję fakt czyjejś śmierci, pamięć o kimś i jakoś nie zamierzam przysłaniać owymi doznaniami właściwego celu tego święta.
Wczoraj tata spytał, czy nie pojechałabym z nim po moją babcię, która już jest na tyle leciwą kobietą, że należy ją dostarczać w różne miejsca, a nie pokładać wiarę w PKP. A jak już się nie da obejść bez PKP, to wszystko trzeba dopracować w najdrobniejszych szczegółach, bo babcia zasługuje w tym wieku na jak najmożliwszy komfort. Zero ironii w tym, zgadzam się.
Zdając sobie sprawę z długości jazdy - z cztery godziny w jedną stronę - zgodziłam się i na towarzyszenie T., bo ja tu w sumie nie miałam co robić, a jemu będzie raźniej. Nie bardzo mu raźniej było, bo gdzieś po godzinie poszłam widowiskowo spać. Widowiskowo, bo co i rusz mnie budził, gdyż mu butem niechcący biegi zmieniałam. W efekcie czego spałam zwinięta w chińskie osiem, jak nie osiemnaście wręcz.
Posiedzieliśmy z godzinę, ja z umiarkowaną odświętnością, bo przecież byłam u Babci nie dalej jak dwa miesiące temu i jeszcze się z nią we wrześniu widziałam. Tata natomiast od razu zasiadł do babcinego pianina i zapodał boleściwe Hit the Road, Jack. Boleściwe, bo, jak oboje skonstatowaliśmy, pianino było rozstrojone, że hej. Ale pianino mojej babci to taka nasza wewnątrzrodzinna tradycja, jak tylko zdarzy nam się tam być to każde z nas próbuje swych sił - wszystko co umiem zagrać wyciągnęłam właśnie stamtąd - a, jeśli święta trafiają się u babci, to tata robi podkład pod kolędy. Gwoli dygresji.
Pierwszy przystanek miał miejsce u rodziców mojej babci. Jezus Maria, ja pierdolę, co to był za cyrk. Nawalone tam teraz jest jak głupie, kwiatów i lampek od groma, babcia poleciała w standard zastaw się a postaw się i trzy kolejne emerytury poświęciła na jakąś płytę. Swobodnie poświęcić mogłaby jedną. No ale musi wyglądać! Muszą przechodnie gały wywalać i zwijać się z zazdrości.
O ile wiem o tej zasadzie, znajdującej zastosowanie w społeczeństwie, o tyle nieco nieswojo czułam się, gdy zauważyłam, iż własna rodzina bierze w tym udział. Nie, żeby ich nagle naszło - ja tego nie widziałam. Ewentualnie widziałam, ale myślałam, że tak trzeba.
Gówno prawda, nie trzeba.
Swoją drogą chyba założę babci profil na jakimś Blipie czy Twitterze...
- (pokazując na lampkę stojącą na grobie swojej mamy) Weź zobacz, czy tu obok nie ma podobnej?
- A co? Chcesz podwinąć czy jak?
- Nie, nie, chcę tylko coś sprawdzić...
- (rozglądam się) No jest, tutaj obok, taka sama..
- A, no, to Hanka była.
... od razu mi się skojarzyło z check, who follows.. the grave? Paranoja, co kogo obchodzi kto był na czyim grobie? Choć doceniam, bo te lampki były strasznie typowe, więc jak ona poznała, że te są od jakiejś Hanki akurat? No ale mimo wszystko, takie to jakieś kompletnie nieskoncentrowane na ee.. tych six feet under.
U dziadka było to samo, na dodatek mój ojciec - który w domu, cholera, zawsze kpi z takich widowisk! - zdawał się być bardzo sprawie oddany. Machał tymi wieńcami na lewo i prawo, by chryzantemka była na widoku, konstruował jakieś kompozycje z lampek i, przepraszam ale, nie wyrobiłam.
Nie chcąc urządzać scen na cmentarzu, gdzie znajdowali się ludzie serio pogrążeni w zadumie, nadto jakiś ksiądz rozstawił się z ławką - taką szkolną ławką - krzesełkiem i coś tam podpisywał wiernym - celebrity jakby, autografy na lewo i prawo strzelał - to ani myślę komukolwiek zakłócać przebieg jednego czy drugiego. Odczekałam, aż wsiądziemy w samochód..
.. i wyłożyłam mój punkt widzenia, wyraziłam zaskoczenie połączone z rozczarowaniem względem postawy ojca - raczej tej rozbieżności między poglądami hucznie głoszonymi a czynami - bo co to cholera jasna ma być?! Najpierw przez bite dwadzieścia dwa lata kładzie mi w głowę to i tamto, podlewa wstrętem do hipokryzji a teraz takie szopki?
Ja rozumiem, księżniczka Doranyprzyłóż ale nienawidzę jak ktoś mówi jedno a robi drugie, dzieli na równych i równiejszych, konformizmem od niego wali na wskroś i faworyzuje tych, których ma w swoim otoczeniu.
Jasnym jest, że tych ostatnich ocenia się wolniej, przyjmując łaskawie dla tego kogoś - i dla siebie, bo smutne to, gdy odkrywasz, że z bliskim jest coś nie tak - większą skalę kryteriów, stara się go zrozumieć ale na miłość wariata, nagle wyrzeka się wszystkiego, co głosił, byleby kogoś wybielić? Brzydzę się takimi praktykami, i nieistotne jak bardzo miła mam być teraz dla świata, mam nadzieję, że brzydzić się będę zawsze. Jeśli to zaakceptuję to znak, że coś we mnie zaczyna się psuć.
Nie chciałam robić Babci przykrości, choć wykpiwałam właśnie i jej praktyki, ale też nie będę kładła uszu po sobie w konfrontacji z taką, hm, niesprawiedliwością.
Oczywiście, że Tacie to nie pasowało. Że postawiłam go między młotem a kowadłem i albo przyzna rację babci, rujnując swój ekhem, autorytet w moich oczach, albo postawi się babci i wszyscy wiemy jak to jest, gdy postawimy się rodzicowi.
Chyba uznał, że mnie łatwiej w domu przekona, że - ponieważ mnie ma na co dzień - to za parę dni przymknę na to oko, zrozumiem co nim kierowało i w domu będziemy z tego kpić, a poza domem - przy Babci - będziemy temu przyklaskiwać. Wybrał bowiem opcję kompromisową, bo z jednej strony bardzo go buduje to, że bronię jak lew swojego światopoglądu, że napiętnuję hipokryzję - e? czyli okej, że właśnie na Ciebie napadam? jakoś wątpię, nikt tego nie lubi - ale z drugiej jestem zacietrzewiona, dostrzegam hipokryzję tam gdzie jej faktycznie nie ma i... - bo nie ma jej nigdzie, w czym jest mój T., prawda?
I jako kontrargument rzucił takim, który już całkiem mnie powalił a jego pogrążył. Że on nic nie widzi zdrożnego w tym, jak traktowane są święta bożego narodzenia, że gdyby potwierdziły się informacje o innej dacie urodzin Chrystusa, to i tak należałoby świętować 24 grudnia... Ale że jak to?
Ale przecież to by był jawny dowód na stuprocentowe w-dupie-mienie przyczyny całego tego spędu i okazałoby się, że święta służą imprezowaniu, najedzeniu się dwunastoma potrawami - bo to jest taki festiwal gospodyń domowych - zakupieniu sobie wzajem bardzo drogich prezentów, bo im droższy, tym bardziej kocha i ten.
I ja rozumiem, że i ja, i T., i jeszcze wielu niewierzących właśnie to kojarzy ze świętami ale wierzącym też to wisi? To na chuj jasny im ten cały mistyczny background?
To znaczy dobra, wiem, głupia nie jestem i wiem ile warte są przesłanki religijne ale to ja mam to wiedzieć a nie oni. Nie mieści mi się zbytnio w głowie, że ktoś może być aż tak cyniczny. Ja nie świętuję urodzin Chrystusa, ale oni też nie? Wow.
Bo to chyba chodzi o to, że gros ludzi wierzy w jakieś banialuki, tak? A nie, że nikt w nic nie wierzy, tylko udaje, że wierzy. A jeśli się mylę, to to cokolwiek koszmarkowate jest.
No, jakby nie było, obawa mojego ojca przed moją babcią mną wstrząsnęła. Bo obawa musi być spora, skoro mi - osóbce nie za głupiej - organizuje takie szopki i wie, że coś mi tu nie będzie grało i stanie się to, co się stało - mam teraz do wyboru, mieć go za tchórza i hipokrytę albo za samego hipokrytę. Nie powiem, żeby któraś z tych opcji stawiała go w lepszym świetle niż pozostała.
Zresztą babcia to nie jest obca mi osoba, skoro powiedziałam to wszystko przy niej, chyba pierwszy raz uświadamiając ją w swoim stosunku do religii i obrzędów, za którymi ona stoi murem, to znaczy, że sprawa jest dla mnie istotna, bo wiem, że ją to mogło dotknąć. Kochana wnusia nie chadza do kościółka, w Kościół nie wierzy i to, na co ona skrzętnie odkłada grosz do grosza przez rok cały, ja uważam za tandetę i niepotrzebną nikomu pokazówkę.
Mniemam, iż w starszych ludzi to godzi cokolwiek. A mimo to, powiedziałam co i jak.
Co do mnie samej i wizyt na cmentarzach to doznałam olśnienia i raczej zawieszam tradycję latania na groby tych, na których groby iść niespecjalnie potrzebuję i to w dodatku w narzuconym mi terminie. Chociaż tyle mogę. Przez szacunek dla zmarłych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz