Jeśli chodzi o Amerykę i tytuł notki, to przyznam, iż muzycznie mi bliżej do I'm Afraid of Americans, ale tytuł Morrisey'a bardziej odpowiada treści tego, co zaraz nastąpi. ciekawostka - wolę Morriseya solo aniżeli z całą hordą the Smiths.
Nigdy nie wariowałam na punkcie Stanów Zjednoczonych. Może kiedyś, gdy świat płynął na fali grunge'u to się chciałam wybrać z wizytą, ale cała reszta mnie nie ciągnęła. Lubiłam polskie ubóstwo, jakie przypadło na czas mojego dzieciństwa, nie miałam, tak jak moi rówieśnicy, kompleksów względem USA i choć lubię filmową panoramę Manhattanu to...
Zresztą mam wstręt do popularnych rzeczy. A na Stany był hype, że ojapierdolę.
Wiadomo, że nie da się nie mieć zdania, skoro de facto sytuacja w Stanach rzutuje na sytuację gdziekolwiek. Że jeśli ktoś interesuje się kulturą, muzyką, filmem to nie obejdzie się bez tego tematu.
A oni tak - mają przebrzydły akcent, jakby wciąż żuli gumę i ma to dodawać im luzu a niebezpiecznie nasuwa słuszne skojarzenie z brakiem szacunku dla języka, są najczęściej głupi bo albo myślą, że Francja to kontynent, albo że państwo na U {ju} to Jugosławia, kuchnię mają taką ni w dupę, ni w gardło, myślą, że im większe na zewnątrz, tym mniejsze może być wewnątrz i może nie są tacy kompletnie beznadziejni, ale szału nie ma. Z mojej strony.
Filmy produkują na skalę hipermasową, więc siłą rzeczy najwięcej ichnich produkcji miałam okazję zobaczyć, ale niewielki procent tychże produkcji reprezentuje sobą coś ponad seks, krew i łzy - a to trio to tylko na krótką metę się sprawdza.
W muzyce przodują, to trzeba im przyznać, gdyż nie ukrywajmy - mogę się zachwycać nad uroczym brudem garażowych kapel ubogich ale profesjonalizm w tej branży wymaga pieniędzy i utalentowany muzyk z Pcima zabrzmi gorzej, niż tak samo utalentowany muzyk z Ohio, bo ów talent będzie mógł udowadniać na lepszym - droższym - jakościowo sprzęcie. Nasuwa się po trosze jeszcze kwestia promocji, choć nie ma ona przecież żadnego wpływu na jakość.
Pozornie ma - ot, taki mechanizm, im dłużej, częściej, czegoś słuchasz, tym bardziej się z tym oswajasz i jak to z każdym mechanizmem bywa, w ogóle nie zdajesz sobie zeń sprawy i myślisz, że Ci się to podoba po prostu. No nie do końca to się wszystko sobie równa. Ale Ameryka zdaje sobie sprawę lepiej od Ciebie, jakież to mechanizmy w Tobie zachodzą, więc nietrudno się z ichnią muzyką zapoznać.
A niestety, występuje tu najczęściej zależność im słabsza muzyka, tym większe pieniądze się w nią ładuje, co niesie za sobą większy zasięg rozgłosu, więc nieraz i ten talent z Ohio może wieść podobny los do talentu z Pcimia - wcale z tegoż Ohio nie wyjść.
Mam niejasne wrażenie, iż gro tej notki powinno traktować o polityce, bo mamy tak wiele wspólnego i tam się ciągle coś dzieje, a to takie polaczkowate, by żyć tym, co non stop bulgocze. Bardzo mi przykro jednak, mnie to umiarkowanie obchodzi.
Mogę jednak się wypowiedzieć na temat nie tyle Obamowego Nobla, co reakcji nań. 90% jest przeciwko, 8% nie ma zdania a ten jeden, symboliczny procencik, co odważył się być za, to pewnie jacyś krewni lub znajomi Królika.
Śmieszne. Ktoś rzucił hasłem na zachętę i tłum podchwycił i skanduje, jak stado owieczek. Nie, żeby nie można było być przeciwko, nie nie. Ale to jak kod do Śledzika, kaleczka, copy/paste i byle głośniej, byle w jak największej liczbie miejsc.
Spytałam, tak z ciekawości, pięciu wybranych osób kto jest zdobywcą ubiegłorocznej Pokojowej Nagrody Nobla i, ależ niespodzianka, nie wiedział nikt. Ja też nie.
Tyle, że ja taktownie zamilkłam w sprawie, bo skoro nie wykazywałam zainteresowania do tej pory, to jakoś nie czułabym się w porządku oceniając tę decyzję. Czy pozytywnie czy nie. Ale widać przyzwoitość jest produktem deficytowym ostatnio.
I pomyśleć, że to Amerykanie niegdyś przodowali w takim pędzie. No brawo Wam, dzieciaki.
Jedynym, czym naprawdę Amerykanie mnie ujmują wciąż i wciąż, to ichni patriotyzm. Mają świetny hymn, który zwykli wykonywać tak, że aż się coś gdzieś mi kręci w kąciku, bo jakże ja bym chciała być tak dumna ze swojego pochodzenia. Nawet przy pewnym kredycie zaufania.
Nas to tylko cholera cieszą cudze porażki a jak się łączymy, to w żałobie. A oni umieją się zebrać zarówno by opłakiwać - może i aż nazbyt rzewnie, ale nikt nie jest idealny - jak i wspierać, celebrować wspólnie jakieś wydarzenie na jakimśtam Square.
Nie lubię qltoory massovey, nie lubię wpływów, nie znoszę głupoty,kontakt z techniką ograniczam do niezbędnego minimum, choruję w wielkim mieście, nie umiem mieć zdania na temat dnia wyrobionego w pięć sekund, ogólnie nie bardzo godzę się na pośpiech, dlatego nie dołączę do wianuszka proamerykańskiego. Jako, że wianuszek się do mnie wlewa oknami, bo drzwi już skutecznie staranował, to pewnie nawet podchodzę pod antyamerykańskie tereny myślowe.
I'm not afraid of Americans, not afraid of the world.
I don't think I should help it, I'm quite sure I can't.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz