Ciekawe, czy istnieje medyczne wyjaśnienie dla mojej osoby. Tudzież, czy kwalifikuję się już do jakiegoś borderline type...
... bowiem już mi lepiej. Tzn. to było do przewidzenia, że będzie mi lepiej ale tak po dwóch dniach? Czekam na jakiegoś księcia, co wyzna mi w bólach, iż ciężko za mną nadążyć. Wtedy przyznam mu rację, zaśmiejemy się i coś tam. Nie wiem, mam jakieś filmowe zacięcie i albo chciałabym mieć życie pełne scen typowo zagranych albo chociaż puszczam sobie w głowie odpowiednią piosenkę, coby dodać soundtrack do chwili. A na nagrobku mym ma znaleźć się nad imieniem i nazwiskiem Cast:
Był sobie chłopiec. Jest sobie nadal, tylko już poza mną. Więcej wie kilka osób, choć najlepiej - poza mną i Krzysiem - poinformowane jest MniśQo. She has been there, seen that. Nie jestem pewna czy cokolwiek z tego zrozumiała, bo zawsze przez palce patrzyła na moich internetowych znajomych - nawet jak już dorobiła się własnych lub jak spędziła ze mną i z Michałem Sylwestra - no ale jednak.
No i ten chłopiec słał epickie sms-y. I musiałam mieć wtedy głowę we właściwym miejscu, bo je spisywałam do zeszyciku. Teraz zaczynam żałować, że usuwam archiwa i stare maile, bo znalezisko jest przednie. O ile faktycznie pamięć mam specyficzną i nie trzeba mi żadnych przedmiotów, by odtwarzać sceny kolejne, o tyle jak już przedmiot jakiś wpadnie mi w ręce to ta nadnaturalna pamięć jest, o dziwo, jeszcze dokładniejsza. Dosłownie mnie przenosi w czasie.
Tak jak przeniosła mnie wczoraj w nocy. Czytałam te sms-y siedząc na szpitalnym łóżku, po lewej stronie, przy ścianie. W nogach miałam kolejne łóżko, z leżącą w nim Mileną - tą dziewczynką, co ją Foremniak przysposobiła - po prawej stronie Mileny leżała Karolina, u której cały dzień siedziała jej mama, starsza kobieta. Ponieważ szpital odmówił dania jej łóżka polowego, to czasem kryłyśmy ową mamę, która spała z Karoliną na jej łóżku. Łóżko naprzeciw mnie było przechodnie. Tj. kilkoro dzieciaków się za mojej kadencji w nim przespało. Rodzice jednej z dziewczynek tam położonych byli mi bardzo wdzięczni za pomoc - bo ja taka matka Teresa byłam i się wszystkimi opiekowałam, już wtedy. I ta dziewczynka bardzo płakała z tęsknoty za rodziną i ze strachu, więc siedziałam z nią, pocieszałam i pilnowałam, czy jakieś urządzenie nie skończyło aby pracy, a jak skończyło, to szłam po pielęgniarkę - i przynosili mi czekolady, ciasteczka i takie tam. W głowie tegoż przechodniego łóżka znajdowała się umywalka, a nad nią, zamiast lustra, instrukcja mycia rąk. Z dokładnie odmierzonym czasem dla kolejnych etapów. Już wtedy z tego kpiłam. Choć przecież oddział był dziecięcy i może komuś się to przydawało.
Pamiętam też dokładnie, jak źle się czułam, w tym szpitalu. Jak mi się to wszystko paskudnie skumulowało, zestresowanie samą obecnością w szpitalu, stres związany z wizytami rodziców, stres spowodowany nieobecnością w szkole - potem mnie za to nie klasyfikowali - i cały galimatias emocjonalny, związany z zadurzeniem w kimś, kogo nie ma obok. A który pojawia się tylko za zasłoną liter i znaków interpunkcyjnych.
Moja pamięć nieco, z biegiem lat, osłabiła te uczucia, dopiero wczoraj sobie uświadomiłam, jak ta sytuacja była beznadziejna. I, gdy skończyłam lekturę, to zdałam sobie sprawę, że siedzę tu, jestem o sześć lat starsza, że wbrew obawom się jakoś to poukładało.
O ironio, następnie trafiłam na notkę u ^królowejnocy (widzisz Dźony, umiem poprawnie linkować do notki, ;) ), która ten cały ambaras, z którym się zmagam, ma za sobą i wyszła na tym doprawdy nie najgorzej. Ja wiem, że nie ona jedna, ale taki to fart zostania znalezionym we właściwym momencie. Można wygrać linka u mnie w notce.
I skoro na wspomnienie, czy ślad Krzysia uśmiecham się do siebie, skoro Królowa Nocy i jej podobni patrzą na tyły kończąc pozytywnymi wnioskami, to i ja, zamiast sobie czegoś odmawiać, w coś nie wchodzić z obawy przed konsekwencjami, powinnam jednak iść do przodu. Nic nie trwa wiecznie - jedno się, na szczęście, skończy, drugie, niestety, przeminie ale ja z tego powychodzę obronną ręką i masą wspomnień i zapisków.
W poniedziałek pójdę na uczelnię, a we wtorek - bo dopiero we wtorek mamy wykłady wszyscy razem - pójdę do wymarzonej Daisy, przymknę oko na to, że jest dziwaczna, bo ma najpewniej superdokładne notatki, pokseruję i będzie okej.
Wszystko, czego nie da się naprawić, zdaję się mieć za sobą - teraz mogę tylko trafiać na sytuacje odwracalne, dlatego nie ma co się martwić.
I nie ma co się wstydzić tandetnych stanów marazmu, bo nie tylko ja je miewam. A już męczyło mnie trochę to bycie inną, więc wreszcie mam coś, co mają i inni. Grunt, to co z tym zrobię, na co przekuję.
Nie znalazłam Casablanki, poryczałam się jak bóbr na finale drugiego sezonu Supernatural. Skutecznie wypełnili rolę serialu, zagrali na tanich emocjach, ale wykorzystali do tego mix najbardziej ruszających mnie rzeczy - śmierć, braterstwo, przyjaźń między dwoma mężczyznami i moment, w którym silny na co dzień facet staje się bezradny.
To zupełnie co innego, niż rycząca ciamajda. Cóż. Od zawsze chyliłam czoła przed ostatecznościami.
Myślę nad odnowieniem pracy na pingerze, jako blogu, który byłby czymś Między. Sytuacja z Krzysiem uświadomiła mi, że warto zapisywać takie banały, jak smsy nawet.
Za dużo na Blipa a za mało na bloga, a hu! ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz